"Pretty Woman" w reż. Jakuba Szydłowskiego w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Pisze Izabella Adamczewska w Gazecie Wyborczej Łódź.
Euforyczna owacja na stojąco - a więc sukces? "Pretty Woman" w Teatrze Muzycznym to spektakl, który nowego widza raczej nie przyciągnie, ale staremu się podoba.
Witajcie w Hollyłódź! Łódzki Muzyczny przegrał wprawdzie wyścig o polską prapremierę opartego na filmie musicalu z kompozycjami Bryana Adamsa (krakowski Variete wstrzelił się z "Pretty Woman" w pandemiczne okienko w październiku ubiegłego roku), ale i tak odtrąbiono sukces.
"Pretty Woman" w Teatrze Muzycznym. Retrokopciuszek w erze Tindera
W dużej mierze jest to zaleta wyłonionych w castingu wykonawców - Malwina Kusior w tytułowej roli naprawdę zachwyca. Problem polega na tym, że historie Kopciuszków (co z tego, że ze stopą w rozmiarze 40) po #metoo i w epoce Tindera brzmią nie tylko archaicznie, ale i podejrzanie. Nie przekonuje mnie argumentacja reżysera, że żeńska wersja kariery "od pucybuta do milionera" obrazuje kobiecą siłę. Co więcej, twór Garry'ego Marshalla i Bryana Adamsa na pewno arcydziełem nie jest, a popowo-rockowe kompozycje równie łatwo wpadają w ucho, jak z niego wypadają. Wyłożył się na nim nawet taki tuz musicalowy jak Wojciech Kościelniak (trailer musicalu Variete ktoś skomentował: "Pretty Woman po roku w Rosji").
Lepki duch boysbandów
Film z Julią Roberts i Richardem Gerem był kwintesencją łzawych i kreszowych lat 90. Twórcy musicalu i łódzcy licencjobiorcy chcieli płynąć na fali nostalgii. Magiczny urok "najntisów" - wideokasety, białe skarpety i hity z satelity - opiewała niedawno Olga Drenda, zwracając jednak uwagę na estetyczną ambiwalencję zapisanych w pamięci zbiorowej obrazów, smaków i zapachów. Nad łódzką "Pretty Woman" unosi się lepki duch boysbandów, Schwarzeneggerów, breakdance'ów i boomboksów, ale - przyznajmy - to jednak nie jest serial "Stranger Things". Wprawdzie reżyser Jakub Szydłowski wyraźnie dystansuje się od kozaczków w panterkę poprzez śmiech - np. rekiny biznesu obnoszą po scenie atrapy telefonicznych cegieł, a kontrą dla Vivien jest jej wręcz kampowa przyjaciółka Kit (znakomita Dagmara Rybak) - wyczuwam jednak w tym przedsięwzięciu guilty pleasure. Przed krytyką realizatorzy próbują bronić się również poprzez osadzenie wydarzeń na planie filmowym. Szydłowski podkreśla, że opowiada nie historię "kobiety upadłej" i Pigmaliona, ale pokazuje proces powstawania hollywoodzkiej kasowej produkcji. Pałętanie się po scenie technicznych i duble niczemu jednak nie służą, dekoncentrując odbiorcę. "Nie odchodź!", "kocham Cię" i "jesteś wspaniałym człowiekiem" i tak wypowiadane są z emfazą i nader serio.
Lęk wysokości na siódmym stopniu
Wyzwaniem dla śpiewających aktorów jest duża jak na musical dawka tekstu. Nie wszyscy sobie poradzili ze skłonnością do deklamatorstwa i nadekspresji. Np. Marcin Sosiński dokładnie przemyślał postać antypatycznego adwokata, ale naprawdę są lepsze metody scenicznego wyrazu niż krzyk. Aktorsko wyróżniają się Maciej Pawlak i Tomasz Steciuk jako komediowa para hotelowego zarządcy i udręczonego boya. O bezpretensjonalnym uroku Malwiny Kusior z warszawskiej Romy dużo można by pisać. Aktorka ma znakomity głos, sceniczną charyzmę i luz, szczerością i dowcipem może konkurować z Julią Roberts. Ciekawe, jak w rolę Vivian wejdzie Marta Wiejak, zupełnie inna osobowość. Rafał Szatan wokalnie nie rozczarował, ale chciałoby się zobaczyć nieco więcej aktorstwa. Momentami show kradnie Dagmara Rybak jako Kit - nie tylko ma głos jak dzwon, ale też brawurowo odgrywa swoją przerysowaną postać.
Spektakl broni się więc wykonaniem. Nad muzykami czuwa Jakub Lubowicz. Przed nudą chroni dynamiczna choreografia Jarosława Stańka i Katarzyny Zielonki, choć ma się wrażenie, że breakdance'owej ekwilibrystyki jest momentami za dużo. Anna Chadaj wspięła się na wyżyny w dbałości o to, żeby trzygodzinna dawka stylistyki lat 90. nie uszkodziła widzom nerwów wzrokowych. Przemyciła m.in. aluzje do filmowych strojów - ukłon dla miłośników hollywoodzkiego oryginału.
Mam natomiast uwagi do scenografii. Poprzez wprowadzenie chwytu planu filmowego w teatrze częściowo sprytnie usprawiedliwiono tekturowość dekoracji, ale im dalej w las, tym bardziej ma się wrażenie, że Grzegorzowi Policińskiemu brakuje pomysłów. Czy można sobie wyobrazić bardziej szkolne tło romantycznej miłosnej sceny niż rozgwieżdżone niebo z rzutnika? Finałowa scena heroicznego wdrapywania się po schodach przeciwpożarowych wypada wręcz groteskowo, bo cierpiący na lęk wysokości Edward teatralnie omdlewa na siódmym stopniu.
Quo vadis, Muzyczny?
Wskazanie przez Grażynę Posmykiewicz, wieloletnią dyrektorkę Muzycznego, Jakuba Szydłowskiego na partnera do spraw artystycznych miało być zapowiedzią kolejnego kroku w stronę zmiany profilu instytucji. Odwrót od rozchichotanej operetki już nastąpił (Bogu dzięki!), Szydłowski zapowiadał odmłodzenie widowni musicalowymi adaptacjami filmów. Czy "Pretty Woman", musical młody (prapremiera w 2018), to dobra decyzja? Ja czekam na muzyczne wersje polskiej literatury i dzieła autorskie, choć to oczywiście trudniejsze niż podpieranie się licencjami.