EN

7.04.2025, 14:51 Wersja do druku

„Potop” ku uciesze

„Potop” w reż. Michała Siegoczyńskiego w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Alina Kietrys na stronie AICT Polska.

fot. Natalia Kabanow/mat. teatru

Tym razem Siegoczyński chce zbadać, w jakim stopniu sienkiewiczowscy bohaterowie zasiedlają nasze umysły i rezonują z naszą zbiorową wyobraźnią. Czy jeszcze traktujemy ich wszystkich poważnie? Inspirowany powieścią Henryka Sienkiewicza spektakl w sposób prowokacyjny i przewrotny przywoła mity naszej rodzimej kultury i popkultury, by przyjrzeć się ich żywotności i aktualności w kontekście współczesnego świata." Tak anonsowano w Teatrze Wybrzeże spektakl na motywach „Potopu” Sienkiewicza, kiedy reżyser rozpoczynał próby.

Michał Siegoczyński jest twórcą znanym. Ma w dorobku ponad trzydzieści napisanych sztuk i scenariuszy teatralnych, wyreżyserował kilka głośnych spektakli, zgarniał prestiżowe nagrody. Gdański spektakl zatytułowany „Potop” przygotowywał długo. Premierę przesunięto o sześć tygodni, tłumacząc ten fakt udziałem teatru w licznych festiwalach. Jednak teatralne wróble ćwierkały, że to nie była główna przyczyna zmiany terminu. W końcu na dużej scenie Teatru Wybrzeże zagrano go 29 marca. Premierę przyjęto radośnie.

Ponad trzyipółgodzinne przedstawienie wymaga od widza cierpliwości, szczególnie gdy nie jest to widowisko Andrzeja Wajdy, Krystiana Lupy czy Michała Zadary, a jest to teatr popkulturowy lekko sprzedający polską klasykę w dość oczywistej, składankowej i mało efektownej scenografii Justyny Elminowskiej. Na scenie dominuje drewniana wiejska chata, a ponieważ obrotówka dużej sceny Teatru Wybrzeże jest znakomita, to przenosimy się co chwilę w różne okolicznościowe stylizacje wnętrz: od przaśnego wnętrza chaty po klasztorną kaplicę i pokój ze współczesnymi fotelami do rozmów z królem Kazimierzem. Dobrze, że choć kostiumy (Sylwester Krupiński) mają więcej różnorodnych pomysłowych ingredientów, choć szmirowata sukienka współczesnej Oleńki kole w oczy. Ten „Potop” jest przedstawieniem z wyraźnie slapstickową formułą: szybką akcją, dosadnym humorem, językiem rubasznym nie tylko po Zagłobie, bo używającym najpopularniejszego współczesnego polskiego przecinka. To swoisty teatr teledyskowy z szybkim montażem. A więc mamy sceniczną igraszkę na kanwie „Potopu”. Na siłę można poszukać paraleli z serialem „1670”.

Nie jest to pierwsze oparte o literaturę klasyczną doświadczenie inscenizacyjne Siegoczyńskiego. Wystarczy przypomnieć obsypane nagrodami „Noce i dnie” według Marii Dąbrowskiej w Teatrze im. Horzycy w Toruniu. Reżyser powiela więc siebie i sięga po sprawdzone wzorce. Ta zabawa z tekstem klasycznym „uruchamia strumień świadomości, który wiedzie w najróżniejsze skojarzenia i ponoć jest elementem gry intertekstualnej”. To zdanie Michała Siegoczyńskiego w kontekście „Nocy i dni”. A i na sopockiej scenie Teatru Wybrzeże Siegoczyński przed dwoma laty zrealizował swoiste „szaleństwo z klasykiem”. Pokonał Szekspira w spektaklu „Romeo i Julia is not dead” – zdecydowanie przekombinowanym formalnie.

