EN

22.02.2023, 11:00 Wersja do druku

Opera Bałtycka z ministerialną 4 milionową dotacją: „Poszerzamy pole artystycznego działania”

Opera Bałtycka w Gdańsku jest kolejną samorządową instytucją kultury w Polsce - 17 od 2016 roku - którą współprowadzić będzie Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Umowę podpisano na okres trzyletni, i zgodnie z jej warunkami, MKiDN przekaże w tym czasie na działalność instytucji dotację podmiotową nie mniejszą niż 4 mln zł. Umowa obowiązuje do 31 grudnia 2025 roku. Co to oznacza dla Opery Bałtyckiej, tłumaczy jej dyrektor Romuald Wicza-Pokojski.

fot. Krzysztof Mystkowski/KFP/mat. teatru

Romuald Wicza-Pokojski, dyrektor Opery Bałtyckiej, reżyser, dramaturg, manager, doktor w dziedzinie sztuki filmowej i teatralnej (Akademia Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie). Ma na koncie ponad trzydzieści realizacji, od 2011 do połowy 2019 r. był dyrektorem naczelnym i artystycznym Miejskiego Teatru Miniatura

Anna Umięcka: - Czy można jeszcze, w dzisiejszych czasach, skutecznie zarządzać dużym teatrem? Repertuar takiej instytucji buduje się z dużym wyprzedzeniem, a tu: pandemia, wojna, inflacja… i na horyzoncie kolejne kryzysy.

Romuald Wicza-Pokojski, dyrektor Opery Bałtyckiej w Gdańsku: - Można, ale pragnęlibyśmy wrócić do normalności, co w teatrze operowym oznacza, że repertuar na następny sezon gotowy jest już w marcu. W tę niestałość wprowadził nas już covid, wojna również wpłynęła na repertuar.

Chociaż trzeba przyznać, że pewne rozwiązania, do których zostaliśmy przymuszeni z powodu pandemii - np. chcąc grać pełnowymiarowe spektakle, poszerzyliśmy orkiestron - sprawdziły się. Bo poszerzenie orkiestronu, chociaż utrudniało widoczność, było też interesujące dla widzów - po raz pierwszy mieli możliwość obserwowania muzyków podczas widowiska. 

Mówi Pan o normalności, spokoju, ale hasło "zmiana" nie opuszcza Opery Bałtyckiej. Właśnie podpisaliście umowę, z której wynika, że teatr przechodzi na najbliższe trzy lata pod opiekę finansową Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Ministerstwo, które będzie podmiotem współprowadzącym teatr, wraz z marszałkiem województwa, zobowiązało się do przekazania w tym czasie dotacji podmiotowej, nie mniejszej niż 4 mln zł. Czy to jest dobra zmiana?

- To epokowa sytuacja, która wiele zmienia. Dzięki temu, że do Województwa Pomorskiego dołączyło Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego jako współorganizator naszej instytucji, pojawiają się nowe możliwości. Finanse bieżące są ważne, ale możemy teraz ubiegać się też o większe środki, np. na budowę siedziby.

Czy to znaczy, że zrealizuje się nasze - widzów, artystów, mieszkańców - marzenie o nowej siedzibie?

- Temat jest w grze. I nie są to tylko marzenia, ale konieczność. Nasz budynek wymaga nieustających, kolejnych i podstawowych napraw! Ostatni gruntowny remont opera przechodziła pod koniec lat 80. za sprawą dyrektora Włodzimierza Nawotki. A przecież wiele się od tego czasu zmieniło, nawet ustrój polityczny. 

Brane są pod uwagę różne lokalizacje, ale też funkcje, bo dziś trzeba myśleć o tym problemie szerzej, nie tylko jako o budynku Opery Bałtyckiej. Adekwatnym określeniem byłby “dom muzyki”, w którym znalazłaby się nie tylko nowoczesna scena dla spektakli operowych i baletowych, ale też przestrzeń do organizowania spotkań, koncertów, spektakli plenerowych.

Wszędzie na świecie obserwujemy, że lokalizacja teatru ma ważny wpływ na tkankę miejską. Inspiruje, skupia wokół siebie mieszkańców. Dlatego taka decyzja nie zależy tylko od nas, ale wymaga namysłu wielu osób i związana jest ze strategicznym podejściem do rozwoju miasta. 

Wiele inwestycji już na Pomorzu zrealizowano, ale w tym obszarze sztuki nie jesteśmy jeszcze zaspokojeni. To ważka decyzja, ale z pewnością miasto Gdańsk i Pomorze zasługują na budynek operowy z prawdziwego zdarzenia.

W tym roku obchodzimy 25-lecie istnienia samorządu w Polsce i moment, kiedy instytucja samorządowa zaczyna być wspierana przez urzędy centralne, tworzy pozytywny model współpracy. Umacnia pozycję i podkreśla znaczenie instytucji dla kultury. Otwiera też nowe perspektywy, możliwości pozyskiwania większych środków dla regionu, również ze źródeł europejskich.

Oczywiście wkład władzy samorządowej województwa jest kluczowy. 

Gdzie miałaby powstać nowa siedziba? Czy ustalono miejsce?

- Rozważania na temat nowej siedziby przypominają sinusoidę. Były intensywne, gdy teatr zbliżał się do 70. urodzin, potem pandemia je oddaliła. Teraz znów rozmawiamy o potrzebie. A lokalizacja? Może Młode Miasto, a może Aniołki? Decyzje jeszcze nie zapadły. Na rzecz miejsca, w którym jesteśmy przemawia jego długa historia. Zamiast mówić „budynek” wolę używać słowa „miejsce”, które zawiera więcej znaczeń - wpisane są w nie działania i osoby. 

Po wojnie wszystkie teatry tu zaczynały, jako ostatnia oddzieliła się Filharmonia, my zostaliśmy. Niestety, z takim zapleczem trudno patrzeć w przyszłość.

Mamy niełatwy ekonomicznie czas, ale dobry na to, by o tym pomyśleć.

Mamy w Gdańsku długie tradycje operowe - pierwszy spektakl wystawiono tu w połowie XVII wieku, 100 lat później grywano już regularnie. Teatr na Targu Węglowym powstał w 1801 roku, a powojenne początki Opery Bałtyckiej datują się na rok 1950. Instytut Kultury Miejskiej przez 11 sezonów realizował też, cieszący się ogromną popularnością, projekt “Opera na Targu Węglowym”. Czy to znaczy, że mamy też publiczność spragnioną wyrafinowanej sztuki? 

- Publiczność gdańska i pomorska chętnie uczęszcza do teatrów muzycznych i inwestycja w nowy teatr byłaby zaspokojeniem tych potrzeb. To zainteresowanie udowadnia też, że sztuka operowa, chociaż nie należy do kultury popularnej, nie jest zamknięta na słuchaczy. Zbyt często ten rodzaj sztuki uważamy za elitarny. Nasza muzyka powinna być przede wszystkim dostępna. 

W jakim sensie? Finansowym, miejsca?

- W każdym aspekcie. Myślę o zwiększeniu liczby spektakli, miejsc na widowni i zapewnieniu wysokiego poziomu wykonawczego, co jest naszym obowiązkiem i odpowiedzialnością. Dostępność zaczyna się od możliwości zdobycia biletów, organizowania działań popularyzatorsko-edukacyjnych, a kończy na aspektach technicznych widowiska, które pozwalają na częste zmiany tytułów. 

To często podnoszona kwestia przez widzów. Są rozczarowani, gdy po premierze spektakl znika na dłuższy czas z afisza. Dlaczego tak się dzieje?

- Repertuar jest wypadkową wielu aspektów - dostępności artystów, ale też możliwości technicznych sceny. Musimy pamiętać, że w Operze Bałtyckiej mamy tylko jedną scenę. Z zazdrością patrzę na nowoczesne teatry, które z dnia na dzień są w stanie dokonać zmiany tytułu. Sam z tego korzystam, np. planując weekend we Frankfurcie, wiem, że obejrzę tam dwa spektakle. Społeczność powinna posiadać takie miejsce reprezentacyjne, w którym można spędzić czas.

