EN

17.09.2020, 12:39 Wersja do druku

Oops! He did it again!, czyli metoda Aignera

"Wesołe kumoszki z Windsoru" Williama Shakespeare'a w reż. Pawła Aignera w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie. Pisze Piotr Wyszomirski w Gazecie Świętojańskiej.

Gdyby w polskim teatrze działali bukmacherzy, za postawienie na sukces realizacji Pawła Aignera dostalibyśmy co najwyżej zwrot wkładu i trochę drobnych. Wiadomo, że spektakl się uda, publiczność będzie zadowolona i liczna, a aktorzy, dzięki wysiłkowi podczas prób, zaoszczędzą na karnetach do siłowni.

Aigner to wszechstronny aktor (teatr lalkowy, dramatyczny, dubbing, trochę film), który rozpoczął karierę reżyserską w 2004 r. i od tego czasu „rośnie”. Śledzę z rosnącym uznaniem jego karierę od 2012 r., czyli światowej premiery „Arabeli” w Teatrze Wybrzeże. Pierwsze zetknięcie jeszcze w teatrze dla dzieci, niejako po specjalizacji, ale już trzy lata później prestiżowa realizacja: „Wesołe kumoszki z Windsoru” Teatru Wybrzeże dla/na otwarcie Gdańskiego Teatru Szekspirowskiego. To był mocny strzał, o czym pisałem z radością tutaj), potem jeszcze „Zakochany Szekspir” i w zeszłym roku „Karmaniola, czyli od Sasa do Lasa”, za którą Aigner został uhonorowany najwyższym wyróżnieniem w regionie, czyli Pomorską Nagrodą Teatralną. Reżyser teatru gatunkowego, popularnego, został doceniony za wartości artystyczne, co nie jest ani przypadkowe, ani spowodowane słabym sezonem teatralnym na Pomorzu, tylko uznaniem. Paweł Aigner wyszlifował swój styl i stał się twórcą nie tylko rozpoznawalnym, ale metodycznym.

fot. Maciej Rałowski

Metoda Aignera

Składniki metody: aktorstwo, energia, ruch, fizyczność, aktorstwo, komizm, rytm, dynamika, aktorstwo. Aigner nie tylko przez kilkanaście lat był aktorem, ale żywo i różnorodnie interesuje się aktorstwem: indywidualnym, zespołowym, technikami, historią. Większość polskich aktorów dramatycznych była kształcona w duchu romantycznym, jest nastawiona na analizę intelektualną, u Aignera mamy do czynienia z manifestacyjnym wręcz odintelektualizowaniem. Aktor ma iść za słowem, a nie analizować je i przeżywać, ma dać się ponieść wirowi, potędze słowa i ruchu, nieprzerwanie poszukując nowych rozwiązań scenicznych. Każde przedstawienie jest przedsięwzięciem jednorazowym, dlatego jest przestrzeń na improwizację i kontakt z widownią – nie tylko werbalny. A to wszystko w szalonym tempie, które wytrzymują nawet najstarsi aktorzy, bo reżyser zna sztuczki, dzięki którym powstaje wrażenie szalonego ruchu i niekontrolowanej jazdy bez trzymanki. A tak naprawdę oglądamy bardzo precyzyjną konstrukcję, dopracowaną i przemyślaną. Aigner przyznaje się oczywiście do zauroczenia komedią dell’arte, nie dziwi wymienienie jako źródeł inspiracji Teatro di Milano czy Piccolo Teatro, ale zaskakuje obecność w loży inspiratorów Odinet Teatret Eugenio Barby, dawnych spektakli Teatru Ósmego Dnia i Jerzego Grotowskiego. Więcej i lepiej o swojej metodzie mówi sam reżyser (rozmowa z Pawłem Aignerem po premierze w Rzeszowie tutaj).


fot. Maciej Rałowski

„Kumoszki” w Rzeszowie

to metoda Aignera w pełnym rozkwicie. Reżyser zawarł w niej wszystkie swoje spostrzeżenia dotyczące ruchu scenicznego, dzięki którym wie, kiedy aktor zyskuje energię sceniczną, a kiedy ją traci, jakie gesty powinny być wykonywane, by podkręcić rytm. Oczywiście samonasuwające się jest porównanie do gdańskiej inscenizacji. Rzeszowskie „Kumoszki” nie są odgrzewanymi kotletami nie tylko z powodu rodzaju sceny (włoska w Rzeszowie, elżbietańska w Gdańsku). Zofia de Ines nie poszła tym razem w kratę, choć uwielbienie dla Vivian Westwood pozostało. Magdalena Gajewska zaprojektowała scenografię funkcjonalną i mobilną (m. in. „Kumoszki” miały pojechać na festiwal Trans/Misje na Litwę), Piotr Klimek napisał nową muzykę. Ale najważniejszą różnicą jest aktorstwo.

