Logo
Recenzje

Próba nokautu Mickiewicza. Tęsknota za „Panem Tadeuszem”

17.10.2025, 13:22 Wersja do druku

„Pan Tadeusz” Adama Mickiewicza w reż. Wojtka Klemma w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Tomasz Pytko na Facebooku (Chodźże do Teatru).

fot. Joanna Siwiec & Bartek Barczyk / mat. teatru

Dla kogo spektakl tworzył Wojtek Klemm z ekipą realizacyjną? Czy marzył o tym, aby grupa rozentuzjazmowanych licealistów przyrównywała go do legendarnego apokryfu literackiego XIII księgi „Pana Tadeusza”? Należy wskazać na wstępie, że sam reżyser pierwszy raz zetknął się z tekstem kilka lat temu – okres nastoletni spędził za granicą, więc po bryki nie sięgał, muzyki Kilara nie słuchał, a może i Wajdę pominął. Bo przecież nasze wyobrażenia o poemacie Mickiewicza to właśnie patchwork cudzych wizji i szlacheckiej historii kraju. Klemm przeczytał i cisnął książką w ścianę, zwołał współpracowników i postanowił nadpisać „Tadka” i wyjaśnić nam świat? 

Dyrekcja Teatru im. J. Słowackiego od wielu sezonów przyzwyczaiła nas, że jednym z głównych spektakli w roku jest inscenizacja klasycznych tekstów literatury. Oczywiście w zupełnie nieklasyczny sposób – z odwagą, zacięciem i czułym barometrem społecznym. Dla niektórych może niezrozumiale – ale ci głównie komentowali, a nie oglądali – a dla rzeszy widowni zaspokajając potrzebę narodowej sztuki. Niemniej w tekstach słyszeliśmy znane nam frazy, a realizacje wypuszczały impuls neuronowy w rozumieniu sztuki na nowy sposób.

A ile z Mickiewicza postanowili zostawić dramaturg Tomasz Cymerman i autorka opracowania oraz dopisanych scen Sandra Szwarc dla zespołu aktorskiego? Gdyby zliczyć to procentowo – połowy nie przebili na pewno. Ta analiza mogłaby być nadbudowywana, ale rzadko przychodzi mi w swoich przemyśleniach dokonywać dekapitacji tekstu – akceptuję pełne prawo Twórców. Niemniej, skoro otrzymaliśmy spektakl na Dużej Scenie, a nie w MOS, i podpisano go Mickiewiczem, a nie tylko ww., to pozostawiam ten akapit na papierze. No więc ustaliliśmy już fakty – z fikcji literackiej powstała jeszcze większa fikcja teatralna.

Współczesna „Chłopomania” i zrywanie krwawych kontuszy szlacheckich, które gości na scenach już od kilku lat, a w literaturze jeszcze dłużej („Chamstwo” K. Pobłocki, „Bękarty pańszczyzny. Historia buntów chłopskich” M. Rauszer itp. itd.), przylgnęło i do Adama Mickiewicza. 

Przenieśmy się w świat przedstawiony na scenie – surowy, w półmroku, z miejscem na wizuale i projekcie; wychodek w samym sercu scenografii – na wychodku także serce. Spektakl zaczyna się nagle, ucina dyskusje, pozostają szmery i nerwowe gmeranie przy wyłączaniu dźwięku w telefonach, bo nikt nawet nie uprzedził widzów, że to już. No właśnie – bo z tego świata, toczącej się wojny hybrydowej, nalotów dronowych, niepokoju,  mamy zostać oderwani, a po pobycie w Soplicowie zwróceni.

Inwokacja Tadeuszowi nie idzie najlepiej, ciągle go coś rozprasza, mundur go uciska – zdecydowanie więcej w nim chillu i nowej generacji. Vitalik Havryla, odtwórca tytułowej roli, kreuje postać, która na pewno nie przychodzi nam jako pierwsza do głowy. W fabule ma się bawić, snuć i podejmować spontaniczne decyzje. I gra znakomicie, świetnie odnajdując się w zespole, do którego dołączył gościnnie. Od debiutu minął nieco ponad rok, a ja widzę go w czwartym tytule i odnajduję w nim kolejną nową odsłonę. Bez wątpienia przepisanie tej postaci dodaje mu animuszu.

W ciemnych barwach malowany jest zakapturzony ojciec Bernardyn, który przecina scenę wzdłuż i wszerz, wykrzykując wielokrotnie “Surge puer” – wstawaj chłopcze. W kreacji Mateusza Bieryta widzę niezwykłą dojrzałość w pracy nad rolą. Jego Ksiądz Robak nie może u Klemma przejść całkowitej przemiany – Twórcy mu nie zawierzają, nie dają miejsca na resocjalizację. Bieryt nie przyjmuje cielesnych blizn i garbu niczym Bogusław Linda w sielance ekranowej – przybiera warstwy ubrań, które mają skrzętnie ukrywać jego przeżycia, demony i wady. Porywczość, ogień i bezkompromisowość tej roli są dla mnie jednym z najciekawszych elementów sztuki. Robak staje się bacznym obserwatorem serii niefortunnych zdarzeń w Soplicowie, przypatruje się z dystansu, a gdy go zechce – przetnie to tu, to tam. 

