EN

26.02.2024, 11:16 Wersja do druku

Polskie drzewo

„Limba" Piotra Rowickiego w reż. Piotra Ratajczaka w Teatrze Układ Formalny we Wrocławiu. Pisze Kamil Bujny w „Teatrologii.info".

fot. Edgar de Poray / mat. teatru

Ileż to już powiedziano o naturze Polaków? O rodzimej zapalczywości, kłótliwości i skłonności do wielkich, acz niewiele znaczących, gestów? Wiele. A jednak za każdym razem, gdy któryś z twórców lub któraś z twórczyń bierze na warsztat ten temat, odnosi się wrażenie, że nie traci on nic na aktualności – podobnie jest w przypadku Limby, spektaklu Piotra Ratajczaka, powstałego we wrocławskim Teatrze Układ Formalny na podstawie tekstu Piotra Rowickiego.

Pomysł jest prosty: w jednym pomieszczeniu, w części wspólnej nowoczesnego wrocławskiego osiedla, zamyka się bohaterów o skrajnie różnych poglądach i zmusza się ich do podjęcia decyzji. Jakiej? Symbolicznej. Otóż okazuje się, że Unia Europejska, reprezentowana przez dyplomatkę-służbistkę (Wiktoria Czubaszek), realizując nową strategię bioróżnorodności, postanowiła, że w ramach zacieśniania społecznych więzi i kształtowania ekologicznych postaw zasadzi na wybranych osiedlach po jednym drzewie – po to, by, po pierwsze, pokazać mieszkańcom Starego Kontynentu, jak różnorodna jest przyroda, a po drugie – by uwrażliwić ich na jej piękno. Odbywają się więc stosowne losowania, poszczególnym wspólnotom mieszkaniowym wybierane są konkretne gatunki: bohaterom wrocławskiego spektaklu w udziale przypada tytułowa limba. I tu już pojawia się pierwszy problem: nie dość, że nie każdemu pasuje sam pomysł sadzenia drzewa, to na dodatek jego wybór również budzi wątpliwości. Limba? Czemu akurat limba? Czy nie jest to czasem „niepolskie drzewo z Brukseli?” Może bardziej odpowiednia byłaby lipa? Wiadomo – Kochanowski, fraszki, te sprawy. A może dąb? Mamy dąb Bartek, cieszymy się nim, traktujemy jak narodowy symbol. Są jeszcze inni potencjalni kandydaci: brzoza, buk, tuje… Konflikt o najbardziej polskie ze wszystkich drzew zatacza coraz szersze kręgi, postaci wytaczają przeciwko sobie ciężkie działa, aż wreszcie unijna przedstawicielka, nie mogąc zrozumieć skomplikowanych i naznaczonych wzajemną niechęcią relacji między mieszkańcami, postanawia, że projekt zostanie zrealizowany gdzie indziej – na osiedlu Nowy Oporów. Wieść ta niesie się niczym echo dzwonu Zygmunt, dociera do bohaterów w formie rozkazu „baczność!”. Wprawdzie nie chcą limby za oknem i pozostają przeciwni unijnemu wymysłowi, ale jeszcze bardziej nie chcą tego, by drzewo przypadło w udziale innemu osiedlu. W dodatku lepszemu, bardziej nowoczesnemu, bogatszemu. Kto wie, może ta nieszczęsna limba wyrośnie z czasem na piękny okaz?

W obliczu utraty drzewa dochodzi więc do porozumienia, z tym że jest ono tylko pozorne, chwilowe. Nie minie dłuższa chwila, a znów rozpoczną się kłótnie, pojawią się wzajemne pretensje, górę weźmie niechęć. Protagonistów nie łączy bowiem nic – jedni myślą tylko o zbliżającej się wojnie (Rafał Pietrzak), inni wyłącznie o czułości (Paulina Mikuśkiewicz); niektórzy postrzegają świat przez pryzmat excelowych tabelek (Alicja Czerniewicz), inni – sztuki (Przemysław Furdak); jedni marzą o zbawieniu (Maciej Rabski), drudzy – o doczesnym bogactwie (Jerzy Górski). Wszyscy bohaterowie, łącznie z Ukraińcem, który pracuje w Polsce na kilku etatach jednocześnie (Adam Michał Pietrzak), są nie tyle wiarygodni pod względem psychologicznym, ile tożsami z obiegowymi wyobrażeniami na ich temat – głównie w kontekście grup społecznych, do których należą. Patriota to nacjonalista, aktor – bezrobotny pięknoduch, urzędniczka – służbistka, ksiądz – oskarżony jest o pedofilię, młoda kobieta o lewicowych poglądach – oczyszcza najbliższą przestrzeń dymem z drewna palo santo i nie je mięsa. Dużo więc tu uproszczeń, schematów, ale nie bez powodu – całe przedstawienie, poprowadzone w komediowej konwencji, opiera się przede wszystkim na komizmie postaci. Śmiejemy się więc nie z konkretnych osób czy zachowań, lecz z pewnych typów, ucieleśniających różne społeczne wyobrażenia. Widać, że aktorzy i aktorki Układu Formalnego dobrze odnajdują się w swoich rolach, że z zaangażowaniem oraz swobodą i konsekwencją prowadzą postaci – pomimo że tekst Rowickiego pozostawia wiele do życzenia. Wprawdzie zarysowuje on ciekawą, nieoczywistą sytuację dramatyczną, ale miejscami wydaje się przegadany, zbyt literalny i dosłowny; co innego operowanie uproszczeniem z myślą o satyrze, a co innego wykładanie odbiorcy wszystkich sensów wprost.

