EN

20.03.2023, 14:33 Wersja do druku

Potrzeba wspólnoty

„Kobieta i życie" Maliny Prześlugi w reż. Gosi Dębskiej - koprodukcja Teatru Śląskiego im. S. Wyspiańskiego w Katowicach i Teatru im. J.  Słowackiego w Krakowie. Pisze Wojciech Lipowski w „Śląsku".

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Życie każdego człowieka jest opowieścią. Historie zaczerpnięte z codziennych, potocznych doświadczeń w jednej chwili mogą być inspiracją, stanowić istotne rozstrzygające doznanie teraźniejszej sytuacji, przeżycia czasu rozumianego jako niedawna przeszłość widziana z obecnej perspektywy. Zatem wspominanie układa się w proces twórczy przynoszący odbiorcy różne korzyści poznawcze. Nawet doraźne, gdy stanowi komentarz, czy pochodną przeżyć wspólnych jak w przypadku tych, które miały miejsce dwa lata temu, gdy przez ulice przetaczały się protesty przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej. Przyniosły one nie tylko falę komentarzy, odniesień o charakterze społeczno-politycznym, posłużyły również jako materiał dla kobiecej artystycznej kreatywności o różnym charakterze i formie. Jednym z przejawów tamtego wrzenia stały się teksty pisane dla teatru. Teatr mierzący puls rzeczywistości, interpretujący, nadaje znaczenia sytuacjom, towarzyszy empirii codzienności. W konsekwencji rzeczy, które zdarzyły się w otoczeniu społecznym tak niedawno przecież zaczynają nakładać się na siebie tworząc palimpsest pamięci, aby nie uleciały słowa, przeżycia, by nie stłukł się obraz ludzi tamtego czasu, nie pogubiły intencje, marzenia, wyartykułowana wściekłość i bunt.

Odnaleźliśmy pewnego wieczoru wszystkie te sprawy w pajęczynie z wełny, która spowiła bohaterów sztuki Maliny Prześlugi. Kobieta i życie na deskach Teatru Śląskiego (koprodukcja z Teatrem im. J. Słowackiego w Krakowie) w reżyserii Gosi Dębskiej to próba wyplątania się ze schematów, rozbicia uwierającej metafory, uwolnienia problemów pochowanych w stereotypach, uprzedzeniach, zwykłym ludzkim strachu czy głupocie. Bohaterką tego artystycznego manifestu jest kobieta, jej portret zwielokrotniony, a właściwie wielogłos kobiecych doświadczeń rozpisany na grupę aktorów, to jeden wielki monolog opowiadający o kulturowych kliszach, statusie, problemach jak i codziennym życiu.

Malina Prześluga jest dramatopisarką, kulturoznawczynią, autorką książek dla dzieci oraz imponującej liczby dramatów, także kierowniczką literacką Teatru Animacji w Poznaniu. Swoje sztuki publikowała w „Dialogu", „Nowych sztukach dla dzieci i młodzieży". Jest m. in. laureatką Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej za sztuki Debil (2020), Jeszcze tu jesteś (2022); Ogólnopolskiego Konkursu Dramaturgicznego Strefy Kontaktu: Garnitur prezydenta (2015), Nie ma (2017), Kobieta i życie (2021); Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej: Chodź na słówko (2013), Smoki (2016). Jej utwory przetłumaczone na kilkanaście języków grywane są także poza krajem.

Kobieta i życie to spektakl bardzo osobisty, można rzec intymny, mimo że ma bohatera zbiorowego. Jego narracja została utkana z wielu drobnych cząstek życia kobiety i opowiedziana przez kobiety oraz mężczyznę. Od razu zaakcentowano dystans do przedstawianych prywatnych historii powracającą frazą, wypowiadaną przez wszystkich niemal mechanicznie: „To nie ja, nie moja historia, to nie o mnie, to o niej, o tamtej". To znaczy, że my tu siedzimy jak bohaterowie sztuki na starej kanapie a gdzieś tam, może niedaleko, jakąś „ją" toczy bez końca zło. Czy należy powiedzieć coś więcej, potrzebny psychologiczny komentarz, skoro repetycja stanowi złowieszcze memento, zapowiada opresyjną konieczność życia tam, poza nawiasem teatralnej fikcji.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Dębska w zwyczajny sposób wprowadza nas w głąb rodzimego bagna, gdzie umieszczono wszelkie możliwe klisze społeczne dotyczące kobiet, ich życia, doświadczeń, złożonych powszednich spraw. Oczywiście nie ma tu patosu, jest spora dawka ironii, nawet humoru, ale uśmiech szybko gaśnie na twarzach, gdy rulon z manifestem zawierającym oskarżenie rozwija się przed oczami widzów w dynamicznym tempie. Z jednej strony rażąca sztuczność opinii, a także potocznych wyobrażeń dotyczących kobiecego świata, z drugiej absurdalność schematycznych uproszczeń powtykanych w gigantyczny, zrobiony na drutach sweter, w którym unieruchomiono trzy kobiety i jednego mężczyznę. Ciepło, dom, bezpieczeństwo-dziergane w długie wieczory, a tu nagle demony wychodzą na powierzchnię, rozdzielają się i zaczynają funkcjonować jako byty osobne, chociaż snujące jedną wielopoziomową historię o poszukiwaniu wolności tej „innej", „tamtej".

