EN

12.02.2024, 10:27 Wersja do druku

Opera ze sztuczną inteligencją w tle

„Solaris” Stanisława Lema w reż. Waldemara Raźniaka z Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej na festiwalu Opera Rara. Pisze Magdalena Mikrut-Majeranek w Teatrologii.info.

fot. mat. teatru

Stanisław Lem to mistrz science fiction i futurolog, który przewidział powstanie wielu wynalazków i rozwój sztucznej inteligencji. Pisząc na początku lat 60. ubiegłego wieku o intelektronice, rozpatrywał także kwestie etyczne i filozoficzne związane z pojawieniem się nowych technologii. Obecnie, kiedy sztuczna inteligencja umożliwia generowanie muzyki czy obrazów, kwestią czasu jest jej powszechne zaadaptowanie na grunt teatralny. Są sceny, które już sięgają po AI do tworzenia plakatów teatralnych, a są i takie, które decydują się na silniejsze zaangażowanie tego typu narzędzi do współtworzenia dzieła teatralnego. Próbę mariażu sztuki z generatywną sztuczną inteligencją podjęli Waldemar Raźniak i Karol Nepelski, przygotowując Solaris. Efekt? Intrygujący.

Solaris to klasyka fantastyki naukowej. Najpopularniejsza powieść polskiego futurologa opowiada o wydarzeniach rozgrywających się na stacji badawczej zlokalizowanej nad cytoplazmatycznym oceanem, występującym na planecie Solaris. To niezbadany organizm, którego tajemnice starają się rozwikłać naukowcy. Powieść Lema została wydana w 1961 roku. Futurystyczna wariacja na temat mitu o Orfeuszu i Eurydyce doczekała się kilku ekranizacji m.in. w reżyserii Borisa Nirenburga (1968), Andrieja Tarkowskiego (1972) czy Stevena Soderbergha (2002). W Polsce miała kilka adaptacji teatralnych, w tym m.in. w Katowicach w Teatrze Śląskim w reżyserii Jarosława Tumidajskiego (2011) i w Latarni w ujęciu Mateusza Tymury (2013), w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie w realizacji Wojciecha Kościelniaka (2016), Teatrze Ludowym w adaptacji Marcina Wierzchowskiego (2020) czy Teatrze im. Fredry w Gnieźnie w reżyserii Elżbiety Depty (2017). Teraz kultowe dzieło zdecydował się przenieść na teatralne, czy raczej operowe, deski Waldemar Raźniak, dyrektor Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Wcześniej, bo w 2007 roku, fragmenty I aktu opery skomponowanej przez Karola Nepelskiego, autora muzyki instrumentalnej, scenicznej oraz filmowej, do libretta i w reżyserii Raźniaka zostały wystawione na Dniach Muzyki Kompozytorów Krakowskich, a rok później (po pewnych modyfikacjach) projekt zaprezentowano podczas Festiwalu Malta w Poznaniu. Po 16 latach od tego wydarzenia realizatorzy przygotowali nową odsłonę pełnowymiarowego widowiska.

