„Nie-Boska komedia” Zygmunta Krasińskiego w reż. Piotra Tomaszuka w Teatrze Wierszalin w Supraślu. Pisze Tadeusz Kornaś, członek Komisji Artystycznej konkursu Konkursu na Inscenizację Dawnych Dzieł Literatury Polskiej Klasyka Żywa.
Teatr Wierszalin w ostatnich latach konsekwentnie trzyma się wielkiego repertuaru romantycznego i neoromantycznego. Jest to chyba jedyny tego typu przypadek w Polsce. Piotr Tomaszuk, założyciel teatru, wyreżyserował między innymi dwa spektakle oparte na Dziadach Adama Mickiewicza (2016, 2017) oraz przedstawienie Wykład (2018), którego podstawę stanowią Księgi narodu polskiego i pielgrzymstwa polskiego. Powstał też spektakl Teatr, którego nie było (2019) oparty na Sędziach Wyspiańskiego. Teraz, w związku z trzydziestoleciem Wierszalina, odbyła się premiera Nie-Boskiej komedii Zygmunta Krasińskiego. Tomaszuk stworzył rozpoznawalny styl inscenizacji, gry aktorskiej i muzyczności przedstawień Wierszalina. Nie-Boska komedia wpisuje się w ten idiom.
Na potrzeby niewielkiego zespołu konieczna jest uważna adaptacja tekstu. Tomaszuk dokonał skrótów w Nie-Boskiej tak, by nie zniweczyć struktury dramatu. Skróty są jednak duże (spektakl trwa tylko dziewięćdziesiąt minut), dotyczą zwłaszcza części trzeciej, a więc nocnego wypadu Henryka do obozu rewolucjonistów oraz czwartej – walk i złamania ducha w okopach Świętej Trójcy. Można więc powiedzieć, że w takiej postaci Nie-Boska staje się utworem bardziej kameralnym, duchowym zmaganiem protagonistów dramatu.
Supraska siedziba Teatru Wierszalin to niewielki, drewniany dom. Scenografia Nie-Boskiej komedii zostaje konsekwentnie wkomponowana w tę nadrzędną strukturę architektoniczną wnętrza budynku, a zarazem sugeruje wiele dodatkowych znaczeń odnoszących się do dramatu. Po bokach przed pierwszym rzędem widzów są fragmenty drewnianych balasek, jak w kościele. Z tyłu sceny coś na kształt architektonicznego ołtarza z dużym krzyżem, na którym wisi Chrystus z odłamaną jedną ręką. Po prawej stronie rupieciarnia, jakieś stare, drewniane i żeliwne sprzęty, maszyny do szycia, meble poustawiane w stos – jak barykada. Centralne miejsce zajmuje wydzielony ażurową metalową ramą okrąg czy raczej oktogon, w środku którego znajdować się będzie Hrabia Henryk (Rafał Gąsowski). W tym kręgu jest niewielkie podwyższenie, na którym znajduje się fotel i stół, a z boku stoi „wypatroszony” klawikord, wałęsają się jakieś kartki, ramy obrazów... Oczywiście, szczegółowe opisywanie nie ma sensu, ale jasno widać, że scenograf (Mateusz Kasprzak) pomieścił w jednym miejscu dom Henryka, na jego zewnątrz krajobraz i przestrzenie rewolucji, a wszystko zawarł we wnętrzu zrujnowanego kościoła. Mamy więc wszystkie potrzebne miejsca akcji, nieoddzielone od siebie, ale klarowne. Kostiumy w spektaklu nie są stylizowane na współczesność (no, może poza T-shirtem Pankracego). Sprawiają, podobnie jak dekoracja, wrażenie starych, zużytych, mrocznych.
Po bokach sceny są jeszcze dwa aneksy. Po lewej siedzi Piotr Tomaszuk – który jest Głosem dopowiadającym, a niekiedy „zawodzącym” (jak pieśń dziadowską) fragmenty Nie-Boskiej komedii. Tomaszuk, trącając struny, nadaje też muzyczne tempa i nastroje przedstawieniu. Po prawej zaś jest miejsce muzyka (Adrian Jakuć-Łukaszewicz), grającego na wielu instrumentach (głównie na kontrabasie) i przetwarzającego dźwięk. Muzyka nie jest tylko ilustracją i dopełnieniem spektaklu, ale elementem konstytuującym stany wewnętrzne aktorów. A nawet czymś więcej.
Aktorstwo w Wierszalinie jest szczególne, stylizowane, niekiedy gwałtowne, przerysowane do groteski. Muzyczny tembr, rytmizacja, nadają mu trochę spazmatycznego charakteru. Choć w tym spektaklu role i charaktery są określone, choć pojawiają się obszerne monologi i dialogi postaci, to jednak nieustannie dominuje wrażenie zespołowości w tworzeniu słowa i obrazu.
