EN

25.02.2025, 10:33 Wersja do druku

Okiem Obserwatora: Na prochach

„Na prochach” wg scen. Jacka Mikołajczyka i w reż. Roberta Talarczyka w Teatrze Syrena w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.

fot. Przemysław Jendroska

Na wstępie krótka informacja. Ponieważ dużej części widzów Teatr Syrena kojarzy się z rewelacyjnymi musicalami, uprzejmie wyjaśniam: „Na prochach” nie jest musicalem! To jest wypełniony muzyką, piosenkami i wspaniałymi układami choreograficznymi teatralny spektakl muzyczny!

Gdy usłyszałem o fabule najnowszej premiery przygotowywanej w popularnej Syrenie, zachodziłem w głowę w jaki sposób możliwe jest połączenie tematu sztuki z formułą musicalu? Teraz już wiem i tą wiedzą podzieliłem się z Państwem w pierwszym akapicie.

Od zawsze, zarówno w życiu codziennym, jak i w teatrze zwracam uwagę na treść i formę. Według mnie obydwie są ze sobą powiązane w sposób nierozerwalny. Siłą rzeczy w teatrze dominująca jest forma i jej poświęcam więcej czasu w moich opisach, ale tym razem uważam, że zdecydowanie powinienem zacząć od treści. A więc: 

Po obejrzeniu premierowego spektaklu „Na prochach”, do którego scenariusz i teksty piosenek napisał Jacek Mikołajczyk, a wyreżyserował Robert Talarczyk, jestem pod ogromnym wrażeniem po pierwsze: samego pomysłu wystawienia sztuki teatralnej o TAKIEJ tematyce; a po drugie, że udało się ten pomysł zrealizować z TAKIM sukcesem. Bo to jest sukces Teatru Syrena! Autor i reżyser podkreślają, że na pomysł spektaklu o takiej tematyce wpadła Monika Walecka, czyli dyrektorka naczelna i to ona zainspirowała Jacka Mikołajczyka do napisana scenariusza. Gdyby posłużył on do zrealizowania filmu, to ten zostałby zaklasyfikowany jako „paradokumentalny”. I według mnie to samo dotyczy przedstawienia, które też jest paradokumentalnym spektaklem muzycznym. 

Najwyższa pora ujawnić, co jest głównym tematem. Otóż skupia się on na śmiertelnie niebezpiecznym zjawisku, które przybrało już postać pandemii, a mianowicie na zażywaniu niewinnie wyglądających tabletek, mających według producentów łagodzić lub nawet likwidować ból. W rzeczywistości są to bardzo silne syntetyczne opioidy. Dla nie wtajemniczonych, te tabletki mające pomagać w walce z bólem, faktycznie robią to, ponieważ zawierają bardzo silny środek uzależniający, co prowadzi do sięgnięcia po opiaty, czyli substancje wytwarzane z opium (np. między innymi morfinę), a to w kwintesencji doprowadza do całkowitego uzależnienia od twardych narkotyków.  

W „Na prochach” pokazana jest historia powstania tej epidemii, mechanizmy rynkowe leżące u jej podstaw, hipokryzja nie tylko twórców będących też producentami tych pastylek, ale również dużej części środowiska lekarskiego oraz, co najistotniejsze, historie ludzi którzy uwierzyli agresywnej reklamie i zapewnieniom medyków. Jesteśmy też świadkami przerażających skutków takiego zawierzenia i nie możemy nawet na chwilę zapominać, że cała fabuła oparta jest na autentycznych wydarzeniach. A do tego dochodzi jeszcze świadomość, że zjawiska o których opowiada spektakl przybierają na sile i rozprzestrzeniają się w zastraszającym tempie po całym świecie.  

I nie jest żadnym usprawiedliwieniem to, że różnego rodzaju uzależnienia trapiły ludzkość od zawsze i wszędzie. Żeby nie cofać się zbyt daleko w czasie i nie odbiegać od spektaklu, można wyimkowo przypomnieć, że literatura i filmy ostatnich dziesięcioleci żywiły się opisami palarni opium na dalekim wschodzie i w tak zwanych „Chinatown”, w największych metropoliach świata. Ale tam sprawa jest jasna: to są miejsca dla narkomanów/ ludzi już uzależnionych. To uspokajało większość ludzi i nadal wywołuje złudne myśli typu: uff, całe szczęście, że mnie to nie dotyczy! Czyżby?! 

