„Plath” Bożeny Keff w reż. Katarzyny Kalwat w STUDIO teatrgalerii w Warszawie. Pisze Justyna Kozłowska w portalu Teatrologia.info.
Spektakl Katarzyny Kalwat rozpoczynają trzy kobiety, siadając na krzesłach ustawionych na środku sceny. Za nimi znajduje się stół i łóżko oraz kilka przesuwanych szarych wnęk (scenografia Studio LATALAdesign). Młodsza kobieta, z długimi blond włosami, grana przez Marię Katarzynę Kłusek, początkowo nieśmiało wypowiada słowa tekstu Bożeny Keff: „Już się zaczyna/ Już trwa praca białka, kwasów i tłuszczy/ wiążą się korzonki moich włosów/ już DNA szkicuje szydełkuje pilnie komórkę do komórki/ o jakże będziesz piękna przyjaciółko moja/ i jakże zgnojona […]”. Dwie inne (Ewelina Żak i Dominika Biernat) kibicują jej, chcąc dodać otuchy i ośmielić ją. Po chwili Kłusek znika. Pojawiać się będzie w czasie spektaklu sporadycznie, raczej jako obserwatorka i niemy świadek wydarzeń, przykucający gdzieś z boku. Na scenie zaistnieje jeszcze pod koniec spektaklu jako młoda kobieta w stanie depresji, kiedy to nieruchomo – przypominając idealną modelkę pozującą malarzowi – będzie siedzieć na leżaku i nie reagować na ponawiane przez Teda Hughesa (Bartosz Porczyk) próby przywrócenia jej do życia.
W tym spektaklu są dwie Sylvie, grane przez Żak i Biernat. Funkcjonują razem, jak dwie części jednego organizmu. Obie aktorki noszą ubrania w ciemnych kolorach. Nie są zupełnie do siebie podobne. Sylvia grana przez Ewelinę Żak wydaje się sprytniejsza, zdystansowana, starsza i bardziej doświadczona. Sylvia Dominiki Biernat jest żywiołowa, czasem mająca problem z ogarnięciem rzeczywistości. Te dwa przeciwstawne byty sceniczne stworzone są więc po to, by się uzupełniać i tworzyć jedną postać, co może też odsyłać do zaburzeń afektywnych dwubiegunowych, na które cierpiała Plath. Czasem Sylvie na scenie pojawiają się osobno, niekiedy są razem i toczą ze sobą rozmowę. Każda ma własne zdanie i spojrzenie na różne sprawy. Kiedy Biernat o czymś zapomina, Żak jej o tym przypomina. Najciekawiej wypadają razem w scenie, w której nawzajem się ubierają. Sylvie szykują się do wyjścia i muszą dobrze wyglądać. Żak zakłada Biernat rajstopy, potem zapinają sobie nawzajem spódnice, a w końcu, siedząc na podłodze, próbują dopasować sobie buty. Scena to efektowna, choć improwizowane dopasowywanie dwóch par butów w przedstawieniu premierowym nienaturalnie wydłużyło się aktorkom, za co zresztą Żak zganiła Biernat, mówiąc, że „spektakl trwa za długo”.
Bożena Keff zdecydowała się zastosować chronologię zdarzeń z życia Sylvii. Po preludium z trzema aktorkami rozpoczynają się migawki biograficzne. Poszczególne sceny to epizody nawiązujące w sposób bezpośredni do życia Plath. Każda dostaje tytuł pokazywany na wyświetlaczu w górnej części sceny, np. Rodzice, Randki, etc. Tytuły odnoszą się do ważnych wydarzeń i postaci budujących życie poetki. Te części spektaklu są bardzo nierówne pod względem dramaturgicznym i reżyserskim. W pewnym momencie narracja się rozmywa i gubią się elementy ważne dla pełnego obrazu Sylvii, o których pisze Carl Rollyson w ostatniej biografii Plath. Podkreśla, że po poznaniu Teda Sylvia stworzyła własną wizję ich szczęśliwego życia, na które, oprócz pisania, składała się rodzina – gromadka dzieci (urodziła dwoje, ale chciała mieć więcej) oraz dom z ogrodem i pasieką (który posiadała, lecz nie zdążyła się nim nacieszyć). Te pragnienia, jak pisze biograf poetki, były tylko jej, choć ona do pewnego momentu zakładała, że Ted je podziela, że to są ich wspólne plany. On miał jednak inne potrzeby i między innymi stąd wynikały ich problemy.