Mówimy tu o bardziej wysublimowanych formach artystycznych, ale do odbioru spektaklu operowego czy baletowego nie potrzeba wcale znajomości innego, specjalnego języka. Odczytanie go jest kwestią wrażliwości, ponieważ formy koncertowe, spektakle operowe, baletowe angażują wszystkie nasze zmysły. Myśląc o obecnych niespokojnych czasach - widownia operowa jest też miejscem odpoczynku.

Jednak, przyzna Pan, odbiór sztuki wymaga pewnego wysiłku intelektualnego.

- Obecność na spektaklu bywa podróżą intelektualną, to prawda, ale w gruncie rzeczy chodzi o to, aby usiąść w fotelu i pozwolić, by zadziałały na nas połączone elementy wizji i dźwięku. To nie jest teatr sztywnych wykładów, gdzie ktoś mówi, jak wygląda racja, tylko widowisko, które w czysty sposób pobudza naszą emocjonalność. Przy okazji możemy podziwiać kunszt wykonawczy, bo czyż nie jest tak, że taka obserwacja nas interesuje?

Mamy w życiu tak dużo rzeczy do wyboru: kino, wystawy, seriale na platformach streamingowych, teatr dramatyczny, który zajął się rozterkami egzystencjalnymi… A opera może być dla nas przestrzenią odpoczynku i refleksji, która dobrze uzupełni zabiegany czas. Widowisko operowe to, co najmniej, 60 osób w orkiestrze, a na scenie w podobnej liczbie; soliści, chór, balet, technicy…

Kiedy więc myślę o nowej siedzibie, to chciałbym, żeby można tam było pójść na spektakl, posłuchać muzyki, a potem zjeść kolację, posiedzieć, porozmawiać. Spędzić dobrze czas. 

Zna Pan takie potrzeby swojej publiczności?

- Jeszcze przed pandemią zleciliśmy badania i wiemy dzięki nim, że gros naszej widowni stanowią kobiety, i kiedy przychodzą do nas, to raczej nie z mężami czy partnerami, ale z przyjaciółkami, ze znajomymi. To są takie wyjścia koleżeńskie. Wiemy też, że na spektakl do opery publiczność przychodzi znacznie wcześniej, niż do innych teatrów. 

Z czego to wynika?

- Wcześniejsze przyjście jest elementem celebracji wieczoru. Uważam, że w samej konstrukcji widowiska operowego mieści się też aspekt wspólnotowy: akty i przerwy przeplatają się i uzupełniają się. Akty nie są zbyt długie, nie miażdżą widza, który przyjmuje pewną porcję sztuki, a potem może odetchnąć na przerwie.

Wróćmy więc do umowy i zadeklarowanych konkretów. Co zapewnią obiecane 4 mln zł - utrzymanie zespołu, rozbudowę repertuaru?

- Oznaczają wzmocnienie rozwoju i dodatkowych działań. Z inicjatywy światowej sławy śpiewaka Tomasza Koniecznego planujemy realizację festiwalu operowego „Baltic Opera Festival” w sopockiej Operze Leśnej.

Jesteśmy na etapie organizacyjnym, skupieni na rozpoczęciu cyklu. Pierwsza edycja Baltic Opera Festival odbędzie się od 14 do 17 lipca 2023 roku. Nazwa związana jest z regionem, ale też z relacjami bałtyckimi. Od kiedy pamiętam rozmawiało się o takim przedsięwzięciu, pytano, dlaczego Opera Bałtycka nie gra w Operze Leśnej. Teraz pojawia się taka szansa i chciałbym, abyśmy z niej skorzystali.

Będą fundusze, więc jestem ciekawa nowych pomysłów repertuarowych i realizatorskich. Czy lubi Pan bardziej pracować z wypróbowanym zespołem - jak duet Damian i Eliasz Styrna czy Hanna Wójcikowska-Szymczak, której kostiumy do ostatniej baletowej premiery “Don Kichot” tak olśniewają - czy planuje wprowadzać nowe nazwiska?

