EN

7.04.2025, 16:14 Wersja do druku

Po tej i tamtej stronie

„Po tamtej stronie jeziora” Daniela Sołtysińskiego i Marcina Wierzchowskiego w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze Ochoty. Pisze Jacek Sieradzki, członek Komisji Artystycznej 31. Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.

fot. Artur Wesołowski / mat. teatru

W prostokątnym, niedużym pudełku, jakim jest sala Teatru Ochoty, widownia zepchnięta jest pod jeden z krótszych boków. Terenem akcji jest podłoga przed nią, zamknięta przedziwnym przepierzeniem. Niby to płot, tyle że nie ze sztachet, a z szerszych paneli. Stoi w dodatku na czymś w rodzaju nadjeziornego pomostu na drewnianych nóżkach: między podestem a podłożem mamy wąski prześwit. Ta konstrukcja jest zadziwiająco wielofunkcyjna: panele zmieniają się w ekrany z mazurskim pejzażem, bądź stają się przezroczyste, odsłaniając dodatkową przestrzeń służącą intymnym dialogom; prześwit okaże się w drugiej części drogą wyjścia z czeluści bunkrów. Zmienna dynamika tego tła, plus oszczędnie ale idealnie dobrane przez Barbarę Ferlak rekwizyty-sprzęty starego domu, plus staranne światło Zofii Krystman i dopowiadające scenerię wizualizacje Alexa Dulaka czynią to przedstawienie modelowym przykładem twórczego kreowania widowiska w kompletnie, zdawałoby się, niesprzyjających warunkach. I potwierdzają pozycję Marcina Wierzchowskiego jako jednego z czołowych dziś majstrów teatru narracyjnego. Widownia, wbrew katechezie apostołów postdramatyczności, wciąż pragnie takiego teatru, więc majster, jak słyszę, ma kalendarz zapisany na wiele miesięcy do przodu.

Akcja toczy się w wiosce Kamień nad jeziorem Bełdany na środkowych Mazurach. Dwaj bracia chcą sprzedać dom po dziadku. Ma go kupić kumpela-rówieśniczka z tej samej wsi; ona z kolei jakiś czas temu pozbyła się domu po matce, ale, jak widać, nie potrafi stąd odejść. Jest jeszcze jeden rówieśnik, sąsiad, cała czwórka uwikłana po uszy w niespełnione miłości, zazdrości, zdrady, traumy, nieuniknione w osadzie liczącej dziś siedmiu mieszkańców (ośmiu, jeśli ktoś przejeżdża); kiedyś było tu ludniej, ale nie znacząco przecież. Oglądamy energiczną obyczajówkę z dobrze skonstruowanymi dialogami, zbiorowy portret ludzi wciąż młodych, lecz już trochę przejechanych dorosłością, pozbywających się – z oporami – marzeń, złudzeń i nadziei sprzed (niewielu) lat. Nie ma w tym przepastnej goryczy, jest zwyczajny codzienny smuteczek, bardzo prawdziwy.

Ale coś czai się pod pomostem. Coś niedopowiedzianego, niematerialnego, coś z życia przodków, co kładzie się cieniem na decyzje potomków. Coś, co ruszy z kopyta, gdy najbardziej straumatyzowany z braci zażąda, by przed podpisaniem umowy o sprzedaży wybrać się na tamtą stronę jeziora, do poniemieckiego bunkra, w którym ponoć wariuje świadomość i mieszają się czasy. A gdy pozostali będą się opierać, pójdzie tam sam i wymusi ekspedycję ratunkową, fundując metafizyczną psychoterapię wszystkim.

Marcin Wierzchowski, jak się zdaje, uwielbia takie klimaty. Nie pierwszy raz opowiada o nieprzepracowanej przeszłości wciąż trzęsącej teraźniejszością. Nie boi się przy tym narzędzi, które życzliwie można określać jako realizm magiczny, a chłodniej jako bajkę z serii „duchy są między nami”. W wysoko ocenionym spektaklu Alte hajm – stary dom (Nowy, Poznań), stworzonym z Michaelem Rubenfeldem, klasyczny dybuk, zjawiający się nie wiedzieć jakim sposobem we współczesnym, wielopokoleniowym domu, służy ujawnieniu paskudnych faktów związanych z przejęciem pożydowskiego mienia. W Zanurzeniu (też z Rubenfeldem, Śląski, Katowice) w mężczyznę bez biografii wciela się dusza chłopca, który kiedyś utonął podczas zabawy w jeziorze, a zacna rodzina katowickiej adwokatki miała wobec niego różne, wyłażące teraz na wierzch przewiny. Warszawskie przedstawienie ma innego współautora, Daniela Sołtysińskiego i inny jest tu historyczny rachunek: wojna, wysiedlenia, zemsta, gwałt. Dramatyzmu nie brakuje, chociaż lustrzane odciskanie się tamtych przeżyć na losach „spadkobierców” zdaje się chwilami irytująco dosłowne.