Solaris Nepelskiego na podstawie powieści Stanisława Lema w reżyserii Waldemara Raźniaka to koprodukcja festiwalu Opera Rara, Narodowego Starego Teatru im. Heleny Modrzejewskiej, Hashtag Ensemble i Warszawskiego Towarzystwa Scenicznego. Premiera zainaugurowała 16. edycję festiwalu Opera Rara. Oryginalny koncept zadziwia na kilku poziomach. Chodzi o miejsce pokazu, gatunek oraz realizację. Spektakl wystawiony został w imponujących, klimatycznych wnętrzach. Na prezentacje opery reżyser wybrał miejsce niebanalne, bo halę eksperymentalną Narodowego Centrum Promieniowania Synchrotronowego SOLARIS, działającego przy Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie – mieście, z którym Lem związany był od 1946 roku aż do śmierci w 2006 roku. Co ciekawe, obiekt ten stanowi jedyne urządzenie tego typu w Europie Środkowo-Wschodniej. Umożliwia prowadzenie badań nad składem danej substancji i jej strukturą z wykorzystaniem promieniowania synchrotronowego. Wyjątkowa przestrzeń została dodatkowo zagospodarowana przez minimalistyczną scenografię Barbary Guzik. Składają się na nią ekrany, biurko, drzwi czy materac, ale i porozrzucane puszki po pewnym trunku, którym raczył się jeden z cybernetyków. Jest skromna i funkcjonalna zupełnie tak, jak wystrój kosmicznych stacji badawczych znanych z filmów science fiction. Nie można zapomnieć też o wideo Tadeusza Pyrczaka i dźwiękach (odpowiada za nie Marek Suberlak), które osaczają widza. Wnętrze hali eksperymentalnej robi piorunujące wrażenie, a jej recepcja nieco przysłania sceniczną akcję. Zasadniczo przestrzeń synchrotronu stanowi najlepsze tło akcji i nie wymaga dodatkowej aranżacji. Trudno wyobrazić sobie Solaris Nepelskiego i Raźniaka grane w innym miejscu.

Do wnętrza obiektu dostajemy się przez „śluzę” bezpieczeństwa, a oddzielająca przestrzeń świata przedstawionego od zaimprowizowanej szatni kurtyna z polipropylenowych pasów zapewnia dekontaminację. Dalej poruszamy się w niewielkich grupach kierowanych przez załogę stacji badawczej, ubraną w srebrne kombinezony. Wchodzimy w rolę gości wizytujących kosmiczne laboratorium. Raz po raz słyszymy „Witamy na stacji Solaris”. Wędrujemy po podeście ulokowanym nad halą pełną urządzeń i robotów. Nieustannie towarzyszy nam elektroniczna muzyka i barwne światła (zasługa Ady Bystrzyckiej) dodające uroku mechanicznemu pejzażowi. To jednak dopiero preludium do właściwego pokazu. Trzeba przyznać, że aranżacja i reżyseria robią wrażenie. Ta podróż przez Centrum Solaris pozwala na zaaklimatyzowanie się w futurystycznej przestrzeni, zanurzenie w świecie z kart powieści Lema. Kiedy podróż dobiega końca, rozpoczyna się właściwy spektakl. Poznajemy rozemocjonowanego Gibariana (Roman Gancarczyk), który przesyła do Krisa Kelvina (Krzysztof Zawadzki) wiadomość z prośbą o przylot na stację.

Kiedy psycholog przybywa z Ziemi, pijany cybernetyk Snaut (Adam Nawojczyk) wyjaśnia, że szef placówki popełnił samobójstwo. Kelvin zauważa dziwne, przypominające obłęd, zachowanie naukowca. Niedługo później on sam także zaczyna mieć halucynacje.

Najpierw w snach widzi bowiem Rheę (kreowaną przez Karolinę Staniec), swoją dziewczynę, która zmarła wiele lat wcześniej. Łączącą ich relację pokazano na ekranach. Obrazy są chaotyczne, przeplatają się, zapętlają niczym myśli. Szybko okazuje się, że dawna towarzyszka życia ukazuje się mu także na jawie.

Podobni goście z zaświatów nawiedzają również pozostałych członków załogi stacji. Kelvin odkrywa, że przyczyną ich problemów jest solaryjski ocean, który tworząc neutrinowe twory-fantomy, materializuje najbardziej bolesne, a może i wstydliwe, wspomnienia naukowców. Widma te z biegiem czasu uczłowieczają się, czego przykładem jest Rhea. Postać grana przez Staniec do złudzenia przypomina człowieka, choć ruchy humanoidki są nieco mechaniczne. Zmienia się, ewoluuje, a kiedy dochodzi do wniosku, że nie jest w istocie Rheą, a jedynie kopią, symulakrem, humanoidalnym bytem, próbuje się zabić. Drugą widmową postacią jest starszy mężczyzna w słomkowym kapeluszu i z laseczką, który snuje się po scenie.