Koło fortuny kręci się niemrawo w stworzonym z włóczki świecie. Oszczędna a jednocześnie krzycząca barwami, rozedrgana podmuchami powietrza scenografia Anity Piotrowskiej, oplata nie tylko postaci, ale przede wszystkim ludzkie myślenie starające się uporządkować świat, wyartykułować za sprawą poszczególnych monologów, czasem wyśpiewanych songów, że każda egzystencja ma charakter czasowy. Powstaje ciekawa propozycja poznawcza dla odbiorcy tekstu Prześlugi, a mianowicie poszczególne elementy dyskursu nałożone niejako na prawdziwe życie stają się metaforą spraw ogólnych, uniwersalnych wpisanych w aktualny kontekst, lecz - podkreślmy to - twórcom udało się uniknąć taniej publicystyki i przez to zwiększyć siłę oddziaływania teatralnej wypowiedzi. Te fragmenty biografii bohaterki spektaklu, czyli narracje aktorów nasączone ich wrażliwością, pomysłowością stają się sposobem percepcji, formą doświadczenia, poszukiwania wspólnoty, porozumienia, siostrzanego powinowactwa. I choć ciągle słyszymy nachalne zdanie: „Nie moja historia. I nie moje łzy", to przecież także w końcu padną słowa: „Jestem twoją siostrą. Nic o mnie nie wiesz. Nie będziesz szła sama".

Partytura została, jak wspomniano, rozpisana na cztery aktorskie głosy. Trzy aktorki w różnym wieku: Alina Chechelska, Anna Lemieszek i Agnieszka Przepiórska. Trzy osobowości, charaktery, wrażliwości, interpretacje, spojrzenia na życie. Grają i śpiewają herstorie, dystansując się wobec lepionej postaci, współczują, ale trzymają się na dystans. Bardzo przekonująco i pięknie. Gosia Dębska doskonale żongluje poszczególnymi elementami konstrukcji dramaturgicznej tego manifestu, przenosząc akcenty z jednego poziomu na inny, aby uwypuklić najważniejsze elementy tej feministycznej układanki. Wersy przepływają w następujących po sobie epizodach, podmiot, który jest z założenia fikcją tej opowieści, wypowiada swoje prawdy i przemyślenia wyznaczając obszar narracji, dzieląc go na odrębne segmenty biograficzne bohaterki.

Kobiety blisko czterdziestoletniej, doświadczonej przez życie, pozbawionej możliwości decydowania o własnym ciele, życiu, ale też niedalekiej przyszłości. Trzy kobiece głosy nie tylko ją opisują, ale też nadają tekstualne wcielenia, budują jakieś konstrukty wypełnione treścią, komentarzem, subiektywnym odczuwaniem, może współczuciem, stwarzają, grzebiąc bezlitośnie w prywatnej historii, domniemane prawdziwe „ja", chociaż to nie ich egzystencja.

fot. Przemysław Jendroska/mat. teatru

Chechelska, Lemieszek, Przepiórska, grają powietrzem, ulotnością, ale też grubą kreską prowokacji, przerysowania a to dlatego, iż autorki tej inscenizacji nie kryją, że chodzi im o społeczną siłę oddziaływania tekstu. Rzecz jasna poza negatywnymi emocjami, jakie zapewne towarzyszyć będą odbiorcom manifestu, pojawią się bez wątpienia próby utożsamiania się z przedstawioną propozycją spojrzenia na omawiane kwestie, czemu sprzyjać będzie dosadność artykułowanych tu kobiecych głosów. Otwartym pozostanie pytanie, co po niedawnym fermencie społecznym ocalało, co zrobiono ze zrodzonym wówczas potencjałem, kreatywnością, czy będzie jakieś dalej. Twórcy tego ważnego spektaklu prezentują taki sposób myślenia, który stwarza pole dla wielu analiz, spekulacji i jest następstwem poczynionej już na początku deklaracji, by nie był on tylko głosem jednostki w tak ważnych sprawach, lecz aby opisał, zdefiniował aktualny moment rzeczywistości.

No i jeszcze on. Ważny w omawianej opowieści. Mężczyzna, grany bardzo spokojnie, z dystansem przez Antoniego Milanceja, jakby cały miał być głosem rozsądku, równoważenia, tonowania emocji i eksplozywnych części biografii bohaterki Kobiety i życia. Autorka tekstu przyjęła zasadę, że płeć występujących aktorów nie jest tak istotna. Milancej to nie figura całego zła, jakie wypłynęło ze społecznych, systemowych, patriarchalnych uwarunkowań. To nie żaden demon, potępiony samiec, przyczyna kobiecego buntu, ale raczej kolejny sojusznik, narrator równie współczujący, co patrzący na spękaną egzystencję bohaterki z troską i deklarujący poparcie, wywołujący u niej poczucie siły, potencjału a nawet nadziei.

Nici, koce, poduszki oplotą w końcu wszystkich zanurzonych w tej grze bez końca. I nie bardzo wiadomo, co pozostanie, gdy odstawimy lustro, bezlitośnie odbijające opowiedzianą poetycko historię współczesnej kobiety, pełną problemów, które ją dotknęły, ugodziły, skrzywdziły. Czy naprawdę tylko nadzieja? Walka o prawdę? Poobijane, poszarpane życie? A może spotkają się kiedyś te różnokolorowe wątki i połączą w jedną silną całość utkaną z doświadczenia prawdziwej wspólnoty?

Tytuł oryginalny

Potrzeba wspólnoty

Źródło:

„Śląsk" nr 3