EN

14.03.2023, 13:12 Wersja do druku

Okiem widza: Przedwiośnie

„Przedwiośnie” na podstawie powieści Stefana Żeromskiego w reż. Pawła Łysaka w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem widza.

fot. Magda Hueckel

PRZEDWIOŚNIE w reżyserii Pawła Łysaka nie jest kongenialnym przeniesieniem fabuły, myśli i treści książki Stefana Żeromskiego. Jest autonomiczną wypowiedzią artystyczną. Nowoczesną, wyciszoną, refleksyjną. Metateatralną. Momentami bardzo poetyczną. Upomina się o wszystkich, o każdego z nas. Zaprasza do przewartościowania czasu rewolucji i tego, co po niej pozostaje. Zajmuje się opisem dojrzewania jednostki/społeczeństwa do zmian, które fascynują swoim potencjałem uczynienia starego świata lepszym, sprawiedliwszym, mądrzejszym. Urzekają słusznością ideologiczną i polityczną, ale nie przemilczają, co się dzieje w praktyce z tymi górnolotnymi marzeniami po zwycięstwie. Zajmuje się klęską oczekiwań i nadziei, które zawsze okupione są czyjąś krzywdą, prowadzą do rozczarowania, co wynika z trudności utrzymania wywalczonego status quo dla nowej rzeczywistości. Ukonstytuowania upragnionego postępu. 

Pawłowi Łysakowi i Pawłowi Sztarbowskiemu udało się od samego początku spektaklu nienachalnie, a nawet z poczuciem humoru i dystansu, tworzyć analogie pomiędzy czasem przeszłym i teraźniejszym. Podkreślić przenikanie się świata teatru i naszego życia. Pokazać, jak bardzo są ze sobą powiązane, jak mocno od siebie zależne. Nie chodzi o barwę polityczną, ale jej intensywność. Intencję. Konsekwencje jej zaistnienia. Przeniesienie akcentów z tego co wiemy, czujemy na konkretne zaangażowanie, uczestnictwo, działanie. Jakby twórcy upatrywali niebezpieczeństwa w naszej obojętności, wycofaniu, dystansie wykluczającym jakikolwiek udział. Bo najgorsze jest zasklepianie się w starym, zabetonowanym układzie, hermetycznym porządku -on usypia, wprowadza w wygodne poczucie bezpieczeństwa, gnuśności, wstecznictwa. Obojętności. Stagnacja oznacza brak argumentów, odklejanie się od rzeczywistości, oddawanie pola walki. Błogi stan stetryczenia, demencji, śmierci ducha przemiany, woli transformacji. Przedstawia się jako ładny obrazek zakonserwowanego świata, który nas wzrusza, rozaniela, łechce, ale podskórnie ma potencjał wywrotowy, drapieżny, a nawet zabójczy, bo nawet najwyższa kultura, religia, prawo moralne nie wyeliminuje dziczy zezwierzęconego człowieczeństwa (sens rozbudowanej sceny w Nawłoci). Okazuje się, że bez zaangażowania, nawet najmądrzejsi, najlepiej przygotowani, pozostaną nadzy i bezbronni wobec prostej, żywiołowej siły masowego działania. Nie chodzi o obronę, ale o atak. Nie chodzi o zadawalania się tym, co jest, kim się jest, ale o przełamywanie siebie i zmianę. Świadome, metodyczne, zbiorowe działanie. Ważne są czyny nie słowa, słowa, słowa. Dlatego spektakl otwiera i zamyka występ autentycznych aktywistek i aktywistów związanych z Teatrem Powszechnym, co ma jednych sprowokować, innym uwiarygodnić, podkreślić myśl, przekaz, cel tego spotkania. Z jednej strony życie to nie teatr, ale wiadomo, że sztuka ma możliwości poruszania, wyzwalania, skłaniania do czynu. W tym wypadku doskonale wpisuje się w treści powieści, zachowania głównego bohatera, Cezarego Baryki.

