EN

6.11.2021, 10:45 Wersja do druku

Popkulturowa jazda bez trzymanki

„The Big Bang, czyli Wielki Wybuch” Boyda Grahama w reż. Tomasza Dutkiewicza w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. Olaf Tryzna

Czy można opowiedzieć w godzinę i czterdzieści minut o najważniejszych wydarzeniach z dziejów ludzkości? I do tego zrobić to z szaleńczym, zwariowanym poczuciem humoru, bez trywialnego, schematycznego i stereotypowego patrzenia na historię? Okazuje się, że można. W warszawskim Teatrze Komedia dzieje się tak za sprawą Tomasza Dutkiewicza (reżyseria, adaptacja i tłumaczenie), Wojciecha Stefaniaka (scenografia) i Joanny Semeńczuk, którzy tak uruchomili aktorów, Mateusza Banasiuka i Artura Chamskiego, że nie można od nich oderwać oczu. Bo to z ich powodu wyruszamy w szaloną i niezwykłą podróż, by odwiedzić najbardziej znaczące miejsca dla rozwoju świata, takie, które mają już dzisiaj wymiar czysto symboliczny, ale i takie, które przeszły do historii dzięki bohaterom i rozegranym tam wydarzeniom. Niekiedy przełomowym, ale nie tylko. Bo obok wizyty złożonej w raju Adama i Ewy, w starożytnym Egipcie czy Italii, obok odwiedzin na królewskich dworach Francji, Hiszpanii czy Anglii, zawiniemy również nad niewielkie jezioro na Kaszubach. A wszystko po to, by spojrzeć na najbardziej znaczące wydarzenia z historii z zupełnie innej perspektywy, nie tej książkowej, encyklopedycznej, znanej z podręczników czy nudnych lekcji w szkole. Będziemy uczestnikami (widownia jest adresatem tego wszystkiego, co pokazują aktorzy w kolejnych odsłonach) przeróżnych spotkań, niekiedy zaskakujących, niekiedy istotnych, pokazujących nową twarz tego, jaki wpływ na nasze dzisiejsze życie miało to, co działo się w przeszłości. Nie unikniemy też wspomnień o wymiarze tragicznym, ale zawsze zabarwianych humorem i dowcipem, jak w piosence Ewy Braun (brawurowa interpretacja Artura Chamskiego), która nie może sobie wybaczyć, że została kochanką Hitlera.

Galerią postaci i osobowości, które pojawiają się na scenie, można by obdarować z powodzeniem kilkudziesięcioosobowy zespół aktorów, śpiewaków i tancerzy. Tymczasem dwójce artystów w Komedii towarzyszy jedynie pianista (Jacek Kita też będzie miał swój „czas na reklamę”), albowiem przedstawienie grane jest w konwencji komediowo-musicalowej. Śpiewają i tańczą w nim postaci biblijne, egipskie królowe, hiszpańskie piękności oraz władcy pełni słabości i nieposkromionych ambicji. Banasiuk z Chamskim muszą w okamgnieniu przeobrażać się w kolejne postaci, również kobiece. Robią to z pomocą elementów scenografii i rekwizytów, które wykorzystywane są niekiedy w tak zaskakujący i zabawny sposób, że już sam fakt użycia choćby zegara jako historycznego nakrycia głowy budzi autentyczny śmiech rozbawionej od początku publiczności. Oczywiście takich przebiórkowych smaczków jest w tym spektaklu całe mnóstwo, albowiem w ruch idą elementy mebli, zasłony, draperie, wieszaki, donice z kwiatami… czyli wszystko, co jest pod ręką. Chyba nie ma rzeczy na scenie, która nie zostałaby wykorzystana do zaprezentowania kolejnych bohaterów i ich perypetii różnej maści.  Banasiuk z Chamskim mistrzowsko tym wszystkim zawiadują, do tego nawiązują bardzo bliski kontakt z widzami, do których też się odnoszą. Czasami wręcz chciałoby się tańczyć i śpiewać razem z nimi. Ale nie jest to proste, bo tempo tego widowiska ani na moment nie spada. Show jaki prezentują aktorzy zasługuje na najwyższe uznanie.

To że Artur Chamski bardzo dobrze śpiewa wiadomo nie od dziś, ma też za sobą doświadczenia w spektaklach muzycznych zdobywane w Buffo. Natomiast Mateusz Banasiuk w tego typu repertuarze raczej się do tej pory nie sprawdzał. Tymczasem jego umiejętności w tej materii są naprawdę wszechstronne. Aktor nie tylko świetnie tańczy, co robi z dużym wdziękiem, ale równie znakomicie śpiewa, co trzeba docenić szczególnie w partiach dwugłosowych. Nieograniczone możliwości obydwu aktorów pokazuje najbardziej scena będąca nawiązaniem do stylistyki operowej. Panowie mają, jak się okazuje, świetnie postawione głosy, do tego śpiewają czysto, bez jakichkolwiek intonacyjnych potknięć. Mogliby też z powodzeniem występować w kabarecie, bo i takie elementy prześmiewczo-parodystyczne, niczym w skeczu, w „Bing Bangu” się pojawiają i jest ich wcale niemało. Najważniejsze, że ta galopada szalonych pomysłów i wciąż mknącej karuzeli scen ani na chwilę nie gubi dobrego smaku, nie przekracza granicy kiczu czy banału, co nie jest łatwe szczególnie w sytuacji, gdy panowie muszą się wielokrotnie wcielać się w historyczne postaci kobiece. Wszystko to razem w uroczy sposób pokazuje absurdalność naszego świata i naszych zachowań, które od lat są niezmienne. Nawet w takiej komediowej, prześmiewczej formie publiczność ma okazję po raz kolejny spojrzeć na wydarzenia z historii ludzkości i szukając współczesnych przełożeń i różnic (a aluzje zawarte w tekście temu sprzyjają) przejrzeć się w nich jak w lustrze.  

Zastanawiacie się zapewne, po co nasi bohaterowie, mający za nic poprawność polityczną, to wszystko robią? Ano jako pomysłodawcy musicalu nawiązującego do dziejów ludzkości, pragną zyskać kasę na realizację swojego projektu. Czy uda im się zebrać 83 miliony dolarów mają zdecydować widzowie jako potencjalni producenci i sponsorzy. Na moim przedstawieniu zebrali je bez wątpienia, i to ze sporym naddatkiem.

Tytuł oryginalny

Popkulturowa jazda bez trzymanki

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła