W Teatrze im. A. Mickiewicza w Cieszynie odegrany niedawno został spektakl „Triathlon story, czyli chłopaki z żelaza". Reżyserem przedstawienia jest Piotr Nowak, którego również można zobaczyć na scenie. Red. Mariola Morcinkova tuż przed spektaklem miała okazję rozmawiać z Waldemarem Błaszczykiem, wcielającym się w Tomasza Jelonka, zapalonego sportowca, który zawsze musi być pierwszy...
Dla Pana, ale też reszty obsady, swego czasu triathlon oraz udział w zawodach Ironman stał się odskocznią od pracy. Proszę opowiedzieć coś więcej na ten temat. Skąd w ogóle pojawił się u Pana pomysł na uprawianie triathlonu?
- Mój zawód jest bardzo niewymierny, trudno jednoznacznie stwierdzić, czy ktoś jest dobrym aktorem, czy złym, to subiektywne odczucia. W sporcie nie ma tego problemu tu są cyferki, sekundy, kilometry... to wszystko można zmierzyć. W triathlonie podobał mi się fakt, że można zmierzyć się samemu ze sobą, ale też z innymi, porównać wynik i zobaczyć czy po roku treningu jest postęp. Historia z triathlonem zaczęła się od chęci wsparcia Fundacji Siepomaga, pomagałem wraz z moimi kolegami. Podczas startów zbieraliśmy pieniądze dla dzieciaków, co nie ukrywam, było dla nas ważnym akcentem. Pomyśleliśmy, że jeśli już się zmęczyć, to miło by było przy okazji komuś pomóc. Naszymi startami udało się także parę osób zarazić chęcią do pomagania.
Teraz swoje doświadczenia ze startów wykorzystuje Pan właśnie w spektaklu.
- Podczas startów podobało nam się wszystko, co dzieje się na zawodach, ale jeszcze bardziej to, co dzieje się przed zawodami. Sport łączy ludzi i jeśli spotka się kilka osób mających fioła na punkcie tej samej dyscypliny, bardzo często udaje się szybko skrócić dystans, a rozmowy stają się bardzo intymne. Czasem smutne, ale często bardzo dowcipne i tak powstał spektakl „Triathlon story, czyli chłopaki z żelaza". Piotr Nowak, reżyser i twórca tej sztuki poprosił znajomą, która nie miała o triathlonie pojęcia, by napisała scenariusz. Gdy dostaliśmy gotową sztukę i zaczęły się próby, dodaliśmy bardzo dużo naszych historii, anegdot, sytuacji, które przeżywaliśmy podczas swoich zawodów i wieczorami przed startem. To spektakl, którzy przez długi czas ewoluował.
Spotyka się Pan czasem z opiniami na temat tej sztuki od triahtlonistów?
- Na widowni pojawia się dużo triathlonistów. Dzisiaj również mamy spotkanie z miejscowym klubem triathlonowym, który odwiedzi nas po spektaklu. Jednak to spektakl nie tylko dla sportowców, ale też dla ludzi, którzy chcą się dobrze bawić, pośmiać i obejrzeć cztery zupełnie inne charaktery, próbujące się dogadać. Wśród widzów jak i w środowisku triathlonowym opinie są bardzo pozytywne. Często słyszymy, że sztuka bardzo dobrze oddaje to, co dzieje się przed zawodami, w trakcie i tuż po nich.
Słyszałam, że zdolności aktorskie przydają się na starcie i na mecie.
- Tak. Sport to w dużej mierze psychologia. Takie udawanie przed innymi i samym sobą, że ma się jeszcze siłę na kolejne okrążenie jest ważne, ponieważ napędza nas, nastawia pozytywnie. Czasami nasze ciało może więcej, tylko ogranicza nas głowa, która przy skrajnym wysiłku podpowiada by się zatrzymać i odpocząć.
