„Padało” Endy Walsha w reż. Anny Gryszkówny w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie. Pisze Kamil Pycia na blogu Teatralna Kicia.
Czasem sobie marzę o tym, żeby spotkać swojego doppelgängera; żeby on za mnie pracował i musiał żyć tym moim koszmarnym życiem, a ja bym się byczył spokojnie na działce i patrzył jak mi sałata rośnie. Jednak w życiu nie jest tak łatwo. Niemniej, czułem się w obowiązku zobaczyć co wyniknie z podobnego spotkania dwóch kobiet w spektaklu w Łaźni Nowej, który umknął mi ostatnio z powodu nawarstwienia teatralnych zobowiązań. Dzięki bogu pojawiła się okazja, aby nadrobić „Padało” na samym początku tego roku.
Anna Gryszkówna sięgnęła po tekst irlandzkiego dramatopisarza Endy Walsha, który opowiada o dziwnym spotkaniu dwóch kobiet: obie mają na imię Liza i są do siebie bardzo podobne z wyglądu i – co jeszcze dziwniejsze – okazuje się, że dzielą wspólne wspomnienia. Młodsza Liza przybyła do miasta, aby zacząć na nowo swoje życie i uwolnić się od ciężaru przeszłości. Starsza Liza mieszka już w tym mieście i wiedzie dość ułożone życie. Spotkanie tej dwójki otwiera w każdej z nich tunel do wspomnień z dzieciństwa i do ich relacji z przemocową matką. Dzięki bliźniaczym wspomnieniom kobiety mogą zrozumieć się nawzajem i odpowiednio poukładać sobie przeżyte koszmary. Jednak istotnym pytaniem będzie: czy to naprawdę są dwie odrębne osoby, czy jednak w końcu starsza Liza dociera do wewnętrznego dziecka i wewnętrznej młodszej wersji siebie i pozwala sobie w pełni uwolnić trzymane i zamrożone przez lata potworności, aby wreszcie móc odetchnąć pełną piersią?
Mamy tutaj do czynienia z opowieścią o przeżywaniu traumy i uświadamianiu sobie tego, jak wpływa na nas takie analizowanie przeszłości. Od momentów leczących, kiedy w końcu zaczynamy rozumieć, że to, co nam się przydarzyło, nie było niczym normalnym i powinno budzić wątpliwości, po jednoczesne jasne sygnalizowanie, że jest delikatna granica pomiędzy leczeniem się przez przypominanie i tłumaczenie sobie przeszłości, a całkowitym zatopieniem się w niej i pozwoleniem, aby traumatyczne wydarzenia na nowo nas zalały i odebrały teraźniejszość i przyszłość. „Padało” stawia jasną tezę – nie tyle o zbawiennej mocy zapominania, ale o zbawiennej mocy tłumaczenia i rozumienia przeszłości, budowania na świadomości, że to co było, owszem, jest podstawą naszego dalszego życia, ale jednak nie determinuje tego, co z nami dalej będzie. Spektakl skupia się również na tym jak istotny jest proces leczenia i godzenia się z samym sobą i finalne zrozumienie, że nie ma podziału na „ja” z przeszłości i nowe „ja” – jest jedynie jedność. Zupełnie jak w „Substancji” Coralie Fargeat.
Chciałbym zwrócić uwagę na frapującą scenografię Małgorzaty Szydłowskiej. Od lat jestem zakochany w jej pracach; czy to w tym, co zrobiła dawno, dawno temu w „Moralność pani Dulskiej, czyli w poszukiwaniu zagubionego czakramu” czy w nowszych produkcjach w Łaźni („Konformista 2029”, „Urban. Idę po was…”) czy też w monumentalnej scenografii do “Hamleta” w Teatrze Słowackiego w Krakowie. Tutaj Szydłowska tworzy nieoczywistą przestrzeń w szachowy pattern składającą się na wielowymiarową sferę dzięki projekcji na ścianie. Ta konstrukcja jest nieustannie zalewana wodą przez strugi deszczu padające z głośnym trzaskiem na opalizujące fałdy srebrnej folii. Takie odrealnione miejsce „nigdzie” doskonale wpisuje się w podróż bohaterki spektaklu przez własny umysł, który jest właśnie tak poplątanym i nieokreślonym miejscem dodatkowo zalewanym bez przerwy ulewami smutku związanymi z przeszłą traumą. Ta konkretna praca Szydłowskiej trafia na moja prywatną listę przestrzeni wartych wspominania. Poza tym jestem sroką na takie właśnie zabawy z wodą w teatrze – to ja, syrena H2O.
Muszę niestety podkreślić, że nie jest to spektakl wstrząsający; mówi o istotnym temacie, ale w sposób cichy i wyważony. Nie jest też dla mnie mocno odkrywczy, ale wydaje mi się, że jeśli padnie na podatny grunt osoby wahającej się nad podjęciem terapii, może otworzyć oczy. Widywałem mocniejsze spektakle Gryszkówny, jednak ten daje radę i nie powoduje, że żałuje się spędzonej z nim godziny życia. Wydaje mi się, że głównym problemem może być tutaj sam dramat Walsha, w którym przez długi czas nie wiemy do czego historia Lizy nas doprowadzi. Takie zwodzenie może mieć na celu uśpienie czujności widza i przygniecenie go w finale, ale realnie może też grozić uśpieniem samego widza zamiast jego czujności – w „Padało” byliśmy już odrobinę na granicy.