A i wcale przy tym niełatwe do, jak się dziś paskudnie mówi, rozczytania. Piąta uczestniczka wydarzeń, narzeczona sąsiada, jedyna tu osoba z zewnątrz, jest dziennikarką interesującą się historią; dobry to pretekst, by powierzyć jej zapoznanie publiczności z narysowanym na drzwiach sali drzewem genealogicznym postaci. Może to komuś jest do czegoś przydatne, mnie myliło się od razu, kto jest czyim dziadkiem, jakie realizowały się tu mariaże, wymuszone bądź nie. Wiem, że była upiorna przemoc, że ktoś od kogoś „kupował” siłą dom za pięć złotych, że bezbronną autochtonkę gwałcono, a świadka upokarzano i kazano mu stać na czatach, że ktoś od samego patrzenia stracił mowę. Że duchy bunkra w dramatycznych monologach i w porażających sekwencjach dialogowych rozliczają niezałatwione winy: wojenne bestialstwo, tchórzostwo, bierność, ale i późniejsze wyparcia, zapominanie tego, czego zapomnieć nie było wolno. Duchy pojawiają się na ekranie, ale mają twarze dzisiejszych współuczestników tej zbiorowej wiwisekcji, co wynika poniekąd z konieczności realizacyjnej (piątka aktorów do dyspozycji), ale sprzyja też generalnej myśli o dziedziczeniu i nakładaniu się przeszłych win. Czy prowadzi to do katarktycznego oczyszczenia – co do tego pozwalam sobie zachować sceptycyzm, choć teatr używa zmasowanych środków perswazji, dynamicznego montażu scen, muzyki Michała Lazara jak z porządnego thrillera, a przede wszystkim mocnego, ponadretorycznego aktorstwa. Gwoli sprawiedliwości trzeba dodać, że Wierzchowski w pewnej chwili nieoczekiwanie rozbija narrację długim, rzeczowym i dystansującym wykładem narzeczonej-obserwatorki o objawach zespołu stresu pourazowego PTSD. Ta perypetia prowadzi jednak chyba donikąd.

Ponoć spektakl tworzony był w ramach intensywnych i dogłębnych ćwiczeń psychologicznych (choć scenariusz Daniela Sołtysińskiego i Marcina Wierzchowskiego, który w ramach Konkursu miałem przyjemność czytać, jest zamkniętym i skończonym dramatem, bez żadnych elementów jawnie wyimprowizowanych). Ponoć w użyciu były ustawienia hellingerowskie. Pisze o tym autorka tekstu krytycznego w miesięczniku „Teatr” Katarzyna Tokarska-Stangret, niepokojąc się, czy to etyczne, i „czy w takim procesie obecny jest ktoś, kto czuwa nad jego bezpieczeństwem?” Kłoniąc głowę wobec wnikliwości interpretacyjnej recenzentki, w tej jednej sprawie chciałbym się z nią pokłócić. Nie jestem przekonany, czy zadaniem postronnego obserwatora jest tego rodzaju opiekuńcza troska nad dorosłymi w końcu ludźmi, nawet jeśli w robocie użyli metody, którą wielu fachowców uważa za psychologiczną hochsztaplerkę. Tym bardziej, że to, co osiągnęli na scenie Teatru Ochoty to jest, jak mi się zdaje, po prostu bardzo porządne aktorstwo. Ekspresyjne, naładowane emocją niekiedy gdzieś na granicy histerii i fizycznego szaleństwa – ale emocją jednak kontrolowaną, wyliczoną, stopniowaną, wypracowaną w pointach, w kulminacjach, w rachunku efektów. I w roli Piotra Gadomskiego, najbardziej rozedrganej, z nerwami na wierzchu, ale jednocześnie stale i przejmująco powściąganej. I w roli Macieja Waltera zbudowanej na nieustannych próbach odpowiedzialnego zapanowania nad sytuacją, kiedy wszystko się sypie dokoła i, co ważniejsze, w samej postaci. I u Barbary Liberek wstrząsającej w etiudzie zgwałconej, wypędzanej i nieliczącej już na nic, przeraźliwie pogodzonej z nieludzkim losem Niemki z Kamienia. I dwójki pozostałych. Praca z Wierzchowskim dała im, śmiem sądzić, wzbogacenie warsztatu, umiejętność budowy roli głębszymi środkami niż tylko powierzchownym, rutynowym „pyknięciem”, jak często bywa na warszawskich scenach. Więc miast martwić się, czy nie spotkała ich tu krzywda, myślę o tym, co będzie z nimi dalej. Formuła „zespołu sezonowego” stosowana dotąd w Teatrze Ochoty jest przecież dość okrutna w hiperokrutnym świecie teatrów Warszawy: daje pracę na chwilę, dobrą, intensywną, owocną, zaprogramowaną. A potem? Na dobitkę formuła Teatru Ochoty pod nową dyrekcją się zmienia, teatru repertuarowego będzie tu coraz mniej…

Daniel Sołtysiński, Marcin Wierzchowski PO TAMTEJ STRONIE JEZIORA. Reżyseria: Marcin Wierzchowski, scenografia i kostiumy: Barbara Ferlak, muzyka: Michał Lazar, dramaturgia: Daniel Sołtysiński, wideo: Alex Dulak, ruch sceniczny: Patrycja Grzywińska, reżyseria światła: Zofia Krystman. Prapremiera w Teatrze Ochoty w Warszawie 9 listopada 2024.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne