Logo
Magazyn

Piotr Beczała: to mój 19. sezon w Met i cieszę się na każde wyzwanie

8.12.2025, 08:17 Wersja do druku

Polski tenor Piotr Beczała występuje w operze „Andrea Chénier" Umberto Giordana w nowojorskiej Metropolitan Opera. Wyznał PAP, że każda nowa rola na prestiżowej scenie to dla niego wyjątkowe emocje i że cieszy się na każde wyzwanie.

fot. PAP/APA/Roland Schlager

PAP: Po raz pierwszy zagra pan w operze „Andrea Chénier”, w roli tytułowej. Jakie emocje towarzyszą wejściu w postać poety, który ginie w imię ideałów?

Piotr Beczała: Każda nowa rola wiąże się z wyjątkowymi emocjami. Bardzo lubię takie charaktery jak Andrea Chénier, połączenie artysty oddziałującego przez swoją twórczość na wydarzenia historyczne i jednocześnie wplątanego w miłosny trójkąt. Jest to rola marzeń, uwielbiana przez wielu tenorów, i cieszę się, że będzie się przez następne sezony często pojawiała w moim kalendarzu.

PAP: Jak się układa pana współpraca z Sonją Jonczewą, Igorem Gołowatenką i dyrygentem Daniele Rustionim – co wnosi każdy z nich do tej produkcji i jak wpływa to na pana interpretację roli?

P.B.: Jestem artystą chętnie współpracującym, szanuję i lubię kolegów, którzy mają podobne podejście. Sonja, Igor i Daniele należą do tej grupy - znamy się od dawna, mamy podobne podejście do muzyki i wrażliwość, dlatego bardzo się cieszę, że kolejny raz mamy okazję występować razem. Jestem jedynym debiutantem w tej grupie, korzystam z doświadczenia Sonji i Igora w tej operze. Daniele to wspaniały dyrygent, bardzo dynamiczny, z wielkim, mimo młodego wieku, doświadczeniem. Wymieniamy się spostrzeżeniami i uwagami.

PAP: Chénier to bohater rozdarty między sztuką a polityką. Widzi pan w nim odbicie współczesnych dylematów artysty?

P.B.: Zawsze byłem zdania, że należy rozdzielić artyzm i politykę, artysta powinien być apolityczny, powinniśmy łączyć, a nie dzielić. Ale są czasy zawirowań politycznych, gdzie artysta może, a nawet powinien opowiedzieć się jasno po którejś stronie. Tak było w czasach rewolucji francuskiej, tak było w czasach, kiedy Paderewski jako artysta działał na arenie międzynarodowej zarówno jako pianista, jak i jako polityk. To jego aktywności zawdzięczamy niepodległość. Być może znów będzie taki moment, kiedy artyści poprzez sztukę będą mieli większy wpływ na dzieje świata.

PAP: Czy rola Chéniera zmieniła coś w pana osobistym spojrzeniu na wolność i odpowiedzialność artysty?

P.B.: Podczas przygotowań do opery „Andrea Chénier” byłem w Paryżu, odwiedzałem miejsca związane z wydarzeniami tam opisanymi, z rewolucją francuską. Wolność słowa i ogólnie wolność artystyczna była wtedy i w wielu momentach zwrotnych w historii zagrożona - co potwierdza stwierdzenie, że słowa, sztuka mogą być jak oręż, trzeba ich używać z uwagą, rozwagą i pełną świadomością konsekwencji.

PAP: Jak przygotowuje się pan wokalnie i psychologicznie do partii, która wymaga zarówno liryzmu, jak i heroizmu?

P.B.: Role tego typu nie są mi obce: Cavaradossi, Werther, Radames, Lohengrin, wszystkie zawierają elementy liryczne i jednocześnie dramatyczne. Liryzm Andrei Chéniera jest oczywiście inny niż w rolach typowo lirycznych, zawsze ma podstawę pełnego śpiewu. Nie ma miejsca na markowanie i z tego należy sobie zdawać sprawę. Trzeba znaleźć radość z używania głosu w specyficzny do tego typu muzyki sposób, opery werystyczne wymagają od śpiewaka, a tenora w szczególności, dobrego przygotowania i rozśpiewania przed spektaklem. Każda aria jest wymagająca i nie wybacza błędów.

PAP: W repertuarze Met pojawiają się coraz częściej dzieła mniej znane. Myśli pan, że „Andrea Chénier” może dziś przemówić do młodszej publiczności?

P.B.: Repertuar Met jest różnorodny, od baroku po opery współczesne pisane nierzadko dla tej sceny. „Andrea Chénier” jest jedną z bardziej znanych oper werystycznych, może nieczęsto wystawianych, ale raczej popularnych. Moim zdaniem akurat w inscenizacji Nicolasa Joëla ta opera jest adresowana do wszystkich, młodsza publiczność znajdzie tam tyle samo atrakcji co ktoś, kto chodzi do opery całe życie…

PAP: Występuje pan w Met od wielu lat. Powrót na tę scenę wciąż ma dla pana wyjątkowy wymiar czy stał się rutyną?

P.B.: Dla mnie każdy spektakl jest nowym spotkaniem z publicznością, ma inne emocje i oczekiwania. To mój 19. sezon w Met i cieszę się na każde wyzwanie.

PAP: Jak odbiera pan reakcje nowojorskiej publiczności? Różnią się od europejskiej?

P.B.: Przede wszystkim sam rozmiar Met, to, że na każdym spektaklu śpiewamy dla 4 tys. osób, ma znaczenie. Publiczność jest bardzo zróżnicowana, od turystów, którzy trafili przypadkiem, operowych podróżników, również wielu z Polski, stałych bywalców odwiedzających niemal każdy spektakl, aż po „śmietankę towarzystwa” traktującą wizytę w Met jako potwierdzenie statusu społecznego. Śpiewamy dla wszystkich i jestem wdzięczny za każdy przejaw sympatii i uznania. Różnica polega głównie na tym, że w niektórych teatrach Europy, jak Wiedeń czy Monachium, są grupy fanów opery, które przy aplauzie dają nam odczuć, jak doceniają artystę, i nie wypuszczają nas tak szybko ze sceny.

PAP: Jakie wyzwania artystyczne czekają pana w kolejnych miesiącach?

P.B.: Po ostatnim spektaklu w Met i koncercie w Santa Monica wracam do Europy – do wiedeńskiej Staatsoper („Rusałka”, „Carmen”), Monachium („Carmen”, „Trubadur”), Berlin Staatsoper („Tosca”), Madrytu („Trubadur”), Lohengrin w Baden-Baden. Będę się przygotowywał do koncertów oraz recitali. Wracam do Met na „Toskę” i „Parsifala” w sezonie 2026/27.

Źródło:

PAP

Wątki tematyczne

Sprawdź także