Twórcy próbują uzyskać zwrócenie chłopskiej perspektywy w tym nowym odczytaniu „Pana Tadeusza” poprzez dodanie szalenie ważnej figury – chłopa, narratora ( w tej roli Marcin Kalisz). Przyjmie on na siebie w spektaklu kilka kreacji, które po przebojach doprowadzą go do jankielowskich cymbałów, które w sztuce zastąpi maszyna do waty cukrowej. Pech chciał, że i w tym jest on odrzucany – mało kto ze słodkiego poczęstunku w Soplicowie chce skorzystać. Chłopskie poniżanie zapisane jest wprost, tak abyśmy wątpliwości nie mieli. Za to moją wątpliwość budzi jednak fachowość wykonania tego zadania aktorskiego. Wielkie wyzwanie, masa tekstu i spore rozczarowanie. Z sympatii zrzucam to na napięcia premierowego weekendu.

Te napięcia na scenie były wyraźnie wyczuwalne, a tekst nadal bardzo obco brzmiał w ustach Aktorów – o ile w ogóle wybrzmiał, bo wyraźność przekazu nie powalała. Sceny, jakie widziałem na próbie medialnej, w dwa dni uległy sugestywnej zmianie, a pikanterii niech doda fakt, że próba generalna nie była, wbrew powszechnemu zwyczajowi, otwarta. Ten proces chyba nadal trwa, więc nie ma gwarancji, że zobaczysz podobny spektakl.

Czy mógłbym wypisywać dalsze figury retoryczne, które wprost miały nam wyłożyć, co w duszy Twórcom gra? Wszystkie „społeczne hasła” odnotowane, ale żadne nie wybrzmiało. Patriarchat – rozładowany w farsie, chłopska krzywda – w memicznej dosłowności, a ksenofobia – w teatralnym żarcie. Polski mesjanizm ubrany w dres. Zamiast dyskusji o Polsce, Klemm proponuje nam przerysowaną próbę terapeutyczną z mickiewiczowskich resentymentów. Natomiast ze słuszną i reportażową troską dotknął tematu „child grooming” – uwodzenie dziecka, po stokroć wypominane nieletnim wiekiem Zosi.

W końcowych scenach Tomasz Międzik wciela się w role „obce” – ruskiego kapitana i „rodzimego”, ale kształconego w Niemczech generała Dąbrowskiego. Może On też późno tę lekturę czytał? Zastanawiam się, czy to wybór czysto techniczny, jeśli chodzi o tożsame obsadzenie, czy może i tu sygnał, że Rosjanin, którego mamy się bać, bardziej przypominać będzie wilka w owczej skórze niż oprawcę z Buczy.

Ponad trzy godziny spektaklu to więcej niż, jak mówił reżyser, „bajka Wajdy”. „Tadek” w Słowackim pozbawiony przeze mnie jest Pana celowo, gdyż ten patchwork sceniczny nie poprowadzi nas w tożsamościowego poloneza, ani nie będzie spełnieniem marzeń polonistki. Postawienie osi narracji w szalecie, w którym w “godzinach szczytu” mieściło się ośmiu aktorów, sprowadzić ma nas do dyplomacji toaletowej, czyli unikającej odpowiedzialności. Uważam, że Twórcy spektaklu od tej odpowiedzialności również uciekli i zostawiają na scenie danej „narodowej sztuce” dzieło nieskończone, poharatane i poklejone. 

Szczęściem w nieszczęściu jest fakt, że Teatr dysponuje bardzo dobrym działem marketingu i edukacji. Ten pierwszy czarował od tygodni, próbował w komunikacji medialnej nadawać mocny ton narracji, współczesnego czytania „Pana Tadeusza”, rubaszności postaci – no bo przecież i tytułem sezonu jest cytat z Wyspiańskiego „Naród się zgubił”. Ten drugi jakoś będzie musiał się przed nauczycielami wytłumaczyć, zrównoważyć optykę, zachęcić młodzież do krytycznego myślenia. Poloniści pokręcą nosem, bo nadal będą musieli cały tekst przerobić, a spektakl zostawić do wykorzystania dla tych z matury rozszerzonej, aby mogli odwołać się do niego kontekstowo w rozprawce.

Nie tęsknię za „Panem Tadeuszem”, nie tęsknię za poematem, ale za rozmową, w której Teatr nie musi udowadniać, że rozumie społeczne krzywdy, tylko potrafi o nich mówić językiem, który nie zamienia Mickiewicza w mem.

Tytuł oryginalny

Próba nokautu Mickiewicza. Tęsknota za Panem Tadeuszem

Źródło:

www.facebook.com
Link do źródła

Autor:

Tomasz Pytko

Data publikacji oryginału:

17.10.2025

Sprawdź także