„Żar” wg Sándora Máraiego w reż. Jana Englerta w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Marek Zajdler na stronie naszteatr.pl.
Najnowsza premiera Teatru Polonia nie potrzebuje recenzji. Tak jak nie potrzebuje promocji, marketingu czy medialnego szumu. Ludzie i tak wykupią bilety na pniu. Bo „Żar” to spektakl mistrzowski stojący nazwiskami. Który niczego i nikomu nie musi udowadniać.
Christopher Hampton – brytyjski scenarzysta trzykrotnie nominowany do Oscara za scenariusze adaptowane. Sándor Márai – wyklęte dziecko węgierskiej literatury, święcący triumfy dopiero po samobójczej śmierci. Jan Englert – do niedawna dyrektor artystyczny Teatru Narodowego, który nie spoczął na laurach, lecz po raz pierwszy w karierze wziął na siebie ciężar zarówno reżyserii, jak i de facto głównej roli. A do aktorskiego zespołu zaprosił profesurę polskiej sceny: Maję Komorowską i grającą z nią w dublurze Annę Seniuk oraz Daniela Olbrychskiego. Aktorski crème de la crème.
W staromodnym, eleganckim salonie bogatego domu, odtworzonego w subtelnych detalach przez Wojciecha Stefaniaka, Henrik pieczołowicie przygotowuje spotkanie z dawnym przyjacielem, bliskim niegdyś, niczym brat, Konradem. Odtwarza każdy szczegół ich ostatniej kolacji sprzed 41 lat, by stworzyć odpowiednią atmosferę do zadania kilku pytań człowiekowi, który zrujnował mu życie. By rozliczyć i zamknąć przeszłość. By zrealizować zemstę, którą tak długo opracowywał.
W scenie otwierającej, jak i zamykającej spektakl englertowskiemu bohaterowi towarzyszy Maja Komorowska – niania każdym gestem, słowem i spojrzeniem wyraża bezgraniczne przywiązanie, miłość, ale i współczucie dla swego wychowanka. Jawnie powątpiewa w sens spotkania, bo przecież Henrik od lat zna fakty, ale dla niego fakty to tylko część prawdy. Chce usłyszeć to, co dotąd jedynie wyobrażał sobie na podstawie własnych domysłów. Co trawiło jego duszę latami i przywiodło do porzucenia szczęśliwego życia.
W centrum historii dzielącej obu mężczyzn stoi postać Krisztiny, żony Henrika, zmarłej wiele lat wcześniej, której wspomnienie wciąż rozpala w sercu mężczyzny tytułowy żar. Henrik oskarża bowiem Konrada o uwiedzenie żony i próbę zabójstwa jego samego na wspólnym polowaniu przed laty. O zdradę przyjaźni, ucieczkę bez wyjaśnień i skazanie na samotność w morzu niedomówień. Jan Englert mówi chłodnym, spokojnym głosem uchylając przed rozmówcą kolejne fragmenty wspomnień, dla niego wciąż żywych, jakby zdarzyły się wczoraj. To one budzą w nim ujawniane z wolna i buzujące wewnątrz emocje: trzy orchidee na pianinie, hinduski szal żony, książka o tropikach, podwójne francuskie łóżko, pamiętnik Krisztiny i delikatny ruch strzelby na polowaniu. Henrik miał czas wszystko przemyśleć, wielokrotnie układał w głowie scenariusz spotkania i czekał przygotowując się do słownego pojedynku, do odkrycia stojących za faktami intencji przyjaciela. W długim monologu Englert rozprawia o namiętności, która nie potrzebuje rozumu, o nienawiści tak bliskiej miłości, o pasji do muzyki niosącej niemoralne treści, o nierozrywalnej więzi przyjaźni, a wreszcie o żądzy zemsty. Całe życie nękają go pytania, a gdy przychodzi je zadać, właściwie nie zależy mu już na odpowiedzi. Spala w żarze kominka nie tylko klucz do przeszłości, ale i symbolicznie zamyka długi rozdział swego życia. Henrik pojmuje w końcu, że nie sposób poznać i zrozumieć ludzkiej natury, że prawda pragnie niekiedy pozostać tajemnicą i trzeba nauczyć się z tym żyć. Może wówczas dociera też do niego w pełni sens słów matki: „Zawsze traci się osobę, którą się kocha i jeśli nie jest się w stanie sprostać temu, to nie jest się w pełni człowiekiem”.
Jan Englert mistrzowsko operuje frazą, intryguje, zawiesza głos i mimo statyczności scen nie pozwala nawet na chwilę umknąć uwadze widza. Wyważony, skupiony jak myśliwy na polowaniu przygotowuje grunt, zastawia pułapkę, mami słodkimi słowami, by w końcu wyrzucić z siebie tłumione latami emocje. Przecież „liczy się tylko to, co zostaje w naszych sercach”. Daniel Olbrychski słucha z uwagą, obecny w drobnych gestach i uniesieniu brwi, w postukiwaniu laski. Początkowo prowadzi dialog w charakterystycznym dla aktora stacatto, ale może to pobyt w tropikach zmienił mowę Konrada? Tchórz, który wyjechał bez pożegnania, może nawet uciekł, przybywa rozliczyć się z przeszłością. Sterany życiem, w ogniu pytań unika odpowiedzi, pozostawia nas z zagadką i przypuszczeniami. „Czy wierzysz tak jak ja, że paląca namiętność nadaje naszemu życiu sens i jeśli doświadczyliśmy takiej namiętności być może nie żyliśmy na próżno?” – zapyta Henrik. Krótka riposta rodzi między nimi braterskie porozumienie i przynosi ukojenie duszy.
„Żar” nie potrzebuje ognia fajerwerków, rozpala zmysły z wolna odkrywaną tajemnicą sprzed lat i błyszczy aktorskimi umiejętnościami mistrzów polskiej sceny. Uwagę przykuwa zwłaszcza kreacja Jana Englerta, choć Daniel Olbrychski nawet w milczeniu pozostaje wnikliwym partnerem w rozmowie. Tekst Sándora Máraiego jest teatralnie staromodny, skupia się na słowie i gęstniejącej z wolna atmosferze, równie teatralnie podkreślanej grzmotami nawałnicy. W Polonii żarliwe emocje przytłumione są obietnicą, wiekiem i patyną czasu, ale namiętność do teatru bohaterów sceny nie pozostawia żadnych wątpliwości. Uczta, nie tylko dla konesera.