EN

27.08.2024, 11:37 Wersja do druku

Okiem Widza: Aleja Zasłużonych

„Aleja Zasłużonych” Jarosława Mikołajewskiego w reż. Krystyny Jandy w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Ewa Bąk na blogu Okiem Widza.

fot. Robert Jaworski

Jeśli chcecie przyjrzeć się końcówce długoletniego związku, pełnej starań bohaterów, by żyć w zgodzie ze sobą samym, nieustannej walki o sprawy najoczywistsze, jesteście na właściwym spektaklu. Spektakl Teatru Polonia „Aleja Zasłużonych" to studium pary małżeńskiej, starości, która obnaża i doświadcza człowieka najboleśniej, bo zarówno mężczyzna, grany przez Olgierda Łukaszewicza, jak i kobieta, kreowana przez Krystynę Jandę, mimo że się kochają, są bezsilni wobec wyzwań, którym muszą stawić czoło. Gdy się już bardzo zestarzeli, a bilans życia, szczególnie ten finansowy, nie wypada zbyt zadowalająco. Mimo różnych charakterów, temperamentów, poglądów są razem, wierni swej naturze, partnerowi, temu, co sobą reprezentują. Czas zespolił ich tak silnie, że mogą już tylko trwać w codziennym rytuale powszedniości. Znają się jak przysłowiowe łyse konie. On - racjonalny, stateczny, opanowany, wyważony katolik dbający o żonę ateistkę - dawno się poddał, dostosował, zaakceptował charakter żony i jej pracę - uspokaja ją, przygotowuje posiłki, wchłania negatywne emocje, gasi lub rozbraja jej histeryczny, napastliwy, egzaltowany, wybuchowy sposób bycia. Ona - niedoceniona artystka (pisze prozę, poezję, eseje, tłumaczy) z głową w chmurach, niezaradna życiowo, zachowuje się tak, jakby straciła wszelką cierpliwość, każdy dystans do spraw przyziemnych a niezbędnych w życiu. Rozgoryczona, rozczarowana, sfrustrowana traci coraz bardziej wiarę w siłę sztuki, wątpi w sens swojej pracy, choć niczym innym nie jest w stanie się zająć. Jedyną rekompensatą za poniesiony życiowy wysiłek twórczy mogłoby być miejsce spoczynku w Alei Zasłużonych, zwłaszcza że na zakup grobu jej, niestety, nie stać.

Krystyny Janda i Olgierd Łukaszewicz obdarzają swych bohaterów ciepłem, czułością. Tak, tak, trudną miłością, która przebija się przez okazywane sobie zniecierpliwienie, oskarżenia, fochy, frustrację wywołującą napastliwą agresję. Ona klnie jak szewc, on ją łaje. Ona przeprasza za tyrady gniewu bogato inkrustowane przekleństwami, wulgaryzmami, inwektywami, on to cierpliwie przeczekuje, ignoruje lub neutralizuje. Są jak lód i ogień, ale nie mogą bez siebie żyć. Miłość, jak dożywotni wyrok, nadal wszystko znosi i wybacza. Przyzwyczajenie wiąże i zobowiązuje. Uciec można tylko w śmierć. Ale i ona nie gwarantuje wolności. Kiedy on odchodzi, ona podąża za nim. Jakby byli jednością, której nic nie jest w stanie rozerwać ani zniszczyć. Bohaterka Jandy długo, bardzo długo z niesłychanym trudem wdrapuje się na katafalk, chcąc być bliżej Męża a może śmierci. To nie jest łatwe zadanie dojrzeć do momentu, gdy trzeba odejść na zawsze, pogodzić się z przemijaniem. Niezbędna jest determinacja i ogromny wysiłek, należy wiedzieć, jak to zrobić. Scena rodzi ogromne napięcie. Jest przejmująca. W końcu Żonie się to udaje. Ale gdy już się przytula do Męża, jego duch wstaje, i zanim zniknie w ciemności, wygłasza poetyczną afirmację życia i śmierci, alegorycznie wyraża konieczność pogodzenia się z tym, co nieuniknione. Jakbyśmy obserwowali przeprowadzony scenicznie dowód na to, że po tak długim wspólnym życiu mentalności partnerów oddziałują na siebie, przenikają się, inspirują. On, księgowy, praktyczny, metodyczny, o umyśle ścisłym a jednak w głębi utkany jest z duchowości metafizycznej. Ona, pochłonięta sztuką, w końcu zmuszona jest zająć się sprawami przyziemnymi. I zdobywa nowe doświadczenie. Obserwuje, jak poezja porusza zwykłych ludzi, co w nich wyzwala, jak na nich działa. Przekonuje się, że jej wysiłek twórczy nie poszedł na marne i wpływa na stosunek do niej jako człowieka.

