Przez ostatnie tygodnie trudno było trafić na numer "Gazety", w którym ktoś nie rozpaczałby nad losem Śląskiego Teatru Tańca doprowadzonego do spektakularnego bankructwa. Żebyż to o bankructwo tylko szło i o milionowe długi, gorzej, że wszystko jest pogrążone w kryminalnej aferze. Dlatego nie widzę żadnych powodów, aby nad upadłą instytucją pochylać się z płaczem i litością - pisze Michał Smolorz w Gazecie Wyborczej - Katowice.
Przez ostatnie tygodnie trudno było trafić na numer "Gazety", w którym ktoś nie rozpaczałby nad losem Śląskiego Teatru Tańca doprowadzonego do spektakularnego bankructwa. Żebyż to o bankructwo tylko szło i o milionowe długi, gorzej, że wszystko jest pogrążone w kryminalnej aferze, z lawiną nadużyć, której nie da się wytłumaczyć li tylko nieudolnością i beztroską. Jeśli już, to raczej bezgraniczną pogardą wobec prawa i wymogów rzetelnego prowadzenia i rozliczania publicznej instytucji kultury, czego nie da się przykryć artystycznymi osiągnięciami. Dlatego nie widzę żadnych powodów, aby nad upadłą instytucją pochylać się z płaczem i litością, albo - nie daj Boże - próbować chronić ją przed likwidacją. Powodów bezlitości jest kilka. Po pierwsze, Śląski Teatr Tańca jest (był?) instytucją autorską, więc szukanie teraz następcy upadłego dyrektora nie ma sensu. Nawet jeśli znajdzie się ktoś równy mu talentem, charyzmą i wizj