EN

27.11.2023, 11:40 Wersja do druku

Okiem Widza: Śmierć komiwojażera

„Śmierć komiwojażera” Arthura Millera w reż. Małgorzaty Bogajewskiej z Teatru Ludowego w Krakowie na XI Festiwalu Polska w Imce. Niecodziennym Festiwalu Teatralnym w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

fot. Jeremi Astaszow/ mat. teatru

Ten spektakl przywraca wiarę w potęgę artystycznej ekspresji w teatrze. W siłę prostej historii prostych ludzi. W mocne aktorstwo psychologiczne. Tak silnie działa. Tak chwyta za serce.

Studium człowieka przegranego, przemielonego przez tryby kapitalizmu u kresu kariery, życia, mężczyzny zawiedzionego przez własne nadzieje, aspiracje, marzenia, ojca rozczarowanego przez dorosłe dzieci pokazuje kruchość ludzkich wysiłków w zapewnienie godnego bytu, szczęścia rodzinie, jej członkom. Plany Willy’ego Lomana, który ciężko pracował przez całe życie ufając systemowi, przełożonym, najbliższym, własnym wyobrażeniom, jak się okazało, całkowicie niekompatybilnym z twardą rzeczywistością, legły w gruzach. Błędne rozpoznanie własnych możliwości, wiara w ambicje rozbudzone przez system, ignorowanie sygnałów ostrzegawczych doprowadziło do punktu, gdy musiał zmierzyć się z prawdą. Słaby, wypalony, na skraju wyczerpania nerwowego w poczuciu klęski w ostatnich godzinach życia jednak nadal walczy. Miota się jeszcze między pragnieniem a niemożnością jego zaspokojenia, bo nadzieja umiera ostatnia. Na próżno. 

Smutne jest bezowocne zmaganie człowieka z nieprzyjaznym losem, własnymi niedoskonałościami, chronicznym niedostatkiem. Gdy trudno mu związać koniec z końcem. W nieustającym biegu, w znoju codzienności, w wirze ciężkiej pracy. Nie sposób pogodzić się z porażką, zaakceptować upływ czasu, co osłabia, degraduje, niszczy ciało i duszę, wszelkie relacje. A ludzi przegranych nikt nie lubi, nie akceptuje, nie chce zatrudniać, gdy priorytetem jest pogoń za sukcesem, pieniędzmi, władzą. O tym wszystkim Willy nigdy nie zapomniał. Nie znajdując wyjścia, nowych sposobów zabezpieczenia przyszłości synów cierpi, miota w desperacji, w końcu ociera się o szaleństwo. Rozziew między tym, czego wymaga świat a tym, co jest w stanie Willy mu dać pozostaje tak wielki, że podejmuje decyzję o samobójstwie. Ma mało czasu. Jest rozżalony, chwyta się każdej okazji, by nie stracić ostatecznie gruntu pod nogami. Stąd te kłótnie z dziećmi, żoną, przełożonym. Napastliwość, niecierpliwość, rozdrażnienie. Rozmowy z nieżyjącym bratem, który odniósł finansowy sukces. Życie na napędzie iluzji, wspomnień. Niegasnącej troski i miłości. Marzenia.

Piotr Pilitowski wspaniale zagrał Willy’ego Lomana. Budzi podziw wypracowane znaczącym gestem, ruchem ciała, głosem  ekstremalnie dwubiegunowe napięcie wyrażające stan psychiczny jego bohatera. Rosnąca irytacja, tłumiona agresja w końcu raz po raz wybucha. Stan przygnębienia kontrastuje z momentami euforii. Dowody miłości z aktami agresji. Stany panicznego lęku z niepokojącym spokojem. Kocha dzieci, martwi się o Biffa, do końca ma nadzieję, że mu się uda ułożyć życie. Doskonale przy tym wie, że wszystko stracone. Nie potrafi mu pomóc. Pogłębia tylko dotychczasowe problemy. Willy traci wszystko. Czuje się bezsilny, wyczerpany, skończony. Nie może jednak się z tym pogodzić. Aktor buduje postać głęboko tragiczną. Z potężniejącym lękiem leżącym u źródeł wszelkich jej działań. 

