W prawdziwej demokracji wszystko powinno podlegać krytyce. Mniejszości seksualne w Polsce skutecznie walczą jednak o to, by ich to nie dotyczyło. Dowodzą tego przypadki Lecha Wałęsy i Joanny Szczepkowskiej - pisze Mariusz Cieślik w Rzeczpospolitej.
Można było zignorować Lecha Wałęsę, znanego z kontrowersyjnych i nieprzemyślanych wypowiedzi. Nikt nie użył wobec niego słowa "prostak", ale dokładnie to (albo jeszcze gorzej) zasugerowała feministka Kazimiera Szczuka, mówiąc, że "od rozumu w sensie intelektualnym nigdy nie był fachowcem". Agnieszka Holland dorzuciła jeszcze w zawoalowany sposób religijnego fanatyka, gdy wmawiała bohaterowi "Solidarności", że po nocach słucha Radia Maryja (którego w rzeczywistości szczerze nie znosi). Słowa Wałęsy o tym, że homoseksualiści powinni siedzieć "za murem", nie były zręczne, choć każdy, kto choć trochę zna język byłego prezydenta, doskonale rozumie, że miał na myśli nie getto ławkowe, ale nadmierne przywileje mniejszości seksualnych. Zresztą, umówmy się, każdy rozsądny człowiek może się zirytować, gdy dostrzeże skalę problemów, jakie stoją dziś przed Polską, i uświadomi sobie, że głównym tematem debaty publicznej od miesięcy s