To widmo ojca Gibariana kreowane przez Krzysztofa Globisza. Niczym milczący upiór powoli sunie po scenie, nie dając o sobie zapomnieć. Spektakl ten pokazuje, że każdy ma swoje demony przeszłości, z którymi się zmaga.

Solaris Nepelskiego i Raźniaka to intrygująca, multimedialna adaptacja futurystycznej powieści mistrza literatury fantastycznonaukowej. Realizatorzy wskazują, że artystyczna wypowiedź przyjmuje formę opery, jednakże nie jest to klasyczna opera. Aktorzy co prawda nie śpiewają, ale wprowadzona została muzyka elektroniczna, a dźwięki płyną z głośników, które rozlokowano w różnych miejscach hali. Libretto Raźniaka napisane zostało prozą, w formie scen dialogowych. Reżyser wiernie przedstawił opowieść Lema, skupiając się na wątku dotyczącym relacji łączących bohaterów i ich obcowania z widmowymi postaciami. Stacja kosmiczna stanowi rodzaj czyśćca, w którym bohaterowie mierzą się z demonami przeszłości. Pominięto historię badań oceanu, sprawozdania związane z solarystyką, czy ustępy, gdy psycholog czyta Historię Solaris, monografię Hugesa i Eugla, usuwając tym samym obszerne fragmenty tekstu, ponieważ nie sposób przedstawić go na scenie w sposób atrakcyjny i nienużący. Po zastosowaniu tego zabiegu uzyskano skondensowaną, zaledwie godzinną, opowieść o granicach poznania, nauce i niemożności nawiązania kontaktu pomiędzy ludźmi a solaryjskim oceanem, w której do głosu dochodzi poznawczy pesymizm Lema.

Z uwagi na miejsce prezentacji, choć to opera, nie ma tradycyjnego orkiestronu przeznaczonego dla orkiestry. Aktorom towarzyszą muzycy z Hashtag Ensemble w składzie: Lilianna Krych (dyrygentka), Ania Karpowicz (flety), Krzysztof Guńka (saksofony, gościnnie), Paweł Janas (akordeon), Marta Piórkowska (skrzypce), Marta (głos), Aleksandra Demowska-Madejska (altówka), Robert Dacko (wiolonczela, gościnnie), Matusz Loska (kontrabas), Magdalena Kordylasińska-Pękala (perkusja), Aleksander Wnuk (perkusja, gościnnie) i Piotr Madej (live electronics). Ich rozlokowanie przypomina położenie elektronów na powłokach w atomie. Są niczym pulsujący dźwiękami solaryjski ocean. Co więcej, wokal operowy zastąpiono śpiewem generowanym przez sztuczną inteligencję i inicjowanym głosami aktorów. Tym sposobem technologia odpowiedzialna jest za tworzenie wariantów melodycznych słów wypowiadanych przez aktorów. To jednak nie wszystko, bowiem muzycznych atrakcji dostarcza także wokalistka, która, improwizując, śpiewa i wydaje także inne odgłosy imitujące dźwięki właściwe dla urządzeń znajdujących się na stacji. Muzyka nie stanowi tu jedynie oprawy, ale staje się pełnoprawnym bohaterem spektaklu. Podobnie jak przestrzeń. Widz może czuć się wręcz przebodźcowany, ale w tym kryje się urok spektaklu.

Przedsięwzięcie to przykład kolaboracji człowieka z maszyną i sztuczną inteligencją. Opera Napelskiego i Raźniaka rozpisana na aktorów, orkiestrę i sztuczną inteligencję, stanowi egzemplifikację synergii literatury, sztuki i nowych technologii. Wpisując się w trendy związane z wykorzystaniem AI w teatrze, wyznacza nowy kierunek także w rozwoju sztuki scenicznej.

Tytuł oryginalny

Opera ze sztuczną inteligencją w tle

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Magdalena Mikrut-Majeranek

Data publikacji oryginału:

08.02.2024