W początkowych, „rodzinnych” scenach Henryk jest stylizowany na romantycznego poetę. Brzmi nuta egzaltacji w wymowie, jego przerysowane gesty są zapożyczone z romantycznych rycin... Ubrany jest w strój domowy jak z czasów romantyzmu – długi, miękki banyan, czyli „szlafrok” stanowiący coś pośredniego miedzy sutanną a kontuszem. Pod nim biała romantyczna koszula. Rafał Gąsowski jest wysmukły, o harmonijnych rysach twarzy – w tej romantycznej roli obsadzony jest doskonale. Nadwrażliwość, poetyczność – wszystko to mocno przestylizowane na początku spektaklu, stwarza dziwny patetyczny fałsz. Ale rola poprowadzona jest bardzo interesująco, ciekawie i cierpliwie. Kolejne nieszczęścia, kolejne złe wybory, kolejne egotyczne gesty, czynią Hrabiego Henryka coraz bardziej stanowczym, skupionym, naturalnym.
Centralne usytuowanie na scenie powoduje, że wszystko ogniskuje się wokół Hrabiego Henryka, wszyscy i wszystko do niego przychodzi, wokół niego się kręci. Poszczególne postaci tylko na chwilę wchodzą do jego „sanktuarium”. Wokół tej przestrzeni Henryka wędrować będzie Chór Złych Duchów, rewolucjoniści... Nawet Żona (Monika Kwiatkowska), którą „wie, że powinien kochać”, swój „mansjon” ma poza tym kręgiem. Podobnie Dziewica (Katarzyna Wolak). Orcio występować będzie w dwojakiej postaci, jako drewniana, topornie wyrzeźbiona lalka i jako postać (Magdalena Dąbrowska) – też w dystansie wobec ojca.
Przypominam o muzycznej konstrukcji spektaklu. Dźwięk potęguje „poetyckość” wypowiedzi Hrabiego Henryka, buduje nastrój dziwności. Ale też tworzy wrażenie, że ponad tym racjonalnym światem jest sfera bardziej subtelna, wypełniona bytami różnego rodzaju, dźwiękiem właśnie. Z tych eterycznych wysokości Głos (Piotr Tomaszuk) kontrapunktuje raz po raz nadmierne wzloty patosu Hrabiego Henryka ni to pytaniem, ni to stwierdzeniem: „Dramat układasz!?”.
Zygmunt Krasiński w niezwykły sposób zbudował swój dramat i postać Hrabiego Henryka. W tym świecie duchów, tak wyraziście, ale dyskretnie uzmysłowionym w spektaklu, „układany dramat” sytuuje Henryka w zaskakującym rozdarciu: rodzinie przyniósł nieszczęście, występuje w sprawie, wobec której sam jest przeklęty... Nawet straceńcza obrona okopów Świętej Trójcy staje się gestem niezwykle dwuznacznym.
Kluczowym fragmentem spektaklu jest rozmowa Hrabiego Henryka z Pankracym (Mateusz Stasiulewicz). Pankracy był jedyną osobą, która zadomowiła się na dłużej w przestrzeni Hrabiego Henryka, siedzieć będzie nawet na jego fotelu, na jego podwyższeniu. Wkracza do domu Henryka z bluźnierczą koroną cierniową na głowie, albo raczej taką koroną, jaka znajduje się na nowojorskiej Statui Wolności. „Chrystus” nowych czasów walczący o sprawiedliwość dla ludzi, którymi gardzi...
Kameralność spektaklu, umieszczenie dramatu w drewnianym domu, pośród prostych, niepotrzebnych już sprzętów, powoduje, że dyskurs celowo traci wiele z rozmachu oryginału – staje się szermierką na argumenty dwóch równych przeciwników. Nie tytanów ducha, ale zwykłych ludzi. Pisałem już o tym, że Tomaszuk nie uwspółcześnia dramatu Krasińskiego, ale ta rozmowa jest na wskroś dzisiejsza. Jak żyć trzeba, jak patrzeć na przeszłość, na wspólne dziedzictwo? Czy zniszczyć wszystko, wszystkie normy i zacząć od nowa? Czy puste ramy obrazów oznaczają odcięcie się od tradycji ojców? Co przyniesie taka destrukcja?
Tomaszuk kończy swój spektakl inaczej, niż spisał to Krasiński. W Wierszalińskim spektaklu groteskowo ubrany Leonard (Dariusz Matys) w czarnym stroju i kapeluszu, w okularach o nadzwyczaj grubych oprawkach, z długą brodą, od początku wydawał się ucieleśnieniem podstępnego zła. Nie wierzy Pankracemu, nienawidzi Henryka. A po zwycięstwie rewolucji po prostu zabija Pankracego szablą należącą wcześniej do Hrabiego Henryka. Pankracy, wódz rewolucji wygrał, ale teraz nie jest potrzebny. Dzieci rewolucji zniszczą wszystko co stare, także własnych wodzów. Z głowy Pankracego spada na ziemię korona wolności.
Zaś zamykające dramat Krasińskiego słowa „Galilaee, vicisti” dopowiada Głos. Jakby ta konstatacja o zwycięstwie Galilejczyka nie należała już do postaci dramatu, lecz oznajmiana zostawała ze sfery dźwięków, muzyki, subtelności, która oblekała słowem i brzmieniem spektaklowy świat.
Nie-Boska komedia, Zygmunt Krasiński, reż. Piotr Tomaszuk, Teatr Wierszalin w Supraślu, premiera 23 lipca 2021.