Pierwsza część spektaklu pokazuje naturalną historyczną kontynuację, przechodzenie z pokolenia na pokolenie spuścizny, dziedziczenie, doświadczanie rzeczywistości, uczenie się ludzi i świata, wyciąganie wniosków w procesie samodzielnego myślenia. Wyjście z domu rodzinnego, bunt, rewolucję. Przejście od błogości do bólu życia. Od czasu niewinności do wieku męskiego. Cezary Baryka idzie przez ten czas jak taran. Druga część to wizualizacja konserwatywnego świata (majątek rodzinny Hipolita w Nawłoci), pod którego powierzchnią drzemie wygaszony żar namiętności, żądz, krzywd, lęków. To piękno obrazka z życia dworu jest niebezpieczne, potencjalnie zabójcze, bo tłumi tylko chwilowo poczucie krzywdy, biedy, głodu. Niesprawiedliwości. Ludzi, którzy nie mają nic do stracenia.  Do tych gnębionych, zdominowanych, słabszych należą też kobiety - matka Cezarego, Karolina, Wanda, Laura. Ich siła jest niedoceniana, praca i poświęcenie uznane za oczywiste. Miłość ignorowana. Cezary w symbolicznej scenie na łące, gdy leży na niej z matką - a twarze ich zwrócone są ku niebu, ku gwiazdom - w końcu rozumie ją i docenia, ale to obrazek sentymentalny, czuły, synowsko-matczyny, który wzrusza, dowodzi, że syn dojrzał, ale nie zerwał pępowiny z dziecięctwem. Ze zrozumieniem wraca do przeszłości, z uporem bada i analizuje teraźniejszość, bez infantylnej niepewności patrzy w przyszłość.

fot. Magda Hueckel

Scenografia, która wykorzystuje pustą scenę, olbrzymie ekrany do bieżącego budowania kompozycji scenicznej, zwielokrotnia, wypełnia, intensyfikuje obecność, jak i działanie obecnych. Wprowadza element spontaniczności zdarzeń, wrażenie ich tworzenia w czasie rzeczywistym, przenikania się planów, głębi.  Dobitnie podkreśla rolę sztuki, każdej sztuki w kształtowaniu postaw, charakterów, działań. Oddaje scenę iluzji dla procesu wnikliwego opisu rzeczywistości. I czeka, czeka cierpliwie na to, co my, pojedynczy i zbiorowi, na niej stworzymy. To teatralne wyzwanie, które sugeruje, podpowiada, ale nie narzuca. Nie prowokuje, nie wysadza z posad politycznego status quo tu i teraz, nie ma ambicji zainicjowania czy przeprowadzenia rewolucji, bo to co przedstawia między otwarciem i finałem pustej, czekającej na nas sceny, odnosi się do przyczyn niepowodzenia wszelkich zmian historycznie wpisanych w genotyp każdego społeczeństwa, poszczególnego człowieka. Mówi o wielkim strachu paraliżującym działanie, o spuściźnie lęku. Bez względu na konkretne programy polityczne, na interes społeczny, bez względu na obiektywną rację. Dojmująco ujawnia się to w drugiej części spektaklu, gdy Cezary Baryka po doświadczeniach rewolucji bolszewickiej przestrzega histeryczne, powtarzając po wielokroć, by Hipolit nie zachował nawet jednej srebrnej łyżeczki, bo nawet najbliższy mu, najukochańszy, najwierniejszy sługa jest gotów w ferworze walki za nią go zabić. Tak, ten lęk to główny hamulcowy wszelkich zmian. Obawa o przetrwanie, bo wynikająca z wiedzy o kruchości życia, słabości więzi międzyludzkich, płytkości relacji. Z rozczarowania, że możliwa jest całkowita przemiana człowieka. Popędy można tłumić, zagłuszać, mamić, ale się ich nie wyzbędzie. Natura ludzka jest constans, zatwardziała, wygodna, interesowna a jeśli tak, to co należałoby w człowieku poruszyć, by chciał się zaangażować w walkę o postęp, gruntowną zmianę? 

