„Orecchio, brat Pinokia” Merlina Vervaeta w reż. Ady Tabisz w Teatrze Guliwer w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze dla Wszystkich.
Nowy spektakl Teatru Guliwer pod tytułem „Orecchio, brat Pinokia” adresowany jest do młodych i najmłodszych, starszych i najstarszych widzów. Czyżby kolejna w tym teatrze międzypokoleniowa inscenizacja? Opowieść o Orecchiu bez wątpienia spodoba się również dorosłym (choć w opisie zaznaczono: przeznaczony dla widzów od lat pięciu). Tekst belgijskiego dramatopisarza Merlina Vervaeta, w udanym przekładzie Jana Nowaka, z uważnością odczytany i wyreżyserowany przez Adę Tabisz, bawi swą aluzyjnością i błyskotliwymi dialogami, czaruje muzyką i piosenkami Dominika Skwarka. Merlin Vervaet potrafi zafascynować wykreowaną, baśniową krainą, odwołując się do współczesności i dzisiejszej wiedzy o wrażliwości dziecięcego widza. Przywołuje motywy znane nam z bajki „Pinokio” autorstwa Carla Collodiego oraz inne wykorzystywane w filmowych adaptacjach baśni (Disneya i nie tylko), jednak pisze zupełnie nową opowieść, w której podążamy za innymi bohaterami. Oczywiście wielki celebryta, którego nos wydłuża się przy każdym kłamstwie, też się pojawi. Groteskowa bajka, pełna fantazji i niepozbawiona obserwacji ludzkich, naturalnych zachowań, ma w sobie sporą dawkę liryzmu, wzruszającej melancholii, wzbogaconej drapieżnym humorem i spontanicznością, ujętej w karby odpowiedniej dramaturgii.
Tytułowy bohater, Orecchio (w tej roli Jakub Szlachetka), mieszka wraz z mamą, która nie znosi insektów, dzikich psów i innych „niebezpieczeństw” i dlatego unika wychodzenia na zewnątrz, oraz dziadkiem (wielbicielem korniszonów) generałem Pepe w małym domku gdzieś na odludziu. Wciąż porównywany z bratem Pinokiem, usiłuje znaleźć własną drogę w życiu, poznać i pokochać samego siebie, zrozumieć, że każdy z nas jest niepowtarzalną indywidualnością i może być wyjątkowy – nawet ten „gorszy” brat, siostra czy syn. Wbrew otoczeniu czy oczekiwaniom najbliższych. Orecchio z pasją układa historie o rycerzu Cumulunimbusie i rycerzu Cyrrusie oraz złym Walecznym Grzmocie, atakującym spokojne, piękne państwo króla Słońce. Spogląda w chmury, czyta w podniebnej księdze, nagrywa swe baśnie na magnetofonową kasetę (ach, te oldschoolowe gadżety i sentyment do kaseciaków!) i marzy o zapowiadaniu prognozy pogody w radiu. Jest rzeczywistym, znakomitym specjalistą od błękitu nieba, kropel, burz i słońca. I doprawdy ma już dość porównywania ze swym bratem. Pewnego razu spotyka Panią Dyrektor teatru, potem szalikowego Lisa (czyli własną świadomość) i… zaczyna się najprzedniejsza przygoda, która prowadzi bohatera ku zrozumieniu własnej tożsamości, akceptacji siebie i innych, takich ludzko wadliwych osób, z przywarami i zaletami.