W „Potopie” Siegoczyński powiela formułę toruńską, wspartą koncepcją sopocką. Gdański „Potop” koncentruje się na dwóch sienkiewiczowskich wątkach: romansowym, czyli perypetiach Oleńki Billewiczówny z Andrzejem Kmicicem i historyczno-przygodowym osadzonym w opisach zdarzeń z pięcioletniej wojny polsko-szwedzkiej wspartych o bujne konteksty historyczne i współczesne. Tym opowieściom towarzyszy plejada postaci z „Potopu”. Są więc oczywiście m.in. Zagłoba, Wołodyjowski, przeor Kordecki, Roch Kowalski, książę Bogusław, król Gustaw, są perypetie rozwydrzonych kamratów Kmicica w Lubiczu, są Kiejdany i Jasna Góra. W tę historyczną mozaikę wkomponowuje reżyser „skojarzeniowy kalejdoskop” z ironicznym dystansem, jak sam podpowiada „rodem z Gombrowicza”.

Zatem mamy np. skojarzeniowe akcenty szwedzkie: w szmirowatych kostiumach Abbę, z gitarą Tomasza Szweda – piosenkarza folkowego, szwedzką drużynę piłkarską w narodowych żółto-niebieskich barwach i Ikeę. Gombrowicz zatem bardzo „podrasowany”. Na scenie pojawiają się też Maria Konopnicka, Eliza Orzeszkowa, Bolesław Prus i sam Henryk Sienkiewicz, słowem koleżeństwo po fachu, każda z tych osób ze swoim najważniejszym formalnym literackim postulatem. A Sienkiewicz w spektaklu honorowany jest nagrodą Nobla, choć jak wiadomo Gombrowicz nie cenił jego twórczości. Pojawia się też na scenie przystojny i z odpowiednim kaloryferkiem Janosik i góralskie towarzystwo, reżyser Jerzy Hoffman jako spiritus movens nakręconej przed lata „Trylogii” i oczywiście dandys Daniel Olbrychski. Królowa Bona natomiast uświadomi PT teatralnej publiczności, co dzisiaj jest dobre, a co niekoniecznie. Aż trudno uwierzyć, że taki kalejdoskop współgra w jednym gdańskim „Potopie”, a nie wymieniłam wszystkich postaci. Pozostałych należy obejrzeć na scenie, bo fenomenem tego spektaklu są aktorzy. To oni naprawdę dają czadu w tym przedstawieniu.

Billewiczównę gra najbardziej cukierkowa i porcelanowa blondynka Katarzyna Borkowska, która za to dobrze śpiewa i z wdziękiem wielokrotnie całuje Kmicica (Piotr Witkowski), co w tym przedstawieniu ma znaczenie. Kmicic jest bohaterem centralnym, a zatem Piotr Witkowski raz bywa dzielnym polskim żołnierzem, jakby z kampanii wrześniowej, za chwilę sienkiewiczowskim zabijaką, który dosiada konia. Zwierzę jest słusznych rozmiarów, ale sztuczne. Całuśny adorator Oleńki mknie z ukochaną w saniach, a po chwili staje się troszczącym o godność współczesnym Polakiem, ale też prześmiewczo wystylizowanym „Andżejem”, by po chwili wcielić się w Daniela Olbrychskiego. Ma więc Witkowski co i kogo grać w tym spektaklu. Zmienia wciąż nastroje i sytuacyjne koloryty. To z pewnością najbardziej wszechstronna rola Piotra Witkowskiego, który od kilkunastu lat jest aktorem Teatru Wybrzeże. Ostatnio kochają gdańskiego aktora media ogólnopolskie dzięki roli w „Fachowcu” – filmie akcji Davida Aye’a, gdzie ma scenę bójki z Jasonem Stathamem.