- Lubię pracować ze stałym zespołem, ale lubię też wypuszczać się na nieznane wody. Jeśli chcemy, żeby nasza widownia była otwarta na nasze propozycje, sami też powinniśmy być otwarci na propozycje innych. Stały zespół, również realizatorów, buduje poczucie bezpieczeństwa, a to przynosi efekty. Ale ważne jest, żeby mieć wciąż w sobie zdolność do ryzyka artystycznego, bo za każdym człowiekiem idzie jego historia, jego wrażliwość. Na przykład do “Króla Rogera” świetne kostiumy zaprojektowała Magdalena Brozda i był to jej debiut teatralny.

Podsumowując, lubię wchodzić do nowej wody, ale wolę, żeby zanurzenie odbywało się powoli, bo jest też prawdą, że czasem nie jesteśmy w stanie zaspokoić wszystkich wizji i potrzeba kilku działań na wypracowanie wspólnego języka i wzajemnego zaufania.

Chodzi o to, że kiedy pracuję z Hanią mam pewność, że ona zna nasz teatr - jego możliwości, ale i ograniczenia. A przy założeniu, że spektakl ma być widowiskowy, realizatorzy mają często zadanie karkołomne. I gdy koncepcję trzeba zamienić na realizację, potrzeba niebywałej konsekwencji, synergii wszystkich działań. Teatr jest grą zespołową, bez względu na to, jak bardzo wydaje się nam, że przychodzimy na solistę. 

Ale dbam o to, by pewna nowa myśl mogła się pojawiać, czasem nawet zaskakująca. 

[uśmiech] Zastanawiając się, kto może dać nam nowe spojrzenie na klasyczną operetkę doszedłem do wniosku, że Jerzy - związany od wielu, wielu lat z Operą Bałtycką - będzie idealny. Z jednej strony, zna doskonale materię, a z drugiej - nigdy jeszcze nie był w takiej roli i… zaprosiłem go do wyreżyserowania “Księżniczki czardasza”.

Jak zareagował?

- Wahał się, ale zaproszenie przyjął, z czego bardzo się cieszę, bo obserwując go przez lata widziałem jego wszechstronność. Prowadząc swój autorski program “Opera? Si!”, jest w nim “twórcą i tworzywem”. 

Tytuł operetki był wyborem reżysera?

- Pomysł, by była to właśnie „Księżniczka czardasza” zrodził się w wyniku wielu dyskusji i wiąże się z potrzebą komunikowaną przez widownię i artystów. Kiedyś teatr operowy niekoniecznie pochylał się nad lekkim repertuarem operetkowym, ale dziś nie ma w Polsce ani jednego teatru operetkowego. To gdzie ma znaleźć swoje miejsce ta tzw. młodsza siostra opery? Czy spektakl będzie cieszył się popularnością, przekonamy się w maju - na ten miesiąc zaplanowana jest premiera.

Podobna sytuacja - zmiany roli - zdarzyła się też przy festiwalu operowym, o którym wspominałem. Pomysłodawca i dyrektor artystyczny Baltic Opera Festival Tomasz Konieczny przekonał nas do swojego projektu, a ponieważ pojawiła się wola wszystkich stron, również ministerialnej, pomysł stał się okazją do poszerzenia naszego pola działania, na co mamy zawsze otwartość. 

A czy znajdzie się w programie miejsce dla bardziej awangardowych działań, bliższych młodej publiczności? Jak “Wieczór młodej choreografii”? 

- Zawsze jestem otwarty na to, co współczesne, awangardowe, ale muszę pamiętać o tym, że jesteśmy jednym teatrem operowym na Pomorzu, a czas pandemii spowodował, że jesteśmy w momencie nie tyle poszerzania, co odbudowy publiczności. Pierwsze decyzje dotyczą więc repertuaru klasycznego: “Aida”, “Madama Butterfly”, “Król Roger”, “Kopciuszek”, “Don Kichot”. 