Najśmieszniejsza z komedii Szekspira w Gdańsku była kreacją zbiorową, „Kumoszki” z Siemaszkowej dźwiga dwóch gościnnych atlantów. Pierwszy z nich to popularny w Krakowie Tomasz „Schimi” Schimscheiner, który po 25 latach sukcesów w okolicznościach, które wciąż bada detektyw Rutkowski (uśmiech), opuścił Teatr Ludowy i zdecydował się na życie bez wędzidła etatowca. Mimo że widziałem dopiero drugi przebieg (3 września, w tydzień po premierze), to śmiało informuję, że Schimsteiner stworzył pyszną kreację, a jeszcze przecież nie zdążył się rozkokosić w roli. Jego sir John Falstaff to mix małego cwaniaczka, momentami nawet sowizdrzała, z McGyverem – ma pomysł na wszystko i wszędzie – oraz Wańką Wstańką – po każdej porażce podnosi się gotów na następne wyzwanie. Jest zarazem megalomanem i naiwniakiem, naturalnie sympatyczny i komiczny przydaje swej postaci wiele ciepła, przez co ten rozpustnik, hultaj i samochwała co najmniej da się lubić. I tak jak znam „Kumoszki” i wiem, czym intrygi się skończą, tak trzymałem kciuki za tego uroczego opoja, by jednak mu się udało. Tak jak zawsze kibicuję przegranym: kadrze Brzęczka i polskim drużynom futbolowym w europejskich pucharach czy Willemu Kojotowi (Wile E. Coyote), który w zetknięciu z pustym, głupim i jednowymiarowym, choć zwycięskim, Strusiem Pędziwiatrem, staje się postacią tragiczną w wymiarze prawie że tragedii antycznej. No tak. (uśmiech).

fot. Maciej Rałowski

Drugim mocarzem jest Kacper Pilch (zobacz jego stronę www), także freelancer. Jego walijski pleban sir Hugo Evans to postać bardzo precyzyjnie zbudowana, począwszy od pomysłu językowego na ruchu skończywszy i konsekwentnie w swym szaleństwie prowadzona przez blisko trzy godziny. Jest niczym Groucho Marx – jego każde pojawienie się wprowadza chaos i anarchię oraz rozszerza definicję sługi bożego nawet w kraju filmowanym przez braci Sekielskich. Będę wypatrywać następnych ról tego nietuzinkowego aktora.

Błyskotliwy przekład Stanisława Barańczaka jest jednym z gwarantów sukcesu. Zrytmizowany, świetnie przekładany na scenę język, generuje nieskończoną energię niczym Tama Trzech Przełomów. Aigner nie skreślał, uszanował translatora, wybrzmiał czysty Szekspir i po kolei, miłosne intrygi rozwiązały się zgodnie z planem, nienachalny dydaktyzm oddzielił dobro od zła, choć to zło takie z przymrużeniem oka, a nawet mniej. Nie wiem, jakie są zwyczaje w Rzeszowie, ale żywo reagująca przez trzy godziny publiczność nagrodziła kompanię pod kierownictwem Aignera zasłużoną owacją na stojąco. W czasach, w których wiemy na pewno, że nic nie wiemy na pewno, takie spotkanie z teatrem organicznym i frenetycznym zarazem, jakim są „Kumoszki”, jest czymś więcej niż tylko inteligentną rozrywką – to remedium. Na co? Sprawdźcie sami!

William Szekspir, Wesołe kumoszki z Windsoru. Przekład: Stanisław Barańczak, Reżyseria: Paweł Aigner, Scenografia: Magdalena Gajewska, Kostiumy: Zofia de Ines, Muzyka: Piotr Klimek, Obsada: Karolina Dańczyszyn, Anna Demczuk, Małgorzata Machowska, Małgorzata Pruchnik-Chołka, Robert Chodur, Michał Chołka, Waldemar Czyszak, Marek Kępiński, Wojciech Kwiatkowski (gościnnie), Michał Kurek (gościnnie), Paweł Majchrowski (gościnnie), Mateusz Marczydło (gościnnie), Adam Mężyk, Mateusz Mikoś, Piotr Mieczysław Napieraj, Kacper Pilch (gościnnie), Tomasz Schimscheiner (gościnnie), Stanisław Twaróg (gościnnie). Premiera: 27 sierpnia 2020 r., Duża Scena Teatru im. W. Siemaszkowej, Czas trwania: 180 minut z jedną przerwą.

fot. Maciej Rałowski

Tytuł oryginalny

Oops! He did it again!, czyli metoda Aignera

Źródło:

www.gazetaswietojanska.pl
Link do źródła