W „Potopie” aktorów grających kilka ról jest wielu. Świetny Grzegorz Gzyl jako Zagłoba i mniej wyrazisty w roli Hetmana. Jako Zagłoba zachował sarmackość, dowcip, postawę i wdzięk, bo jak wiadomo wszystkie najlepsze cechy „siedzą w Zagłobie”. Przezabawna i naprawdę pełna werwy i dystansu do dziejących się zdarzeń jest Ciotuchna Oleńki, czyli Monika Chomicka-Szymaniak. Robert Ninkiewicz rozsadza scenę jako Jerzy Hoffman, ale już ks. Kordecki w jego interpretacji jest mniej intrygujący, choć król Kazimierz bywa dostojny. Na pewno zwraca uwagę Dorota Androsz w wielu postaciach, a szczególnie ciekawa jako król Gustaw, a potem przełożona siostra klasztoru Faustyna, a przede wszystkim jako Konopnicka i jedna z kwartetu Abby. Androsz jest dowcipna i poważna, przerażona i władcza. To aktorka kameleon w tym spektaklu. Rozbawił mnie też Janek Napieralski w roli księcia Bogusława jako charakterystyczny mężczyzna. Ma swój styl – zabijaki i rozrabiaki. Warty odnotowania jest epizod królowej Bony Katarzyny Kazimierczak, która występuje w tym spektaklu gościnnie. Michał Jaros zdecydowanie lepszy jest jako Henryk Sienkiewicz niż „mały rycerz” Michał Wołodyjowski. Scena fechtunku Kmicica z Wołodyjowskim nawet sprawna, ale pan Michał tym razem bez wyrazistej osobowości. Ale i tak Siegoczyński trafił z obsadą. To z pewnością jest walor tego spektaklu.

Proza Sienkiewicza przeplata się więc z tekstami reżysera-scenarzysty, bowiem wszystko ma się pomieścić w formacie teatru Siegoczyńskiego. I taki Sienkiewicz jest „ku uciesze”. Reżyser co prawda sugeruje, że ważnym dla niego problemem w tym przedstawieniu jest rozszyfrowanie postaw (chyba obywatelskich albo patriotycznych) współczesnych Kmiciców. Czy historyczne doświadczenia wojenne – zwycięstwa i klęski – mają wpływ na naszą osobowość i czy pozwolą współczesnemu Kmicicowi wrócić do normalnego życia? Muszę jednak przyznać, że tej intencji reżyserskiej nie dojrzałam wyraziście w przedstawieniu. Może przytłumiły ją głośne hity disco i techno połączone ze śpiewami oazowymi i słynną – znaną dojrzałym pokoleniom widzów – piosenką „Pamiętasz była jesień” z filmu „Pożegnania” Wojciecha Hasa. Pierwszorzędny pomysł drugorzędny w inscenizacji – pewnie rzekłby Gombrowicz, gdyby znał chociaż kompozytora Lucjana Kaszyckiego. Muzykę stworzył (częściowo) w tym spektaklu Kamil Pater. Żałuję, że w programie teatralnym nie podaje się, jakie utwory zostały wykorzystane w spektaklu, byłaby to oczywista przyzwoitość wobec innych twórców.

Teatr Siegoczyńskiego szuka w tak zaprezentowanym Sienkiewiczu ironii, dystansu i grandilokwencji. Jest więc nieustanna karuzela śmieszności, wspierana pisemnymi komunikatami dla widzów. Wyświetlane na pokaźnym ekranie informacje określają, kto jest kim i z kim, dlaczego i gdzie, by właściwie identyfikować bohaterów i zdarzenia. Resztę dopowiada kamera. Wideo (dzieło Natana Borkowicza) poszerza przestrzeń i przybliża kolejne epizody, np. samochodową intrygę Zagłoby z Rochem Kowalskim czy romantyczną, zimową sannę Oleńki i Kmicica. Siegoczyński stosuje w tym spektaklu kontrapunkt. Buja sceną w przenośni i dosłownie. I pewnie dlatego też rozkłada finał. Po trzecim podejściu podrzucam za Kmicicem „Kończ waść…” Nie czuję się oczywiście quasi koryfeuszem, ale ten spektakl nie potrząsnął „nowości kwiatem”. Raczej mnie zdumiał reżyser, który tak hojnie obdarzył widzów skojarzeniami. Szkoda tylko, że ilość nie przeszła w pełni w jakość.

Tytuł oryginalny

„Potop” ku uciesze

Źródło:

AICT
Link do źródła

Autor:

Alina Kietrys

Data publikacji oryginału:

07.04.2025