Spektakl traktuje o ważnych, niełatwych problemach, a humor oraz piosenka ocieplają i wygładzają wszystko. Nie ma tu ani krzty moralizatorstwa, za to jest pełne zrozumienie psychiki dziecka, jego możliwości percepcyjnych i wyobraźni. Mnóstwo tu reżyserskich perełek, które dorosłych rozbawić mogą swą aluzyjnością i wraz z błyskotliwymi dialogami (ukłon w stronę autora), świetnie podanymi przez aktorów, są kolejnym, doborowym „smaczkiem” tej realizacji. W swej bajce Merlin Vervaet największy nacisk kładzie na trud związany z poszukiwaniem własnego „ja”. Temu też służą wybory bohatera – nie zawsze oczywiste, ale przemawiające do dziecięcej wyobraźni. Rośnie coraz szybciej Lis – świadomość (znakomity pomysł na czytelne dla młodej publiczności pokazanie tego procesu). Momentami abstrakcyjny spektakl, radosny, „niemożliwy” jak fantazja dziecięca, przepełniony muzyką, z wyraźnie zarysowanymi, plastycznymi postaciami, to zasługa całej ekipy teatru. „Lubię pisać o ludziach, którzy są trochę niewidzialni, zapomniani. Staram się znaleźć odrobinę poezji w ich charakterystyce, w ich duszy. Każdy ma prawo do swojej historii i w każdej historii jest piękno” – przekonuje autor tekstu, a reżyserka Ada Tabisz podąża za nim i udowadnia, że takie podejście jest ważne dla wszystkich, również dla dziecka. Aktorzy świetnie sprawdzają się jako wokaliści i z bezbłędną dykcją radzą sobie z polskimi łamańcami językowymi, które pojawiają się w przedstawieniu. Humor i żart, rytm i rym zawarty w cudnych piosenkach i odpowiednie rozłożenie akcentów, podkreślane z precyzją przez aktorów, pozwalają wszystkim chichotać przez ponad godzinę. Jakub Szlachetka, odtwórca głównej roli, od pierwszych chwil na scenie budzi sympatię młodych widzów. Gra z konieczną werwą, naturalnie przechodząc od spokojnych scen do tych dynamiczniejszych, wypełnionych emocjami, których sam Orecchio czasem nie rozumie. Pomaga mu Lis – bardzo dobry, zabawny Tomasz Kowal – nieoczywiste stworzenie i jakże miłe. Jakub Szlachetka znakomicie nawiązuje dialog z dziecięcą publicznością – energia między sceną a widzami krąży tu nieustannie. Wymaga to wyczucia oraz świeżości w podejściu do roli i tego młodziutkiemu aktorowi z pewnością nie brakuje. Pozostałym również. Krzysztof Prygiel, choć jego rola Wędkarza nie jest duża, gdy tylko zaczyna śpiewać, publiczność ma szansę szaleć jak na wybornym koncercie – „Małe, mniejsze, malutkie. Chodźcie do mnie pyszniutkie”. Widać u niego (z pewnością i słychać) klasę aktorską wysokiej próby. Izabella Kurażyńska – Mama, unosi się w powietrze, bo strach ją dopada. A dopada często – aktorka bawi najmłodszych tą „balonikową” kreacją, z wprawą wcielając się w zapatrzoną w starszego syna mamę. W dodatku jakże pyszna jest w scenach z Karmelkiem – Lisem, który jej zdaje się być kotem. Adam Wnuczko – Dziadek Generał Pepe, „najlepszy znawca” teatru, sepleniący z pewnego powodu (podczas spektaklu wyjaśni się dlaczego), z korniszonowym „cygarem” w zębach jest tak humorystyczny (choć celowo bywa irytujący), że widownia pęka ze śmiechu. Świetnie oddaje charakter swojego bohatera, podobnie jak Elżbieta Pejko. Aktorka jako Pani Dyrektor teatru jest znakomita, wytrawna, urocza, a jednocześnie nieco groteskowa – takie kreacje przemawiają do najmłodszych i dorosłych. I oczywiście Pinokio czyli Damian Kamiński, absolutnie nieznośny, niemożliwie sławny, a jednak z gorącym i mimo wszystko troskliwym sercem patrzy na swego bohatera z lekkością i wnikliwością. Wszyscy grają równie brawurowo, z konieczną energią, a kiedy trzeba – przymrużeniem oka. Paweł Jaroszewicz jako Profesor, Jacek Poniński – Rycerz, który „opowiada” o swej postaci ruchem opartym na tai-chi, wypełniają scenę intrygującymi osobowościami. Sukces spektaklu to zasługa całego zespołu. Równie istotna jest muzyka Dominika Skwarka – piosenki pełne uroku i prostoty, a jakże wdzięczne, same „wpadają” w ucho. Wraz z oryginalnymi, niecodziennymi rozwiązaniami scenograficzno-przestrzennymi Aleksandry Starzyńskiej oraz multimedialnymi elementami Emilii Gumańskiej i grą świateł autorstwa Alicji Pietruckiej świetnie wpisują się w treść sztuki. Aktorzy z powodzeniem wykorzystują również bardzo plastyczną i atrakcyjną dla oka choreografię Hashimotowiksy – Pauliny Jakim.
Widownia z żalem i ociąganiem opuszcza teatr. Nic dziwnego, reżyser i pozostali twórcy spektaklu oczarowują ją przecież przez siedemdziesiąt minut, a doskonali w swej grze aktorzy pobudzają młodą wyobraźnię, zachwycają i bawią zarówno młodszego, jak i starszego widza.