„Opowieść zimowa” na podstawie dramatu Williama Shakespeare'a w reż. Pameli Leończyk w Teatrze Powszechnym w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.
Dramat OPOWIEŚĆ ZIMOWA Williama Shakespeare'a w nowym tłumaczeniu Piotra Kamińskiego z redakcją naukową Anny Cetery-Włodarczyk w Teatrze Powszechnym w Warszawie przyjął formę terapii rodzinnej. Dzięki pomysłowej i nowoczesnej reżyserii Pameli Leończyk oraz udanej adaptacji i pozytywnie zaskakującej dramaturgii Darii Sobik jest atrakcyjny dla każdego. To sztuka o zajętym swoim życiem patriarchacie, który zawodzi, bo sprzeniewierza się swoim obowiązkom męża i powinnościom ojca i z powodu jego chorej zazdrości prowadzącej do zbrodni niszczy rodzinę - generuje traumy, szczególnie bolesne i trudne do przezwyciężenia dla dziecka (rozpad hierarchii wartości i rozerwanie więzi, brak poczucia bezpieczeństwa i pewności siebie). W tym wypadku destrukcyjna siła zazdrości mrozi krew w żyłach, bo prowadzi do obojętności, samotności i rodzi egzystencjalny ból, którego nie można znieczulić, zneutralizować czy ukoić. Kształtuje ona psychopatyczne zachowania, które można odczytywać jako odruchy obronne, pozwalające bohaterom dalej żyć. Terapia prowadzi nie do rozwiązania problemów, nie do zrozumienia błędów i ich wybaczenia czy katharksis, co jeszcze bardziej pogłębia tragiczny wymiar sytuacji, która niszczy wszystkich członków rodziny. Skrajny egoizm dorosłych pozbawia nadziei na odrodzenie wiary w działanie instynktu rodzicielskiego czy samozachowawczego, w mądrość natury ludzkiej, w miłość. Bo bohaterowie nie otrzymują drugiej szansy i okazuje się, że w ostatecznym rozrachunku, nic nie jest w stanie ich ocalić, uczynić ich spełnionymi, szczęśliwymi, pogodzonymi z przeszłością. Gdy ich żądze mają klauzulę priorytetową, ważni są tylko sami dla siebie, nie liczą się z nikim i z niczym. Chcą zaspokoić wyłącznie własne potrzeby, osiągnąć wyłącznie własne cele. Ostatecznie stają się sobie obcy.
Taki jest Leontes - król, mąż i ojciec. Zblazowany kabotyn, zaborczy samiec alfa. Wszystko i wszyscy muszą być mu posłuszni, ulegli, wierni. Żonę i córkę traktuje instrumentalnie i obcesowo, na pozór tylko nieszkodliwie, bo potrafi zachować pozory, bo umie się maskować. Musi przecież rządzić, walczyć, zdobywać - dlatego jest w życiu najbliższych nieobecny. Do terapii podchodzi na luzie, z poczuciem humoru, ale w realnym życiu zdradę karze okrutną śmiercią. Grzegorz Artman gra go wspaniale. Jego Leontes jest ujmujący, uroczy i zabawny. Daje się lubić, więc nikt nie podejrzewa, że ma mordercze skłonności. Ale tak naprawdę jest bezwzględny w działaniu. Zdrady nie wybacza i zabija żonę, Hermionę, w okrutnym akcie ślepej na zdrowy rozsądek zemsty.
Hermiona to kobieta piękna, dumna i ambitna. Zna swoje potrzeby, więc ignorowana i niedoceniona przez męża - zdradza go. Wiedziała, gdzie jest jej miejsce, a jednak zaryzykowała. Na początku terapii małżeńskiej jest powściągliwa w wypowiedziach, stara się ukryć prawdziwe emocje. Choć zachowuje się nerwowo, bo czuje się - wie, że postąpiła źle. Karolina Adamczyk obdarza ją swoją kruchą, delikatną, subtelną naturą. Prawie przez cały czas nosi okulary, bo ma świadomość, że jej oczy zdradziłyby wszystko.
