„Poskromienie złośnicy" Williama Shakespeare’a w reż. Jacka Jabrzyka w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Shakespeare jest wielki! To oczywiste stwierdzenie, wyrażone w językowym czasie teraźniejszym, ma swoje wielkie znaczenie. Bowiem dramaty Stradfordczyka są niezwykle aktualne w każdym okresie. Cóż, że minęły setki lat od momentu ich powstania, ale nad wyraz dobrze korespondują ze współczesnością. Nie tylko dramaty królewskie, będące analizą mechanizmów władzy, ale również baczne oko obserwatora konwenansu społecznego, ukazane w utworach obyczajowych i komediowych, są źródłem pokazania relacji ludzkich. Takim utworem, bez wątpienia, jest Poskromienie złośnicy. Powraca on na polskie sceny wielokrotnie, choć daleko mu do popularności Hamleta. Jednak prawie za każdym razem są to wystawienia ciekawe i komentowane. Moja inicjacja teatralna i poznanie Shakespeare’a miało miejsce w roku 1987 i właśnie za sprawą Poskromienia… Teatr Narodowy, Scena na Woli, który nie znajdował się w głównej orbicie zainteresowań recenzentów, przygotował premierę tej sztuki. Reżyserował Maciej Z. Bordowicz. W pamięci utkwiła zjawiskowa scenografia Jerzego Gorazdowskiego niczym wzorowana na zamku z czołówki Disneya. Urok, powab, delikatność, które wyzwalały uśmiech widowni. Piękny spektakl, który pozostał pod powiekami. Ledwo ponad dziesięć lat później (1998) w Teatrze Dramatycznym inscenizację przygotował Krzysztof Warlikowski. Jedna z pierwszych prac, dziś ikonicznej postaci europejskiej sceny, była czymś odkrywczym, urzekającym i zniewalającym. Na scenie Stenka, Ferency, Kożuchowska i Dorociński. Było puszczane na ekranie porno, ale kluczem stała się przemoc i zniewolenie. Monolog Katarzyny, już nie młodej panny na wydaniu, całkowicie podporządkowanej i przymuszonej siłową dominacją mężczyzny, stawał się gorzką refleksją na temat kobiecości i kobiet w otaczającej rzeczywistości. Można powiedzieć, że spektakl Warlikowskiego wyprzedzał epokę. Bowiem silny ruch walczący o prawa kobiet, w świecie patriarchalnego układu, zaczął nabierać wiatru w żagle dwadzieścia lat później. Ale te dwa doświadczenia teatralne pokazywały, że pojemność dramatu jest wielka i daje on szansę komediowej i społecznej analizy.
W Sosnowcu Jacek Jabrzyk, z okazji jubileuszu 125-lecia sceny, przygotował przedstawienie, które łączy owe dwa elementy. Jest śmiesznie, by nie powiedzieć rubasznie, ale również nie jest to trywialna rozrywka. Bowiem inscenizator, poprzez ciekawy zamysł, porusza problematykę bliską naszej codzienności. Rozpoczyna się źle. Z offu rozbrzmiewa kobiecy głos. Uspakajający, jak podczas seansu Kaszpirowskiego. Oczy same się zamykają, odpływa ciało. Nuda otacza przestrzeń. Trzy aktorki zasiadają na proscenium i zaczynają monologizować. Opowiadają, jakie to są łagodne, dobre, miłe.
To bezsensowne wprowadzenie do głównego wątku spektaklu, rodzaj chybionego prologu. Same artystki mówią, że są na chwilę. Więcej nie powrócą. Gdyż przedstawienie to męski popis aktorski, który odwołuje się do tradycji teatru elżbietańskiego. Aktorzy odtwarzają role męskie i kobiece. Nie jest to pusty gest, bowiem reżyser idzie dalej. To nie tylko odtwarzanie postaci kobiecych, ale wcielanie się w charaktery przez pryzmat męskiego myślenia. A wiadomym jest, że ile płci, tyle spostrzegań świata. Mężczyźni widzą inaczej, rozumieją odmiennie. Spektakl to teatr w teatrze. Aktorzy nie udają, że wchodzą w role, że jest to teatralizacja, świadoma gra z konwencją. I owe przekonanie jest wygraną. Bowiem nikt nie udaje, że to historia prawdziwa, ale raczej koncept ideowy ukazania świata dominacji mężczyzn. Więcej, to również widzenie kobiet, wskazanie motywacji zachowań i działań. Uproszczenia i grube kreski rysują trudny świat. Kobiety mają być podporządkowane albo kokieteryjne. Nie ma trzeciej drogi. Ten schematyzm jest zastanawiający, ale i odkrywczy.
Przestrzeń sceny jest symboliczna. Centralny punkt to przyczepa kempingowa rodem z poprzedniej epoki. Dodatkowe drobne elementy zaledwie ubarwiają świat. Będzie i obowiązkowy grill, kanapa i lodówka. Przecież męska rzeczywistość to ryby, piwo i kiełbaska. Wszystko się zgadza. I zaczyna się ta lawina komediowego męskiego popisu. Każdy myśli jak zdobyć wybrankę, jak ją przysposobić do swojego obrazu. Katarzynę i Biankę odtwarzają również panowie. Pierwsza w interpretacji Marcina Gawła jest dojrzałą kobietą, która wie, że to już ostatnia szansa na pozyskanie partnera. Nie jest zbuntowana, można powiedzieć, że od początku jest pogodzona z własnym losem. Ale nie z degradacją i upodleniem. Bowiem można wołać o miłość, ale już zniewolenie i przemoc są poniżej godności. Bianka, w interpretacji Pawła Charytona, jest odmienna. Delikatna, smukła, niby cicha, a tak naprawdę wygrywająca swoje w imię erotycznego spełnienia. Tak mężczyźni widzą kobiety – ich role i znaczenie. Jednak przewrotność spektaklu polega na tym, że to przemyślność mężczyzn jest najważniejsza. Jedni jak Lucencjo (Michał Bałaga), który przybiera rolę nauczyciela, będąc niczym Stephen Hawking na wózku inwalidzkim, ukrywając swoją tożsamość, zdobywa względy młodszej siostry. Petruchio (Tomasz Kocuj) ma inną taktykę. Niczego nie chowa. Kontrakt to kontrakt. Jego pierwsza rozmowa z Katarzyną jest obcesowa, acz jasna – to jestem ja, majtki w dół, to mój gnat i jesteśmy razem. W tej szorstkiej bucie, twardym charakterze jest cała męska szowinistyczna siła. Niczym ciąganie dziewczynek za warkocze w pierwszej klasie, tak w spektaklu dokonuje się prymitywny podryw, ze wszystkimi jego atrybutami. Rola Kocuja jest ciekawa. Gra od niechcenia, nonszalancko, pewnie siebie. Jest gwiazdorem, który zdaje sobie sprawę, że jego siłą jest męskość, a partnerki słabością kobiecość. Wygrywa. Zdobywa. Dominuje. Podporządkowuje.
Dramat Shakespeare’a udowodnił kolejny raz, że posiadając dobrego interpretatora, który zbudował widowisko niejednowymiarowe, jest nadal aktualną analizą społeczną. Wyostrzone cechy męskiego świata, z dowcipną realizacją, ukształtowały ciekawe przedstawienie. Nie tylko ukazuje element rozrywkowy, ale również prawdę, że uczucia to nie zakupy w tanim sklepie osiedlowym, ale coś więcej, dużo więcej. A i jeszcze jedno…. Świat nie ma tylko męskiego spojrzenia! Pamiętajmy! Wokół są kobiety!