„Koło Sprawy Bożej" Konrada Hetela w reż. Radka Stępnia w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Romantyzm – piękny nurt kultury, który tak jak zachwyca to równocześnie wzbudza niezliczoną ilość problemów uczniom szkół każdego szczebla. Nawet mistrz teatralnej sceny, Kazimierz Dejmek, nie przepadał za Adamem Mickiewiczem. A realizując znamienne Dziady, które przeszły do legendy kultury i polityki za sprawą roku 1968, wykrzykiwał ponoć zza stołu reżyserskiego: „Co ten kudłaty Litwin powypisywał”. Utwór wieszcza nadal wzbudza wiele emocji. Tegoż przykład mieliśmy w zeszłym sezonie w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Prawie każdy z nas jest w stanie wymienić co najmniej jeden romantyczny utwór, nasi rodzice na pamięć „wykuwali” poezje Słowackiego. No tak, ale czy w ogóle znamy prywatne życie naszych romantycznych idoli? Wiemy jak spędzali czas, jak żyli, jak funkcjonowali? Dziś, w świecie kolorowych czasopism, gdy uwielbiamy czytać o życiu innych, wszystko jest proste i jasne. Ale romantycy, mimo wielu badań i naukowych rozważań, dla szerokiego kręgu pozostają tajemnicą.
Teatr Wybrzeże w Gdańsku, swoją najnowszą premierą, stara się wypełnić lukę naszej wiedzy na temat wielkich Polaków. Dekadę po upadku powstania listopadowego, w Paryżu, rozwija się tajna grupa, wspólnota, na swój sposób sekta. Należą do niej najwybitniejsi: Mickiewicz, Słowacki, Seweryn Goszczyński. To Koło Sprawy Bożej, w którym budowano wizję nowego czasu, świata, gdzie wiara i Królestwo Boże na ziemi stać się miało następcą zinstytucjonalizowanych form państwa. Szczególna rola przypadała dla narodu polskiego jako grupie wyjątkowo predystynowanej w procesie dziejowym. I właśnie ten wątek stał się kanwą dramatu Konrada Hetela. Jest to utwór kameralny, skupiony, podszyty ironią. W wąskim gronie (Goszczyński, Słowacki, Mickiewicz i jego żona Celina, a także Karolina Towiańska) oczekują ważnego listu i przesłania od guru oraz lidera związku Andrzeja Towiańskiego. Ostatecznie on przybywa i rozgrywa się swoista gra o „rząd dusz”. Nowy Prorok objawia się i rozpoczyna się walka – o dominację i ujarzmienie. Romantycy stają się narzędziem w rękach sprawnego hochsztaplera, który pragnie wykorzystać ich moc twórczą dla własnej, utopijnej wizji politycznej podporządkowania się carowi. W tym gąszczu słów, dialogu i sporu, na jaw wychodzą animozje i niechęci. Słowacki pragnie przepisać, a nawet napisać nowe Dziady, Mickiewicz to erotoman poszukujący nowych wrażeń, stroniący od obłąkanej żony, a Goszczyński idealista żyjący tradycją powstańczego zrywu i ataku na Belweder. Walczą między sobą a wygrywa trzeci. Mimo uporu Towiańskiego i szczególnie manipulatorki żony, która „kręci” sprawnie intrygą jak nikt inny, dochodzi do buntu. I każdy chce być nowym Mesjaszem, umrzeć za sprawę polską. Tylko jest małe ale… to wszystko pod wpływem magicznego tytoniu, który w głowie wiruje i do czynu motywuje. A może to wszystko sen Słowackiego, który budzi się z letargu i opowiada własne nocne przeżycia? Marzenie niespełnienia. W warstwie dramaturgicznej opowieść jest niepełna, powierzchowna. To trochę jak ślizganie się po tradycji, bez wgryzienia się w paryską rzeczywistość połowy wieku dziewiętnastego. Mimo wielkich chęci obraz jest blady, całość przypomina pogoń za żartem, tylko za nim się nic nie kryje. Jest pustka. A przecież towiańczycy to cała wielka historia i myśl polityczna, która wymaga więcej niż uśmiechu. Owszem można i należy z nią polemizować, ale nie trzeba jej jednoznacznie wyśmiewać i widzieć w niej tylko sekciarstwo, a w Towiańskim guru wykorzystującego biednych romantyków. Bowiem każda sprawa ma dwie prawdy, choć ks. Józef Tischner mówił nawet o trzech. I niestety tej ostatniej jest najwięcej w Gdańsku.
Największą wartością premiery jest scenografia Konrada Hetela i Pawła Paciorka. Idealne odtworzenie strychu paryskiego jest mistrzostwem realistycznej dekoracji. Zadbano o każdy szczegół, widz ma poczucie, że znajduje się we wspólnym wnętrzu, bowiem zabudowa otacza całą scenę. Reżyser skonstruował przedstawienie zwięzłe, praca z aktorem Radka Stępnia to jego rozpoznawalny znak. Każda rola poprowadzona jest oryginalnie i indywidualnie. Słowacki Pawła Pogorzałka, jest rozedrgany i jeszcze niepewny, ale świetnie sobie radzi z interlokutorem Adamem Mickiewiczem Michała Jarosza. Dobrze wypada demoniczna Karolina Towiańska Joanny Kreft-Baki. I na tym pochwały można zakończyć. Bowiem jest to spektakl pewnej dwuznaczności. Z jednej strony poprawnie skonstruowany, ale intelektualnie pusty i nijaki. Nie do końca wiadomym po co powstał tekst Hetela, który niczego nie wyjaśnia, nie stawia znaków zapytania. Po prostu jest. To trochę mało jak na wieczór w teatrze.
Romantycy dalej pozostaną zagadką. Doświadczenie gdańskie nie wzbogaciło stanu wiedzy. A to, że każdy z nich popalał to wiadomym jest od dawna, nawet ikonografia to przedstawia. Bez powodu „bania z poezją” na głowę Mickiewicza się rozlała. Spory zawód intelektualny bowiem środowisko paryskiej emigracji po powstaniu listopadowym jest bardziej złożone niż pogaduchy na strychu i fantazje manipulacyjne Towiańskiego, które służą raczej uśmiechowi politowania niż poważnej dyskusji o sprawie polskiej.