Katastrofa koncepcji na życie ojca nie byłaby tak wiarygodna i mocna, gdyby nie postać Biffa kreowana przez Piotra Frasanowicza. Starszy syn Willy'ego nie godzi się na wyidealizowany obraz siebie stworzony przez ojca. Walczy z nim, zdenerwowany, rozdrażniony gwałtownie reaguje. Z trudem panuje nad sobą. Konsekwentnie potwierdza swym zachowaniem, działaniem, jaki jest naprawdę. Nie ma złudzeń co do rzeczywistości i na swój sposób szuka dla siebie recepty na życie (farma). Aktorowi udaje się pokazać w sposób subtelny a dobitny, że jest młodszą wersją ojca. Dlatego tak bardzo irytują go mrzonki Willy'ego, co do jego talentów, możliwości. 

Równie interesująco Beata Schimscheiner z Leną Schimscheiner grają Lenę, żonę Willy'ego Lomana. Przedstawiają kobietę dobrą, kochającą męża, łagodną, zatroskaną matkę. Wchłaniającą humory męża, tłumaczącą jego zachowanie synom nieudacznikom. Cierpi w ciszy, kontroluje wyrażanie emocji. Dba o dom, najbliższych. Nie narzeka, nie awanturuje się, zawsze obecna - czeka. Po śmierci męża nie rozpacza, bo wszystkie łzy wypłakała przez całe życie. Nic jej nie zostało. Oprócz pustego domu, który jest już spłacony, oprócz wolności, która jest jej niepotrzebna. Gdy ci, których nadal kocha, odeszli. Samotność to nie wolność a pustka, której nie wypełni trwanie bez uczuć. Gdy walka z samym sobą, szarpanie z życiem zakończyła śmierć Willy'ego, kobieta siedzi przed domem bez sił, bez woli. Bez pomysłu na ciąg dalszy. Nie jest ofiarą, bo nie może nią być ktoś, kto kochał, kocha nadal. Nie poświęciła się tylko zwyczajne żyła życiem rodziny. Teraz też musi się przystosować. Gorzko jednak brzmią jej słowa o wolności. Myśli bardziej o mężu, chłopcach niż o sobie. Jej udręka się nie skończyła, nie umarła razem z Willym. Będzie w niej żyć aż do jej śmierci. Willy i Linda to awers i rewers tego samego losu, bolesna jednia znoju życia.

fot. Jeremi Astaszow/ mat. teatru

Małgorzata Bogajewska tworzy spektakl o mężczyźnie, głowie rodziny w potrzasku przeciętności, odrealnionej manią wielkości, w śmiertelnym uścisku wspomnień, ambicji, marzeń, bo tylko to może Willy Loman mieć na pewno. Na zrealizowanie planów zabrakło mu talentu, siły, szczęścia. Ciężka praca to o wiele za mały kapitał na sukces. Ale nie można zarzucić mężowi, że pragnie zapewnić godny byt rodzinie, ojcu, że usiłuje dbać o to, by dzieci radziły sobie, choćby w dalekiej przyszłości, człowiekowi, który marzy i stara się swoje plany zrealizować, bo chce, jak wszyscy wokół niego, osiągnąć cokolwiek więcej. Tymczasem do końca żyje w klaustrofobicznym pudełku, wśród kartonów jak bezdomny, jak biedak (doskonała scenografia Justyny Elminowskiej). Ma stary poobijany samochód i przegrane życie. I wydawałby się żałosnym głupcem, gdyby nie wzbudzał litości jako zwykły, w gruncie rzeczy dobry, z gruntu nieszczęśliwy człowiek. Dzięki koncepcji reżyserki, dzięki mistrzowskiemu aktorstwu.

To wspaniale, że trwa XI FESTIWAL POLSKA W IMCE, dzięki któremu można było obejrzeć ten głęboki, piękny spektakl, tak bliski człowieka, życia. 

Tytuł oryginalny

ŚMIERĆ KOMIWOJAŻERA TEATR LUDOWY W KRAKOWIE XI FESTIWAL POLSKA W IMCE

Źródło:

okiem-widza.blogspot.com
Link do źródła

Autor:

Ewa Bąk