Od pewnego czasu zasila Pan grono artystów, którzy mają swój stand-up. Pan występuje z programem „Sex w małym mieście". My jako społeczeństwo lubimy żartować z życia intymnego, ale z drugiej zaś strony, bywa też ono tematem tabu, o którym nie lubimy rozmawiać. Myśli Pan, że pod wpływem Pana programu coś się w tej kwestii zmieni?
- Bardzo bym chciał by mój stand-up bawił, ale także miał wpływ na nasze rozmowy o życiu intymnym, bo tak jak pani powiedziała, wszyscy lubimy z tego żartować, ale kiedy mamy poważnie o tych kwestiach rozmawiać, robi się kłopot. Ja nie mam takiego problemu. Oczywiście, nie zaczepiam intymną rozmową wszystkich, ale tych których dobrze znam. Czasem prowokuję, by zobaczyć gdzie jest granica i bywa różnie, ale najczęściej przy poważniejszych rozmowach okazuje się, że to temat tabu. Szkoda, bo uważam, że to ważna część naszego życia. Jesteśmy w Cieszynie, po drugiej stronie mamy Czeski Cieszyn. Kiedy przekroczymy granicę, te rozmowy nie są żadnym problemem. W Polsce mamy z tym duży kłopot i tego nie rozumiem.
Ma Pan swoich ulubionych stand-uperów?
- Nie mam. Przyznam szczerze, że przygotowując swój program, nie oglądałem dużo stan--upu. Nie chciałem się sugerować. Rafał Rutkowski, Kacper Ruciński to koledzy, parający się stand-upem, których szanuję. Jeśli chodzi o talent komediowy i kabaretowy, bardzo lubię Joannę Kołaczkowską, to moja ulubiona artystka kabaretowa.
Właśnie. Podobno tekst swojego pierwszego stand-upu wysłał Pan do niej, jak zareagowała?
- Wysłałem, by na niego spojrzała, oceniła i powiedziała, czy to ma sens. Dała mi zielone światło. To było dla mnie ważne i dodało mi wiary w siebie.
Porozmawiajmy jeszcze przez moment o „Na Wspólnej”. Serial na ekranach telewizorów gości już dwadzieścia lat. Co ma takiego w sobie, że nadal jest w czołówce tych najbardziej lubianych polskich seriali?
- Myślę, że jego sukces to fakt iż jest przyzwoicie kręcony i realizowany, co nie zdarza się we wszystkich serialach.
Wciela się Pan w senatora Cieślika. Jak w kilku słowach opisałby Pan przemianę, jaką Damian przeszedł na przestrzeni lat?
- Damian zaczął jako wolny człowiek, skończył jako pantoflarz, pod pantoflem Moniki Zięby (w tej roli Sylwia Gliwa, przyp. red.). Uwielbiam z nią grać, lubię jej talent komediowy. Nieskromnie powiem, że nasz wątek jest lubiany, myślę, że w dużej mierze za poczucie humoru. Senator Damian Cieślik jest niezwykle cierpliwym i spokojnym partnerem, ale do czasu. Życiowo jestem podobny. W stosunku do siebie na wiele pozwalam, ale gdy trzeba potrafię wyznaczyć granicę.
Od jakiegoś czasu można Pana znaleźć na Instagramie...
- Nie jestem z pokolenia, które urodziło się z telefonem w ręku. Instagrama nie prowadzę sam, ktoś bardzo miły mi w tym pomaga, za co jestem bardzo wdzięczny. Nie narzekałem na brak pracy, więc nie czułem takiej potrzeby zawodowo. Jestem osobą, która nie bardzo lubi dzielić się swoją prywatnością. Wiem, że czasem jednak coś prywatnego trzeba wrzucić, co mi ciężko przychodzi. Uważam, że nie byłbym dobrym influencerem, ponieważ ogólnie trudno mi zrozumieć, że moje prywatne życie może kogoś interesować. Nawet, kiedy nagram jakiś dowcipny film, wydaje mi się, że jest za mało śmieszny, by go wrzucić. Mając pięćdziesiąt lat, dojrzałem do tego, by mieć Instagrama (śmiech). Długo mi to zajęło, ale w sumie się cieszę.