Anna Ilczuk wciela się w córkę Perditę pary królewskiej/ rodziny i na początku wydaje się zagubiona, wycofana. Dopiero później ujawnia swoje prawdziwe intencje i brutalnie zmierza do celu. Uświadamia rodzicom ich winę, uzmysławia im swoją krzywdę i właśnie tym najgłębiej ich rani (rozpacz matki, zdziwienie ojca), gdy wiedzą, że nic nie mogą już zrobić. Nic nie pomoże im zmienić sytuacji. Nie odzyskają córki. Będzie dla nich całkowicie obcą osobą.
Przebieg terapii nie byłby tak interesujący dla widzów i ważny dla bohaterów sztuki bez postaci psychoterapeutki, Pauliny/Czasu, którą kreuje Aleksandra Bożek. Jej androgeniczny, nieprzenikniony, tajemniczy, jakby obojętny i zdystansowany stosunek do tego, o czym postacie mówią, dopełnia oszczędna, dyskretna ingerencja w przebieg zdarzeń. A jednak to ona jest demiurgiem terapii, mającej doprowadzić rodzinę do prawdy o nich samych. Pozostaje do końca neutralna, nieugięta, skuteczna. Nie idzie na żaden kompromis, nie boi się, kontroluje wszystko. Przeprowadza terapię do końca z żelazną konsekwencją.
Bogactwo najpierw tłumionych, później eksplodujących emocji szczególnie silnie widoczne jest w skromnej scenografii Magdaleny Muchy, jej kostiumy symbolizują bezczas a instalacja - makieta umożliwia psychodramę - projekcję potrzeb, oczekiwań, pragnień i uczuć bohaterów, wizualizację relacji, jakimi zawsze powinny być. Bohaterowie mogą zobaczyć, jak mogłoby być pięknie, bo normalnie (bliskość, czułość, poczucie bezpieczeństwa), a jednak ten ideał pozostanie nieosiągalny. Sytuacja, w której tak bardzo pragną miłości a jednocześnie nie mają możliwości jej zaspokoić jest dramatycznie bolesna. Uruchamia proces dostrzegania przez rodziców, do jakich spustoszeń emocjonalnych w dziecku doprowadziły ich wybory i czyny, jak bardzo zniszczyły ich samych. Niewątpliwie muzyka Magdaleny Sowul, choreografia Daniela Leżonia i reżyseria światła Piotra Pieczyńskiego pomogły w budowaniu kontekstu przebiegu zdarzeń.
Spektakl jest znakomity. Doprowadza wszystkich - postacie sceniczne, widzów - dzięki teatralnej terapii, zanurzeniu głęboko w przeszłość, nawiązaniu do dramatu Szekspira, do punktu kulminacyjnego, który daje do myślenia. Terapia odsłania mechanizmy zbrodni dokonanej na emocjonalnym świecie poszczególnych bohaterów, co skutkuje zrozumieniem przez nich przyczyn i następstw tragedii, ale nie dochodzi do odrodzenia relacji, nie ma szans na odkupienie grzechów, mimo doprowadzającego do obłędu żalu. To raczej proces uświadamiania przez postacie swojej winy i nieuchronności poniesienia konsekwencji, które nie powinny być rozumiane w kategoriach kary. Po prostu widzowie otrzymują pewien obraz współczesnego trendu w tworzeniu relacji, kształtowania portretów psychologicznych ludzi, którzy na koniec osobiście za wszystko muszą zapłacić (tu Paulinie gotówką za terapię), a człowiek człowiekowi pozostaje nie człowiekiem a wrogim obiektem, bo po "użyciu tegoż obiektu" uznaje go za bezwartościowy, zbędny, obcy. I odrzuca go. Bo to jest historia dochodzenia do surowej, bezwzględnej, mrożącej serce prawdy. Jak w życiu. Jak w OPOWIEŚCI ZIMOWEJ.