Logo
Magazyn

Pożegnanie Jadwigi Jankowskiej-Cieślak

17.04.2025, 16:37 Wersja do druku

Jadwigę Jankowską Cieślak, aktorkę związaną m.in. z Teatrem Ateneum, Teatrem Powszechnym, Teatrem Narodowym, Teatrem Dramatycznym, Teatrem Polskim i Nowym Teatrem w Warszawie – wspomina Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

Z ogromnym żalem żegnam dziś Jadwigę Jankowską-Cieślak, aktorkę, która przez lata swojej kariery była dla mnie, jak i dla wielu innych, nie tylko niezastąpionym punktem odniesienia w polskim teatrze, ale także inspiracją do poszukiwań, emocji i refleksji.

Po raz pierwszy zobaczyłem ją na scenie w Baalu Bertolta Brechta w 1985 roku, w Teatrze Powszechnym, w reż. jej męża, Piotra Cieślaka. Już wtedy, w tej pierwszej roli, zrozumiałem, że w polskim teatrze pojawił się talent wyjątkowy. Jej Zofia była postacią pełną sprzeczności, z jednej strony delikatną, z drugiej pełną siły i buntu – i to połączenie sprawiało, że każda scena, w której się pojawiała, była przepełniona magnetyzmem. Pamiętam, jak intensywnie i prawdziwie oddała emocje tej postaci, zostawiając mnie z poczuciem, że właśnie widziałem coś, co nie zdarza się codziennie na scenie.

To nie była początkowa faza jej artystycznej drogi, która dalej rozkwitała na przestrzeni wielu lat. Z każdą kolejną rolą, jak choćby Szarlotta Iwanowna w Wiśniowym sadzie Czechowa w reż. Leonida Hejfeca w Teatrze Dramatycznym w 1987 roku, pokazywała, jak nieustannie rozbudowuje swój warsztat aktorski. Jej interpretacje były zawsze pełne głębi – z jednej strony ukazujące zmieniające się nastroje postaci, z drugiej zaś balansujące na granicy komizmu i tragedii, czego najlepszym przykładem były jej role w klasycznych dramatach, ale także w spektaklach współczesnych, jak choćby w T.E.O.R.E.M.A.T. Pasoliniego w reż. Grzegorza Jarzyny, gdzie stworzyła postać Emilii.

Zachwycała mnie swoją zdolnością do nieustannego poszukiwania – nigdy nie była aktorką, która zadowalałaby się utartymi schematami. W każdej roli, niezależnie od tego, czy grała postać tragiczną, jak Hekabe w dramacie Eurypidesa, czy komediową, jak Milady w Kto nas odwiedzi Igora Sawina, zawsze potrafiła wydobyć z niej coś wyjątkowego, coś, co wykraczało poza stereotypy i otwierało nowe drzwi do zrozumienia człowieka.

Pamiętam jej postać René w Królowej Margot Dumas, rolę Patricii w Błogich dniach Kinahana, ale także jej występ w Wyjeżdżamy Hanocha Levina w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, gdzie pokazała pełną gamę emocji – od subtelności po brutalność, od intymności po przejmujący dystans. Każda z tych ról była inna, każda miała swoją prawdę, a ona potrafiła przenieść widza w świat tych postaci w sposób nieoczywisty, ale głęboko przejmujący.

Jadwiga Jankowska-Cieślak była aktorką, która nie bała się wyzwań – w swoich rolach łączyła intelektualne poszukiwania z emocjonalnym zaangażowaniem. W jej interpretacjach nie było miejsca na powierzchowność. Niezależnie od tego, czy grała w spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego, jak Odyseja. Historia dla Hollywoodu czy Elizabeth Costello Coetzee’a, czy w Przebłyskach Serge’a Kribusa, jej postacie były pełne pasji i przekonania.

Zawsze miała tę rzadką umiejętność wciągania widza w swój świat – świat, w którym każda rola była jak podróż, jak nieodkryty ląd. Była artystką, która potrafiła oddać na scenie nie tylko słowa, ale i życie, z wszystkimi jego nieprzewidywalnymi zwrotami.

Dziś, żegnając Jadwigę Jankowską-Cieślak, czuję, że odchodzi nie tylko aktorka, ale także ktoś, kto na zawsze zmienił naszą percepcję teatru. Pozostanie w mojej pamięci nie tylko dzięki niezapomnianym rolom, ale także dzięki autentyczności, pasji i oddaniu, które wniosła na każdą scenę, na której się pojawiała.

Cześć jej pamięci.

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

17.04.2025

Sprawdź także