fot. Edgar de Poray / mat. teatru

Oglądając Limbę, trudno nie myśleć o Drzewie, dramacie Wiesława Myśliwskiego, wystawionym m.in. przez Kazimierza Dejmka w Teatrze Polskim w Warszawie i Izabelę Cywińską w Teatrze Telewizji. Choć to dalekie skojarzenie, to w obu utworach dochodzi do podobnej, acz nieco innej w punkcie wyjścia, sytuacji – we wrocławskim spektaklu drzewo ma zostać posadzone, a w dramacie autora Ostatniego rozdania – ścięte. Każda z tych okoliczności okazuje się jednak zaledwie pretekstem do tego, by opowiadać o Polsce, społeczeństwie, jego różnych przywarach i zróżnicowaniu. Poznajemy więc bohaterów, którzy mają zupełnie inne poglądy na te same kwestie i którzy o tych samych sprawach mówią całkowicie innym językiem – u Myśliwskiego inaczej wyrażają się urzędnicy czy inżynierowie, a jeszcze inaczej mieszkańcy wsi czy zmarli; jedni okazują się architektami przyszłości, marzą o odważnym kroczeniu w stronę nowoczesności, drugim bliżej do tego, co już było. W Limbie ważniejsze niż to, jak która postać mówi, okazuje się to, co kto mówi – mam na myśli rodzaj przywoływanych argumentów, danych, opinii. Postaci okazują się zróżnicowane przede wszystkim ze względu na dostęp do informacji. Twórcy ciekawie opowiadają więc nie tyle o samym konflikcie polsko-polskim, ile o tym, jak przebiega on w dobie społeczeństwa informacyjnego – baniek informacyjnych, dezinformacji, fake newsów. Ratajczakowi udaje się pokazać, jak manipuluje się naszą świadomością, jak w tle rozpalających zbiorową wyobraźnię medialnych wrzaw, sąsiedzkich kłótni o wszelako marginalne kwestie i politycznych zawieruch dzieją się rzeczy prawdziwie ważne, realnie oddziałujących na nasze życie – w Limbie to nie tylko wojna w Ukrainie, lecz także działania tajemniczego rentiera (Jerzy Górski), któremu, jak się z czasem okazuje, na rękę są międzysąsiedzkie kłótnie.

Czy możliwa jest jednak pełna zgoda? Życie w symbiozie? We wzajemnym szacunku? Wydaje się, że to pytanie podnoszone jest za każdym razem, gdy mowa o dziele o podobnej wymowie. Bohaterowie mają kilka pomysłów na to – zwłaszcza w obliczu nadciągającego niebezpieczeństwa – jak się pogodzić. W grę wchodzi odtańczenie poloneza, skupienie się na europejskiej integracji lub zawierzenie życia czułości. To wciąż jednak pozory, pozłotko, które wystarczy trochę poskrobać, by odkryć znajdującą się pod nim rdzę. Dlatego też spektakl kończy się dwuznacznie – sceną zgody, która niewiele w ostatecznym rozrachunku zmienia. Bohaterowie, jak jeden mąż, sadzą bowiem limbę. Mając jednak na uwadze wszystkie za i przeciw, podnoszone wcześniej w trakcie międzysąsiedzkich dyskusji, można być pewnym, że sadzonka w tym miejscu nie urośnie. Perspektywa wysokiego, dającego latem cień drzewa wydaje się więc odległa, żeby nie powiedzieć – nierealna, ale za to inna jawi się jako bliska: gdy limba będzie więdła, traciła liście i kładła się na ziemi, mieszkańcy osiedla zyskają nowy powód do kłótni. Tym razem o to, kto za śmierć drzewka odpowiada, kto czego nie dopilnował i kto powinien ponieść karę. Może właśnie wtedy, w obliczu klęski, porażki, bohaterowie zatańczą wspomnianego poloneza lub pomyślą o nowej sadzonce? Buk, brzoza, tuja przecież czekają…

Tytuł oryginalny

Polskie drzewo

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Kamil Bujny

Data publikacji oryginału:

22.02.2024