Najbardziej udana w spektaklu jest część pierwsza – Rodzice. Halina Rasiakówna w roli Aurelii Plath i Tomasz Nosinski jako Otto Plath, siedząc przy dużym stole, oddają się spisywaniu tekstu naukowego – on dyktuje, ona pisze. Ojciec Sylwii był naukowcem, entomologiem, specjalizował się w pszczołach, a matka uczyła pisania na maszynie. Na scenie Otto peroruje na temat chrząszczy. Aurelia, zapisując jego naukowe mądrości, jest trochę jak służąca swojego męża. Aktorka dobrze jednak pokazała, jak duże znaczenie miała dla matki Sylvii perfekcyjna umiejętność pisania na maszynie. Rasiakówna gra kobietę, która mimo podporządkowania się wielkiemu mężowi z profesorskim autorytetem, jest przekonana o swojej sile, bo ma coś, co zapewnia jej niezależność – właśnie tę maszynę, czyli fach w ręku (ten wątek Sylvia Plath eksponuje w autobiograficznej powieści Szklany klosz). Gdy rodzice pracują przy stole, Sylvia siedzi na łóżku, jakby w odległym pomieszczeniu i stamtąd się im przygląda. Jest zdystansowana, ale w pewnym momencie przerywa swoje bycie obserwatorem i dołącza do akcji, przynosząc ojcu swój wiersz. Za chwilę usłyszymy, że Otto umarł na cukrzycę (nie chciał się leczyć), a akcja przeniesie się do łóżka Sylwii, które dzieli z matką (ale nie jest to patologiczna sytuacja, lecz – jak się dowiadujemy – konieczność wynikająca z warunków lokalowych). To wspólne dzielenie łóżka na scenie obrazuje skomplikowaną relację Sylvii z matką. Z jednej strony były sobie bardzo bliskie, ale jednocześnie Plath nie znosiła matki, zarzucając jej nadopiekuńczość i to, że żyje życiem córki, a nie swoim. Sylvia Biernat, siadając na łóżku, roztrząsa, dlaczego matka odseparowała ją od śmierci ojca, zabroniła uczestniczenia w pogrzebie i zakazała płakać, zabierając jej tym samym możliwość pożegnania się z nim i przeżycia żałoby. Rasiakówna pojawi się jeszcze później w podwójnej roli: matki i psychoterapeutki Ruth Barnhouse, lekarki Sylvii. Aktorce przyjdzie w ekspresowym tempie odegrać obie postaci, będzie na przemian wyrzucać z siebie kwestie matki i lekarki. Plath nazywała Barnhouse „lepszą matką”, bo była zaprzeczeniem tego, co Sylvia znajdowała w swojej matce biologicznej. Lekarce ufała, wiedziała, że ma w niej wsparcie.
W części Randka twórczynie spektaklu wprowadzają na scenę postać Dicka (Daniel Dobosz), z którym poetka spotykała się, gdy mieszkała w Stanach. W tej scenie co innego jest jednak ważne. Keff przywołuje tu kolejny istotny rys biograficzny Plath – jej pacyfistyczną wrażliwość na ówczesne polityczne wydarzenia. Sylvia grana przez Żak siedzi przy biurku, czyta gazety i komentuje stan zdrowia ofiar z Nagasaki. Przeżywa wpływ wybuchu bomby atomowej na ludzkość i nie przyjmuje do wiadomości argumentów Dicka, który z plecakiem wojskowym na plecach prezentuje się jako zwolennik wojny obronnej i pragmatyzmu politycznego.
Jest i scena odbywająca się pewnie gdzieś w Wielkiej Brytanii, w czasie zblazowanego estradowego występu Teda (Bartosz Porczyk) i jego dwójki wyznawców (Nosinski i Dobosz). Nosinski melorecytuje do mikrofonu swój tekst niczym Marcin Świetlicki. Obie Sylvie także tu są. W pewnym momencie jedna z nich staje przed mikrofonem i czyta swój inteligentny wrażliwy tekst. Jej poetyckie słowa, wypowiedziane po scenicznym bełkocie męskiej trójki, mają zapewne wywołać wyższe emocje w widzu i być może przypomnieć o podejmowanych przez Sylvię próbach przebicia się przez mur niechęci, z jakim spotykała się ze strony przyjaciół Teda.
W spektaklu Kalwat dość często stosuje teatralne zawieszenia akcji, które dystansują widza i aktora wobec scenicznej historii. Aktorzy proponują odgrywanie sceny raz jeszcze, z możliwością przerwania w dogodnym momencie (jak w scenie gwałtu, gdy Sylvia godzi się na powtórzenie go pod warunkiem, że będzie mogła przerwać, gdy będzie chciała). Improwizacje aktorskie są w przedstawieniu liczne i dość enigmatyczne. Tak jest z postacią Teda i całą obecnością Bartosza Porczyka. Jako Ted dostał niewiele tekstu i nie ma większego wpływu na sceniczną narrację. Ta postać jest tylko lekko zarysowana. Porczyk snuje rozważania na temat teatru i śmierci. Owszem, bardzo wzruszająco opowiada historię opieki nad starszą kobietą, lecz związek tego ze spektaklem wydaje się dość luźny.
Na pięciu ekranach wiszących nad sceną dzieje się druga opowieść. To historia castingu, w którym biorą udział młode aktorki i aktorzy. Czytają wiersze, powtarzają niektóre kwestie, a na końcu wyjaśniają, czym jest dla nich bycie doskonałym, dążenie do tej doskonałości i jak radzą sobie z oczekiwaniami ludzi wobec siebie. To studentki i studenci wydziału aktorskiego warszawskiej Akademii Teatralnej, więc – z racji zawodu, do którego się przygotowują – mają być szczególnie predysponowani do zrozumienia niszczącej siły oczekiwań własnych i świata.
Spektakl Katarzyny Kalwat ma ambicje bycia opowieścią o poetce i o zuniwersalizowanym dążeniu świata do doskonałości. Plath nazywana jest w przedstawieniu „doskonałą poetką” i „doskonałą samobójczynią” oraz ikoną, choć nie do końca jest jasne, jak rozumieć tutaj to słowo. Tekst Keff to poetyckie migawki, wzbogacone fragmentami poezji Plath i improwizacjami aktorskimi – trochę za mało, by zbudować poetycki spektakl, który wzbudzałby głębsze emocje.