Jest w tej koegzystencji różnych światów: kobiety i mężczyzny, sztuki i codzienności, urzędników i artystów, córki i matki, doczesności i wieczności niewypowiedziane ale mocno wyczuwalne piękno. Bolesna, gorzka, trudna do akceptacji prawda, że mimo wszystko długoletni małżonkowie są razem, bo czasu na testowanie alternatywnych rozwiązań nie ma. Sztuka, jeśli nawet nie jest rozumiana czy doceniana, może być głęboko przeżywana przez jej odbiorców i ma to głęboki sens (rozmowa Żony z Urzędnikiem kancelarii cmentarza, w tej roli Grzegorz Warchoł), bo w jakiś cudowny sposób zbliża, łączy ludzi. Tworzy płaszczyznę komunikacji, porozumienia, współodczuwania (spotkanie artystki z Urzędniczką Ministerstwa Kultury, którą gra Dorota Landowska). Rozwija w nich, kimkolwiek są, wrażliwość, buduje pozamaterialną sferę przeżywania, czucia. Otwiera ludzi, czyni ich sobie bliższymi, co ułatwia pokonywanie trudności, sprzyja rozwiązywaniu problemów(zatroskana, czuła, pomocna, rozumiejąca wszystko Matka Emilii Krakowskiej).

Jeżeli ten spektakl opowiada o życiu w jego paradoksach, o kobietach dających z siebie wszystko do końca, ale też do końca ignorowanych, niedocenianych, o mężczyznach wchłaniających lub rozbrajających ich patologiczne samonakręcające się wkurwy, matki umierające ze strachu o swoje dojrzałe dzieci, wspomagające je bezwarunkowo (finansowo, emocjonalnie), syzyfową pracę na niwie sztuki, to ja je znam bardzo dobrze. Dlatego doceniam talent Jarosława Mikołajewskiego, który napisał świetną sztukę, mocno osadzoną w prawdziwym życiu zwykłych/niezwykłych ludzi. Podziwiam hipnotyzująca kreację Krystyny Jandy, która genialnie zagrała kobietę w amoku furii w różnych odcieniach, natężeniach, zakresach. Bez jednej fałszywej nuty, bez śladu przesady. A przecież z impetem, z zacięciem i nerwem. Adekwatną ekspresją. Podoba mi się jej adaptacja i reżyseria, budujące postaci, których ambicja i marzenia wyrażone są wielkim uniesieniem (projekcje), a finał wysiłków druzgocącym czernią gigantycznym cieniem (w głębi sceny, jak alternatywna wizja rzeczywistości, tego, co się dzieje na scenie). I rozwiązania scenograficzne Zuzanny Markiewicz minimalistyczne, ale symboliczne i wieloznaczne, konsekwentnie rozwijane (na przykład stół jako łóżko prosektoryjne- sekcja martwego związku, spotkań, rozmów, biurko, katafalk, miejsce posiłków, które Mąż serwuje, ale nikt ich nie zjada), dające przestrzeń dla alegorycznych projekcji Andrzeja Wolfa i reżyserii światła Rafała Piotrowskiego, która stanowi wizualny kontrapunkt dla energetycznych scen aktorskich lub podkreśla głęboko poważny (np. monolog Męża), ale też czuły nastrój toczącej się akcji (rozmowa z Matką).

ALEJA ZASŁUŻONYCH jest wzorcowym teatrem środka. Mądrym spektaklem, nie pozbawionym poczucia humoru, z doskonałym aktorstwem, który porusza tematy rozpoznawalne i ważne dla każdego widza, pozwalające mu wniknąć w problemy zmierzchu długiego życia. Warto mu się przyjrzeć. Poznać i przeżyć jego blaski i cienie. Teatr daje szansę. Powodzenia:)

Tytuł oryginalny

https://okiem-widza.blogspot.com/2024/08/aleja-zasuzonych-teatr-polonia.html

Źródło:

Materiał nadesłany
Okiem Widza

Autor:

Ewa Bąk

Data publikacji oryginału:

26.08.2024