EN

13.03.2023, 13:49 Wersja do druku

Okiem Obserwatora: Testosteron

„Testosteron” Andrzeja Saramonowicza w reż. Adama Krawczuka i Macieja Wierzbickiego z Teatru Gudejko w Teatrze Komedia w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.

fot. proj. karifurava/ mat. teatru

Nie lubię tego określenia ale skoro ono funkcjonuje w przestrzeni publicznej, to go użyję. Tym słowem jest „kultowe”. Kultowe może być wszystko, a więc również wydarzenia kulturalne – spektakle czy filmy. Do takich z pewnością można zaliczyć „Testosteron” Andrzeja Saramonowicza.

Zarówno spektakl Teatru Montownia, wystawiony w Teatrze Nowym w czerwcu 2002 r., jak i film pod tym samym tytułem z marca 2007 r., były wydarzeniami kulturalno-towarzyskimi. Do dobrego tonu należało w dowolnym towarzystwie wyrazić swoje zdanie, co sądzi się o spektaklu, a później o filmie, dając tym samym do zrozumienia, że owszem, widziało się je.

Ogromne emocje wzbudzała nie tylko treść sztuki i gra aktorów, ale w przypadku TAKIEGO przedstawienia fakt, że jego reżyserką była kobieta i to młoda - Agnieszka Glińska, a muzykę stworzyła Olena Leonienko, o której kiedyś Janusz Głowacki powiedział, że „ona jest cała z Dostojewskiego”. No i dzięki temu kobiecemu filtrowi, przez który został przepuszczony męski świat, „Testosteron” stał się hitem nad hitami, czego dowodem było nie tylko powstanie filmu, ale również zakotwiczenie się w języku potocznym wielu powiedzeń padających ze sceny i z ekranu.

Ale to wszystko było dwie dekady temu. W innej rzeczywistości. Dlatego bardzo interesowało mnie jak sprawdzi się pomysł wznowienia tej sztuki, którego podjęła się Agencja Aktorska Grażyny i Jerzego Gudejków, oczywiście do spółki z autorem, czyli Andrzejem Saramonowiczem. Smaczku temu projektowi dodaje fakt, że tym razem reżyserów jest dwóch: Adam Krawczuk i Maciej Wierzbicki. Tak! To aktorzy występujący w tym spektaklu, ale również będący w prapremierowej obsadzie z 2002 r. Adam Krawczuk był wtedy Janisem, a Maciej Wierzbicki - Robalem. W „Testosteronie” AD 2023 Krawczuk jest Tretynem [po Marcinie Perchuciu], a Wierzbicki - Stavrosem [po Krzysztofie Stelmaszyku].

Sam tekst też został troszkę uwspółcześniony przez autora, jednak zmiany nie naruszają całej konstrukcji i ciągu narracji.

To bardzo ciekawe doświadczenie ponownie oglądać tę sztukę po dwudziestu latach. Ponieważ pamięta się całość, można skupić się na smakowaniu szczegółów i jej współczesnym brzmieniu. Wtedy bawiło w niej wszystko i właściwie przez cały czas trwania spektaklu, z widowni słychać było jeden wielki śmiech. Teraz odbiera się ją przez filtr poprawnościowy. I chociaż tekst nie zmienił się zbytnio, odbiór jest jednak już trochę inny. To już nie są żale facetów nad swoim okrutnym losem sprokurowanym przez wstrętne baby (to najłagodniejsze określenie przedstawicielek płci pięknej). To jest wiwisekcja rodu męskiego, żeby nie powiedzieć satyra na facetów. Niby dwadzieścia lat temu też tak było, ale kontekst, czyli rzeczywistość zmieniła się na tyle, że obecnie odbiór tekstów płynących ze sceny jest już inny. Tu mała dygresja socjologiczna. Jak by na to nie patrzyć, sztuka nie przedstawia lepszej połowy ludzkości w pozytywnym świetle. Czasami jest „grubo”. A zarówno wtedy, jak i teraz najczęściej i najgłośniej śmieją się właśnie panie. No i zrozum tu człowieku kobiety?

Żeby nie było niedomówień, „Testosteron” 23 nadal jest znakomitym tekstem, który wspaniale udrażnia przeponę zdrowym śmiechem. Sztuka pełna jest bardzo celnych spostrzeżeń i obserwacji odwzorowujących realne życie w skali jeden - do jeden. I dlatego jest taka śmieszna.

Jej sukces jest możliwy nie tylko dzięki tekstowi, ale co najmniej, jak nie w większej mierze, dzięki znakomicie dobranej obsadzie aktorskiej.

Wszystkie role (oprócz Fistacha, którego gra Fabian Kocięcki) są dublowane. W spektaklu, który ja widziałem, wszystkie postacie były obsadzone „w punkt”. W przypadku sztuki mało obsadowej, gdy wszystkie role są równo ważne i gdy WSZYSCY aktorzy grają dobrze, trudno jest wyróżnić kogokolwiek. Jednak mnie najbardziej podobali się: Fabian Kocięcki [Fistach], Maciej Wierzbicki [Stavros] i Andrzej Popiel [Tytus]. I to wcale nie dlatego, że oni trzej mają chyba najwięcej do zagrania. Po prostu ich gra podobała mi się najbardziej. To oczywiście jest sprawa gustu. Ja piszę za siebie.

A Państwu gorąco polecam ten spektakl, który jest i będzie grany w bardzo wielu miastach Polski. Będą Państwo mieli okazję do pośmiania się w czasie spektaklu, a po jego zakończeniu do różnych przemyśleń. I do zweryfikowania mojej oceny.

Źródło:

Materiał nadesłany