Chrześcijanie mówią o Duchu Świętym, który zstępuje na ziemię i zmienia oblicze tej czy innej ziemi. Bolszewicy uruchomili zbiorową wyobraźnię nędzy, głodu, zniewolenia obietnicą nowego, sprawiedliwego, sytego świata. Polska po 1918 zachłysnęła się niepodległością. Demokracja obecna wszech wolnością i odpowiedzialnością. Każda kolejna rewolucja wydaje się jest po to, by ustanowić nową formę wyzysku i zniewolenia. Każda ma autorskie środki presji, mamony, przymusu i własną listę rozczarowań, porażek i klęsk. Zamiast szklanych domów błoto. I nigdy nie będzie doskonała. Pozostaje DZIAŁANIE, REAKCJA, RUCH. Jako motywacja, akcja, dowód na ciągle tlące się w ludziach człowieczeństwo. Również w kontekście toczącej się wojny na Ukrainie. I myślę, że o tym jest ten spektakl. 

Dlatego nie roztrząsa się szczegółowo poglądów i postaw poszczególnych bohaterów (np. Szymona Gajowca, Antoniego Lulka, Hipolita Wielosławskiego), a raczej stosuje klucz pokrewieństwa, uczuć w kontekście walki płci( patriarchat, prawa kobiet), zewnętrznych warunków mających wpływ na los jednostki (głównie losy Cezarego Baryki), klas społecznych (robotnicy, chłopi, ziemiaństwo, inteligencja), sygnalizacja pozycji kościoła. 

Aktorzy Teatru Powszechnego nie zawodzą. Arkadiusz Brykalski w roli Seweryna Baryki, ojca Cezarego, Hipolita Wielosławskiego i Szymona Gajowca jest doskonały - gra lekko, naturalnie, ujmująco. Michał Czachor to Cezary Baryka rozbrajający - przeraża, wzrusza, ba, nawet bawi. Grzegorz Artman jako Ksiądz Anastazy i Lulek przekonuje. Michał Jarmicki jako Maciejunio intryguje, budzi niepokój. Klara Bielawka bezbłędnie prowadzi swoje postacie sceniczne: Jadwigę Barykową i Wandę Okrzyńską, choć niewątpliwie pozostaje sobą, jakże charakterystyczna! Magdalena Celmer w roli ormiańskiej dziewczyny i Karoliny Szarłatowiczówny przyciąga uwagę współczesną powierzchownością, temperamentem, dynamiką. Aleksandra Bożek jako Laura Kościeniecka jest skupiona, poważna, przejmująca. Zuzanna Karcz (gościnnie) i Sebastian Słowiński (gościnnie) to głosy prawdziwych współczesnych aktywistów, wybrzmiewające swoją autentycznością z widowni. 

Pierwsze wrażenie po obejrzeniu spektaklu jest takie, że ta wypowiedź artystyczna przekonuje, jest słuszna, w sposób nowoczesny, logiczny, pomysłowy wyartykułowana, ale nie dotyka, nie burzy, nie jątrzy. W sumie się nawet nie wtrąca. Nie wyrywa z mentalnych posad, nie wyrzuca z kolein wypracowanego porządku. Harmonijnie skonstruowana, starając się zilustrować swój punkt widzenia, konsekwentnie artykułuje swoje racje. Artystycznie dowodzi. A nawet wzrusza. Jakby sugerowała, że czas postępować nie chaotycznie a metodycznie. Nie z rozpaloną głową i gorącym sercem, obrazoburczo, prowokacyjnie, ale z dużą rozwagą, po głębokim namyśle. Z dystansem, poczuciem humoru. Bo przyszedł na to czas. Uznaje, że jesteśmy już po poważnej dyskusji o naszej rzeczywistości przygotowani do wyboru działania, gotowi na wszystko. A jeśli tak, to czas na wkroczenie na scenę. Poprzez teatralną, gdzie artyści wypowiedzieli się spektaklem, na scenę prawdziwego życia. Teraz kolej na widzów. Co więc zrobimy? 

Tytuł oryginalny

PRZEDWIOŚNIE TEATR POWSZECHNY W WARSZAWIE

Źródło:

okiem-widza.blogspot.com
Link do źródła

Autor:

Ewa Bąk