„Podwójny z frytkami” Jana Czaplińskiego w reż. Piotra Pacześniaka w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
Spektakl PODWÓJNY Z FRYTKAMI w Teatrze Dramatycznym w Warszawie przywołuje otwarcie 17 czerwca 1992 roku pierwszego w Polsce McDonalda na skrzyżowaniu Świętokrzyskiej i Marszałkowskiej. Był to symboliczny moment końca komunizmu, gdy nareszcie żyć się miało jak na obrzydliwie bogatym, nieskończenie wolnym, niemożebnie sytym Zachodzie. W nowym wspaniałym świecie - dającym po dekadach braku wszystkiego - możliwość wyboru, decydowania, zasmakowania owoców zakazanych, bo dotąd niedostępnych. W efekcie szansę wyeliminowania sytuacji, gdy wszystko trzeba załatwiać, gdy nie można obejść się bez kombinowania, produkcji towarów zachodnio podobnych, jak to górale mówią, produkowanych samokosztem - bo nic nie było dostępne w sposób cywilizowany. Wejście na polski rynek sieci McDonalda uwiarygodniało rzeczywistą realizację marzenia dostatku, sytości. Było symbolicznym końcem czasów upokarzającej biedy, nudnej monochromatyczności, narzuconej siłą powściągliwości i byle jakiej pracy za byle jaką płacę. Eksplodował róg wszelkiej obfitości. Wszystko wydawało się być w zasięgu możliwości. Życie stawało się kolorowe, pozbawione barier, granic, zakazów. Radosne. Obiecywało spełnienie.
Spektakl stara się przywołać z pamięci Polaków nie chorobliwą fascynację Zachodem, mamoną kapitalizmu, ale początek zmiany prowadzącej w perspektywie do dobrobytu, która dokonywała się bez świadomości skutków. Jacek Kuroń w osobie Katarzyny Herman, przecinający w nieskończoność wstęgę, nie wie jeszcze, że zostanie zapamiętany nie z powodu inauguracji dystrybucji frytek z hamburgerem, a zupy dla każdego potrzebującego, tak zwanej kuroniówki. Dziś, po trzydziestu latach obecności nie tylko tej tej sieci w naszym kraju, spektakl demaskuje złudzenie, że kapitalizm to system doskonały, prowadzący ludzi ku pełnej wolności i szczęściu. Niestety, ma w swym genotypie zakodowane błędy i wypaczenia. Mielizny i niedoskonałości. Pułapki.
Odkrycie, że z wolnością nierozerwalnie wiąże się odpowiedzialność, nieustająca walka o jej utrzymanie skutkuje gorzkim smakiem rozczarowania. Radość zwycięstwa z obalenia systemu socjalistycznego była tak wielka, że zagłuszała zdrowy rozsądek. Zrodziła zdziwienie, że za luksus wolnego wyboru trzeba zapłacić. Bo nie ma nic za darmo. Bo trzeba być na nieograniczoną konsumpcję przygotowanym. A nie było na to ani czasu, ani wystarczającej wiedzy czy możliwości. Po latach pustych półek sklepowych, zaciskania pasa, walki o wszystko wydawało się, że nowy system, a z nim obecność McDonalda w sposób automatyczny spełni marzenie o zaspokojenie głodu na wszelkie dobra. Uszczęśliwi bezwarunkowo. Tymczasem pogoń za pieniądzem, lansem, modą, brutalna konkurencja wolnego rynku spowodowała pogłębianie się różnic społecznych, wyzysk, wzmagała wieczne niezaspokojenie (jedna, dwie torebki firmy LOUIS VUITTON to za mało, wciąż za mało). Odkrycie, że konsumpcja, posiadanie nie daje szczęścia okazała się niespodzianką.
Dziś McDonald nadal jest pełen chętnych na podwójny z frytkami. I nie tylko. Kolejki są długie a pracownicy uwijają się w pocie czoła, by jak najszybciej sprostać zamówieniom. Logistyka jest doprowadzona do perfekcji a jednak trzeba cierpliwie czekać na realizację swojego ulubionego zestawu. Przyzwyczailiśmy się - ci, którzy urodzili się po 1992 roku nie musieli - do mundurków pracowniczych firmy, ciężkiej pracy na zmiany, rotacji pracowników. Ale też zaklejającej usta glazury frytek, ulepka coca coli, smaku buły, wymuszonego uśmiechu obsługujących czy czego tam indywidualnie jeszcze. Do sprzątania podczas posiłków (szufelka, zmiotka i unoszący się kurz, zmywanie mopem podłóg) ja nie przyzwyczaję się nigdy.
Spektakl jest przyjemną impresją, zgrabnie wycyzelowaną formą, delikatnie kumulującą sensy łączonej przyczyny ze skutkiem dokonujących się zmian w Polsce. Dynamika ruchu scenicznego (pracownicy na wrotkach), jak i użyte media (wywiady na gorąco, eskalujące dramatycznym zmęczeniem otwarcia kolejnych McDonaldów) podkreślają prezentowane treści. Podobnie działają wypowiedzi przejętych pracowników: uśmiechniętego klowna Ronalda, młodej dziennikarki, kultowego Jacka Kuronia, ambitnego architekta. Pomysł na scenografię (Łukasz Mleczak) jest świetny - widzowie zasiadają w dekoracjach typowych dla wystroju sieci McDonald. Jest przyjemnie, przyjaźnie, zabawnie. Nie ma napięcia, zaskakujących emocji - może dlatego, że klientami na widowni są już ci, którzy ją doskonale znają. Wypowiedź artystyczna jest soft dramatyczna. Delikatnie punktująca, niemal niezauważalnie krytyczna, w otulinie bezpiecznego samozadowolenia zgromadzonych. Być może dlatego, że protest firmy byłby piorunujący. Pokazałby prawdziwy obraz brutalnego, bezwzględnego działania niewidzialnej ręki kapitalizmu. Siły władzy, potęgi prawa, mocy korporacyjnego pieniądza. Realnego kapitalizmu.
Szkoda, bo można było ująć temat (Jan Czapliński), zagrać (Katarzyna Herman - Jacek Kuroń, Marianna Linde, Lidia Pronobis, Agata Różycka, Michał Sikorski - Architekt, Konrad Szymański - Klaun – Ronald McDonald, Ewa Radzewicz - operatorka kamery live), wyreżyserować (Piotr Pacześniak) ten spektakl ostrzej, dosadniej, mocniej. Mimo powodującej zawrót głowy choreografii (Krystyna Lama Szydłowska), wystylizowanych kostiumów (Zoya Wygnańska), muzyce (Michał Zachariasz), wow wideo (Natan Berkowicz i Stanisław Zieliński), magii światła (Piotr Pacześniak, Łukasz Mleczak i Stanisław Zieliński). A jednak jesteśmy w swojskim, dobrze znanym McDonaldzie na podwójnym z frytkami. Syci i zadowoleni. Niewzruszeni, niewstrząśnięci. Normalka.