- Kiedy skończyły się lockdowny i wszyscy myśleli, że już wszystko będzie dobrze, nadeszła wojna. teatry niezależne uczestniczą teraz we wsparciu walczącej Ukrainy- mówi aktorka Maria Seweryn.
Na dużym ekranie debiutowała jako czterolatka w filmie „Dyrygent" Andrzeja Wajdy. Jest aktorką filmową i teatralną, oglądamy ją na scenie m.in. Teatru Polonia i Och-Teatru, a latem też w głośnym plenerowym przedstawieniu „Lament na placu Konstytucji", które od 2007 r. grane jest w prawie każde wakacje i znowu będzie można je obejrzeć 18 lipca w Koneserze na Ząbkowskiej.
Ostatnio Maria Seweryn postanowiła sprawdzić się (nie pierwszy raz) jako reżyserka i wraz z Janem Emilem Młynarskim jako kierownikiem muzycznym zrobiła spektakl „Edith i Marlene" o wieloletniej przyjaźni Edith Piaf i Marleny Dietrich na nowej warszawskiej Scenie Impresaryjnej „Świt".
MAGDALENA DUBROWSKA: Nie będziemy dziś rozmawiać o nowych rolach ani premierach, ale o pani nowym zajęciu. Nie wszyscy pewnie wiedzą, że od pewnego czasu jest pani prezeską Unii Teatrów Niezależnych. Jak to się zaczęło i dlaczego ta działalność jest dla pani taka ważna?
MARIA SEWERYN: Od siedmiu lat jestem tzw. wolnym strzelcem, niezwiązanym z żadnym teatrem na stałe. Podobno na pierwszym spotkaniu członków założycieli zaproponowano mnie na prezeskę, zagłosowano i wybrano. Dostałam od kilkunastu dyrektorów teatrów niezależnych kredyt zaufania. To był zaszczyt. Jak mogłabym odmówić?
Kiedy w 2020 r. zaczęła się pandemia i lockdowny, kilkanaście teatrów „niepaństwowych”, z sektora drugiego i trzeciego: fundacje i stowarzyszenia prowadzące działalność teatralną oraz teatry prywatne, przedsiębiorstwa i spółki, postanowiły się spotkać i wspólnie naradzić, co robić w tej kryzysowej sytuacji. Teatry niepaństwowe tym się różnią od państwowych, że po prostu muszą grać, żeby żyć, nie mają stałego dofinansowania lub dofinansowania w ogóle. W wyniku tego spotkania powstał Związek Pracodawców. I to jest właśnie Unia Teatrów Niezależnych.
I czym się zajmuje?
- Ma chronić teatry niezależne, mówić w ich imieniu, informować o ich działalności, kłopotach, walczyć o ich prawa. Taki jest cel. Unia dopiero się rozwija, Związki Pracodawców nie są jeszcze znanym tworem w Polsce.
Jak pandemia zabolała teatry państwowe, mniej więcej wiadomo, są już opracowania na ten temat, ale nikt tak do końca nie wie, jak ogromny miało to wpływ na rynek pozostałych teatrów, które żyją także z tego, że jeżdżą w trasy.
A kiedy wreszcie skończyły się lockdowny i wszyscy myśleli, że już wszystko będzie dobrze, nadeszła wojna. Co też ma wpływ ogromny na teatry. Połączyliśmy się w kampanii, którą nazwaliśmy „Współgramy", W porozumieniu między sobą. Teraz na wiele różnych sposobów. Każdy robi, co może. SpektakLove działające w Małej Warszawie przekazuje 1 procent z biletów na rzecz Ukrainy. Och-Teatr wystawia puszki i udostępnia mieszkania teatralne rodzinom ukraińskim. Teatr Piccolo zaprasza dzieci na bezpłatne spektakle. Jeśli któryś z teatrów nie może sobie pozwolić na pomoc finansową, to na przykład robi choćby napisy w języku ukraińskim do swoich spektakli, Teatr Wolandejski organizuje warsztaty języka polskiego, bo ma w swoich szeregach osoby, które mogą robić to profesjonalnie. Czasami też aktorzy przeznaczają swoje gaże na organizacje wspierające uchodźców. Wraz z eBiletem, który wsparł kampanię „Współgramy", chcemy pokazać, że pójście do teatru też może być wsparciem dla Ukrainy.
A jak pani sobie radzi z tą wojenną sytuacją?
- W ogóle sobie nie radzę. Szczególnie że mam w Ukrainie przyjaciół. Wojna w Syrii jest równie przerażająca, natomiast nie mam tam bliskich. A inwazję na Ukrainę odczuwam bardzo osobiście.
Kiedy wybuchła wojna, miałam ogromny kłopot, żeby w ogóle wyjść na scenę. To mnie przerosło. Siedziałam w garderobie przed rozpoczęciem spektaklu, w dodatku była to farsa, i czułam się sparaliżowana. Ale jakoś zaczęłam, w końcu to mój zawód. Na widowni było dużo mniej ludzi. W pierwszych dniach wojny ogromnie spadła frekwencja w teatrach. Po chwili zobaczyłam, że reakcje są silniejsze niż zwykle, zrozumiałam, że może też na tym polega mój zawód.
Na tym, żeby dać ludziom chwilę zapomnienia?
- I chwilę ulgi, wytchnienia. Może właśnie taka jest nasza rola i funkcja w społeczeństwie. I może dlatego teatr przetrwał tysiące lat, bo w takich sytuacjach jest naprawdę potrzebny. Zresztą pomagać możemy tylko wtedy, gdy pracujemy. Wówczas i my, i widzowie stajemy się uczestnikami bezpośredniej pomocy.
Co jeszcze planujecie?
- Moim marzeniem jest też to, żeby Unia zrzeszała coraz więcej teatrów z całej Polski, żeby teatry niezależne dostrzegły sens we wspólnym działaniu. Im nas będzie więcej, tym będziemy mieć silniejszy głos. Marzy mi się też stworzenie przeglądu spektakli teatrów niezależnych, ale Związek Pracodawców nie ma prawnej możliwości otrzymania dofinansowania, więc trzeba to przemyśleć.
Marzymy, by konkurencja teatralna była mobilizująca, nie zaś postrzegana jako wroga i wyniszczająca. Byśmy stali się realną siłą z perspektywy uczestników sektora kultury.
No i żeby w Polsce mecenat teatralny był rzeczą opłacalną. Żeby ludziom bogatszym, firmom, którzy cenią teatr i rozumieją, że jest potrzebny i trzeba o niego dbać, opłacało się w teatr inwestować.