EN

7.09.2020, 10:30 Wersja do druku

Prawdziwy talent i celebryci. Teatr Polski w Bydgoszczy powrócił w wybornej formie

fot. Natalia Kabanow

"Amadeusz" Petera Shaffera w reż. Łukasza Gajdzisa w Teatrze Polskim w Bydgoszczy. Pisze Jarosław Reszka w Expressie Bydgoskim.

Pierwsza premiera po lockdownie, wyreżyserowany przez Łukasza Gajdzisa „Amadeusz”, to zarazem pożegnanie Gajdzisa z dyrektorskim fotelem w Teatrze Polskim. Mam nadzieję, że jako reżyser będzie do Bydgoszczy wracał, bo jego „Amadeusz” pod paroma względami okazał się dziełem niezwykłym.

Przede wszystkim jednak warto odpowiedzieć sobie na pytanie, czy „Amadeusz” Gajdzisa to rzeczywiście nowe odczytanie – jak przekonują materiały promocyjne - dramatu Petera Shaffera. Po części nie. To nadal opowieść o Mozarcie i Salierim, o geniuszu i beztalenciu, które mogło geniuszowi pomóc w życiu, ale z zawiści tego nie uczyniło. I to nadal jest opowieść o prostaczku z trudem dźwigającym przez życie nader hojny dar od Boga. „Amadeusz” stał się znany przede wszystkim dzięki oscarowemu filmowi Miloša Formana, którego współscenarzystą był sam Shaffer. Myślę, że jednym z najbardziej zapadających w pamięć motywów tamtej produkcji był śmiech Toma Hulce’a, który wcielił się w postać Mozarta – śmiech perlisty i – co tu ukrywać – głupawy.

W bydgoskim „Amadeuszu” tytułową rolę zagrał nowy aktorski „nabytek” Teatru Polskiego – Karol Franek Nowiński. Jego bohater także jest człowiekiem niezbyt błyskotliwym w rozmowie i mało zaradnym, lecz nie sprawia wrażenia półgłówka, dzięki niezrozumiałemu kaprysowi Boga naznaczonego olbrzymim talentem. Mozart Nowińskiego jest człowiekiem, który nie chce płynąć z prądem otaczającej go rzeczywistości. Nie chce kłamać w żywe oczy, płaszczyć się przed możnym tego świata, by samemu powoli piąć się po społeczne drabinie i mnożyć majątek. A wobec braku zaradności taka postawa nieuchronnie prowadzi go do tragedii.

Peter Shaffer napisał „Amadeusza” ponad 40 lat temu, film Formana miał premierę 36 lat temu. Były to czasy, gdy celebrytyzm i telewizyjna pogoń za pseudo-talentami dopiero się rozpoczynała – przynajmniej w Europie. Shaffer nie mógł więc odwołać się do tego zjawiska. A tą droga poszedł Łukasz Gajdzis. Stałym elementem scenografii w jego przedstawieniu jest podłużny stół, za którym rzędem zasiada kilka postaci. Przed sobą, u góry, mają „ekran”, na którym wyświetlają się krzyżyki, niczym wskazania na karcie wyborczej. Pod „ekranem” produkują się natomiast zestresowane kruszyny, starające się przekonać grono za stolikiem, jak wiele potrafią. To oczywiste odwołanie do talent shows, którymi co weekend nabijają sobie ratingi duże stacje telewizyjne. I tak jak się to dzieje w telewizji, występujący kandydaci na talenty pozostają w absolutnej władzy jury. Jury może ich równie łatwo wynieść pod niebiosa, co zmieszać z błotem, a werdykt często wynika nie z rzetelnej oceny umiejętności kandydata, tylko z towarzysko-biznesowych układów, którymi powiązani są jurorzy.



fot, Natalia Kabanow

Przed takim jury, pod przewodnictwem samego cesarza austriackiego Józefa II, stanie na scenie Wolfgang Amadeusz Mozart. Cesarz Józef II (dobra, wyrazista rola Jakuba Ulewicza, zwłaszcza w scenie, w której cesarz występuje… jodłując) jest miłośnikiem muzyki, ale gust ma niezbyt wyrafinowany. Tak naprawdę w gronie decydentów skalę talentu Mozarta właściwie potrafi ocenić jedynie nadworny kapelmistrz, Salieri. Niestety zazdrość, a właściwie zawiść Salieriego, staje się zgubna i dla niego, i dla Mozarta. Jak w fabule „Amadeusza” rywalizują ze sobą dwaj muzycy, tak na scenie muszą rywalizować ze sobą dwaj aktorzy grający tych muzyków. W Bydgoszczy starli się wspomniany Karol Franek Nowiński jako Mozart i Michał Surówka jako Salieri. Kto ma większy talent? Proszę wybaczyć, nie należę do jury tego talent show. Dodam jedynie, że takiego entrée, jakie ma w dorosłe aktorskie życie Nowiński w „Amadeuszu”, jego rówieśnicy mogą mu rzeczywiście pozazdrościć.
Zadziwiająco dobrze udało się w bydgoskim przedstawieniu pogodzić warstwę słowną z muzyczną. W małym, niezbyt funkcjonalnym gmachu Teatru Polskiego znalazło się miejsce i na orkiestrę w kanale, i na chór (Opery Nova) na balkonie. Dzięki temu nie tylko Requiem w finale spektaklu wypadło mocno, czysto i poruszająco. Świetnie spisali się również choreografka (Milena Czarnik) i scenograf (Łukasz Błażejewski). Szczególnie przypadł mi do gustu pomysł ustawionego z boku sceny łoża Salieriego, z którego co pewien czas wyłaniają się kolejne, atrakcyjne kobiety. Kariera przez łóżko? Myślę, że to była najprostsza droga na szczyt także za czasów Mozarta.

Łukaszowi Gajdzisowi na początek tego arcytrudnego sezonu teatralnego wyszła naprawdę duża rzecz. Nie tylko ze względu na liczbę osób zaangażowanych w ten spektakl.

Tytuł oryginalny

Prawdziwy talent i celebryci. Teatr Polski w Bydgoszczy powrócił w wybornej formie

Źródło:

„Express Bydgoski” online

Link do źródła