Ale pamiętam, że Opera Bałtycka swój ślad w historii znaczyła progresywnymi działaniami, szczególnie w obszarze tańca. Uważam więc, że jest u nas miejsce na działania awangardowe, bo taka jest nasza tradycja, i znajdzie się na nie przestrzeń, ale za chwilę. Gdybyśmy mieli więcej scen, moglibyśmy działać inaczej. Dziś, gdy decydujemy się na koncert, wszyscy zajmują się tylko tym, bo nie ma innej możliwości

Ale “Wieczór młodej choreografii” i koncerty “Wtorki na fali” mające walor koncertów kameralnych, często solistycznych, budowane są z pomysłów i energii zespołów. To jest dla nas ważne. Chciałbym też, abyśmy mogli prezentować współczesne spektakle operowe i żeby nie były to jednorazowe iskry. Pracujemy nad tym, ale trzeba ważyć potrzeby naszej widowni z chęcią przedkładania im nowych propozycji. Na tym polega też nasze zadanie - kierujących operą. Od stycznia pracujemy w poszerzonym gronie o Yaroslava Shemeta.

Yaroslav Shemet z początkiem stycznia 2023 r. objął funkcję zastępcy dyrektora ds. muzycznych w Operze Bałtyckiej. Decyzja zaskakująca o tyle, że artysta jest bardzo utalentowany, ale też bardzo młody. Czego oczekuje Pan od tej współpracy?

- Tego, co wynika z tych dwóch cech - młodości i talentu. Moim zadaniem jest zabezpieczenie każdego aspektu, który może nas bardziej wzbogacić w działaniu, a niosą to ludzie. I tego oczekuję. Pracowaliśmy wspólnie przy “Królu Rogerze” i mogłem zobaczyć, że się rozumiemy i potrafimy wspólnie rozwiązywać kwestie sporne.

Decyzję podjął Pan po premierze?

- Yaroslav prowadził też koncert sylwestrowy, dopiero po tych ustaleniach podjąłem decyzję. To wyjątkowy artysta o niebywałym talencie i zdolnościach organizacyjnych, bardzo ważnych na stanowisku zarządczym. To zadecydowało.

Zależy mi na tym, abyśmy lokowali swoje nadzieje w osobach, które nas uzupełnią umiejętnościami, talentem i dynamiką. Bo prowadzenie teatru, to jak układanie obrazu z puzzli. Nie chodzi o to, by wszystkie kawałki były takie same i o prostych krawędziach, ale żeby się zazębiały. Wtedy dajemy sobie wzajemnie to, co najlepsze. Ostatni czas dowodzi, że potrafimy robić rzeczy interesujące i wielkie, ale zawsze jest myśl o tym, żeby pójść dalej. Zabierając się w taką podróż, potrzeba takiego uzupełnienia. 

W każdym repertuarze jest jakaś “perła w koronie”. Co nią będzie w tym sezonie?

- Jeszcze rozmyślamy o drobnych aspektach, ale z pewnością jest nią produkcja, w którą zaangażowane są wszystkie nasze zespoły - to opera “Latający holender” Richarda Wagnera, w inscenizacji Tomasza Koniecznego, którą zobaczymy podczas Baltic Opera Festival. Premiera “Latającego holendra” odbędzie się najprawdopodobniej w Operze Leśnej w Sopocie, ale z możliwością wystawienia jej potem w naszym teatrze. Wagner, nieobecny od lat w operze, będzie dla naszej publiczności dużym wydarzeniem.

Naszą rozmowę można podsumować stwierdzeniem, że w trudnych czasach Opera Bałtycka nie tylko nie gasi świateł, ale nawet chce rozwijać skrzydła.

- Gasi światła! [śmiech] Jest ustawa, która na instytucje publiczne nakłada karę, jeśli się nie wywiążemy z obowiązku 10 procent oszczędności prądu w roku. Ale co do samej metafory, to z pewnością nie gasimy świateł i jesteśmy gotowi do artystycznego lotu.

Tytuł oryginalny

Opera Bałtycka z ministerialną 4 milionową dotacją: „Poszerzamy pole artystycznego działania”. ROZMOWA

Źródło:

Gdansk.pl

Link do źródła

Autor:

Anna Umięcka

Data publikacji oryginału:

15.02.2023

Wątki tematyczne