„Piotruś Pan” wg Jamesa Matthew Barrie’ego w adaptacji i reż. Anny Ilczuk w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na swoim blogu.
Nie umiałem tym razem wykrzesać z siebie przesadnie dużego entuzjazmu. Odniosłem bowiem cień wrażenia, że twórcy nie mogli się zdecydować, czy snuć tę opowieść korzystając z umowności, jaką daje teatr, czy też – z możliwości technicznych sceny, scenografii itd. - i pójść „na całość”. Wyszło trochę tak i trochę tak, lina nad widownią co prawda wzbudziła w młodych głównie widzach ogromne oczekiwania i aktorzy trzykroć z niej skorzystali (widać, że mieli frajdę), ale niezbędną w tym spektaklu scenę latania jednak można było zrealizować ździebko finezyjniej, może nie wypada porównywać, ale zaryzykuję przykład Alicji w TN, gdzie z perspektywy 5. rzędu NAPRAWDĘ nie było widać linek na których aktor radośnie fruwał sobie nad sceną.
Słowem – ten "bajer" można było sobie darować, bo wyszło trochę biednie, szczególnie w zestawieniu z bardzo fajną, ale mimo wszystko symboliczną scenografią. Ponadto – co może istotniejsze - trudno było mi znieść dydaktyczny przekaz wprost płynący z kilku scen, więc choć rzecz została ciekawie przepisana na scenę i świetnie zagrana, to tym razem więc trochę się wierciłem.
Ale znajoma z córką (13 l.) wyszły zachwycone. Najwyraźniej – choć rzecz familijna – to jednak nie dla każdego.