„tik, tik… BUM!” Jonathana Larsona w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Teatrze Muzycznym Roma w Warszawie. Pisze Grzegorz Sadowski w Teatrze dla Wszystkich.
Napisany w 2001 roku przez Jonathana Larsona „tik! tik!… Bum!” to kameralny spektakl o Jonie (Maciej Pawlak) – artyście, który poświęca swój cały czas na tworzenie musicalu. Zbliżają się jego trzydzieste urodziny, co mocno go deprymuje. Może nie tylko wiek, ale przede wszystkim brak powodzenia na Broadwayu, a także świetnie radzący sobie w życiu współlokator Michael (Piotr Janusz) i zaskakująca propozycja jego dziewczyny, Susan (Anastazja Simińska), by wyjechać z Nowego Jorku i zacząć życie z dala od zgiełku miasta. Wkrótce mają odbyć się warsztaty, na którym Jon przedstawi piosenki z pisanego przez siebie musicalu zatytułowanego „Superbia”. Nikt raczej nie wierzy w jego powodzenie. Zegar złowrogo tyka potęgując frustrację i twórczą niemoc młodego artysty.
Do porzucenia starań o miejsce na broadwayowskim afiszu namawiają Jona najpierw Michael, proponując pracę w korporacji, dla której pracuje, a następnie menadżerka (w tej roli również Anastazja Simińska), która mało interesuje się tym, co tworzy jej podopieczny. Warsztaty kończą się powodzeniem tylko częściowym. Piosenki bardzo się podobają, ale nikt nie proponuje wyprodukowania spektaklu. Obecny na pokazie Stephen Sondheim – najwybitniejszy amerykański twórca musicalowy, a także idol Jona – wychodzi bez słowa. Samo życie – codzienność wielu aspirujących twórców. W musicalu znaleźć można wiele celnych, zarówno zabawnych, jak i gorzkich spostrzeżeń dotyczących pasji tworzenia, broadwayowskiej konfekcji czy życiowych niepowodzeń. Na szczęście w finale spektaklu Sondheim dzwoni do Jona proponując mu spotkanie i pomoc. W musicalu pojawia się piosenka „Sunday”, zawierająca nawiązanie do utworu Sondheima o tym samym tytule. To hołd złożony mistrzowi.
„tik! tik!… Bum!” jest musicalem autobiograficznym Larsona, znanego przede wszystkim z przełomowego „Rent”, którego premiery przedwcześnie zmarły twórca nie doczekał. „Superbia” nie została wystawiona, ale zmagania z nią stały się przyczynkiem do powstania „tik! tik!… Bum!” i spotkania Larsona z Sondheimem.
Na małej scenie Teatru Muzycznego Roma powstał doskonały spektakl. Świetne tłumaczenie Michała Wojnarowskiego, precyzyjna reżyseria Wojciecha Kępczyńskiego i współpracującej z nim Ewy Bułhak, mistrzowskie prowadzenie rockowego zespołu muzycznego pod batutą Jakuba Lubowicza to niewątpliwe zalety tego przedstawienia. Największe brawa należą się wykonawcom: Simińska, Janusz i Pawlak to artyści, którzy mimo młodego wieku dali się już dawno poznać publiczności nie tylko warszawskiej. To niewątpliwie najjaśniejsze gwiazdy polskiego musicalu. Cała trójka doskonale rozumie swoich bohaterów, bo zna trudy kariery w teatrze muzycznym. Pewnie także dzięki temu kolejne piosenki brzmią niezwykle szczerze i poruszająco – nawet te, które Larson przyprawił dawką ironii. I nie ma tu miejsca na sentymentalizm nawet wówczas, gdy Michael okazuje się śmiertelnie chory – pozostający na scenie przez cały wieczór Pawlak gra scenę strachu przed utratą przyjaciela bardzo przekonująco.
„tik! tik!… Bum!” udowadnia, że musical nie musi reprezentować inscenizacyjnego przepychu i może w efektowny sposób mówić o sprawach głębokich. Namawiałbym Romę do wydania płyty z piosenkami z tego spektaklu. Tymczasem polecam sięgnąć po świeżo wydany album Macieja Pawlaka i Kariny Komendery „Tides and Times” – to pozycja obowiązkowa nie tylko dla miłośników musicalu.