Chyba wszyscy zetknęliśmy się z tak zwaną lekomanią. To przecież nie jest najnowsze zjawisko. W okresie międzywojennym Polska była producentem i eksporterem przeciwbólowego proszku „z kogutkiem” o nazwie Migreno-nerwosin, który masowo łykali ludzie nie tylko u nas, ale również w prawie pięćdziesięciu krajach na wszystkich kontynentach. A po wojnie? Słynne były „tabletki z krzyżykiem”, na ból głowy! Można było je kupić w każdym kiosku Ruchu i łykane były garściami. Do czasu, gdy na przełomie ubiegłego i obecnego wieku Ministerstwo Zdrowia zakazało ich sprzedaży. Powód? Poważne skutki uboczne i silne uzależnienie! Czy to ukróciło manię kupowania i łykania wszelkich pastylek, proszków, syropów itd.? Oczywiście, że nie! Media co i raz podają przykłady odkrycia kilogramów pełnych opakowań medykamentów w opuszczonych z różnych powodów mieszkaniach. Nie sposób znaleźć kogoś, kto by zaprzeczył, że w jego otoczeniu nie ma wielu osób łykających przysłowiowe pastylki na wszystko. Bardzo często na wzajemnie wykluczające się przyczyny. Spać mi się chce – pastylka na pobudzenie! Ale jestem zdenerwowany, więc – pastylka na uspokojenie! Polska jest jednym z krajów, w których jest najłatwiejszy dostęp do aptek [6 listopada; podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia Marek Kos; informacja o sytuacji na rynku aptecznym po wprowadzeniu nowelizacji Prawa farmaceutycznego podczas posiedzenia sejmowej Komisji Gospodarki i Rozwoju -  07.11.2024; Źródło: Sejm, PAP/kl i jann].

Równocześnie w czasie obostrzeń spowodowanych epidemią COVID-19, na wielką skalę zaczęły działać tzw. receptomaty. Są to platformy internetowe, na których można dostać natychmiast legalną receptę do wykupienia w aptece. Tyle tylko, że weryfikacja danych i ocena konieczności posiadania takiej recepty, a tym bardziej zażycia danego leku, jest praktycznie fikcją. I jeszcze takie drobiazgi: wizyty prywatne nie są widoczne w Indywidualnym Koncie Pacjenta i tak się dziwnie składa, że według Danych Ce-Z (Centrum e-Zdrowia), największym powodzeniem cieszą się leki nieobjęte refundacją. Proste? Tak! Dziwne? Nie! Tak jest w Polsce. To już nie dzwonek ostrzegawczy, a wycie wszystkich syren alarmowych. Bo u nas sytuacja nie jest JESZCZE tak tragiczna, jak w Stanach Zjednoczonych.  

fot. Przemysław Jendroska

„Na prochach” opowiada historię tabletek zza oceanu. I jest ona po wielokroć groźniejsza niż ta z proszkami z krzyżykiem. Można pokusić się o upiorny żart, że amerykańskie opioidy też naznaczone są „krzyżykami”. A mówiąc precyzyjniej – krzyżami. Stały się już bowiem przyczyną śmierci większej liczby Amerykanów niż wynosi liczba amerykańskich żołnierzy poległych we wszystkich wojnach od początku XX wieku!  

Jak doszło do rozpoczęcia produkcji tych tabletek, jakimi sposobami wprowadzono je a rynek i jakie były i są tego skutki, to właśnie jest treścią tego spektaklu. Pomimo, że rzecz dzieje się w USA, jest to bardzo mocne ostrzeżenie skierowane do nas, do wszystkich pokoleń Polaków. Od tych najmłodszych do najstarszych. 

Gratuluję Monice Waleckiej pomysłu i determinacji w jego realizacji. Gratuluję Jackowi Mikołajczykowi bezapelacyjnego zwycięstwa w zmaganiu się z tak trudnym tematem. I gratuluję  Robertowi Talarczykowi tego, że tak znakomicie poradził sobie w przeniesieniu tego tekstu na deski sceniczne. A teraz najwyższa pora przejść do formy!

Od razu, na wstępie trzeba podkreślić, że ogromny, wręcz decydujący wpływ na odbiór przedstawienia mieli pozostali twórcy. Na premierze, jeszcze w foyer widać było różnicę w stosunku do innych spektakli. Cała obsługa ubrana była w jednolite kolorystycznie stroje, a panie miały artystyczne makijaże!

Po wejściu na widownię okazało się, że te stroje współgrają z widoczną na scenie scenografią, a gdy spektakl już się rozpoczął, również z kostiumami zespołu artystycznego. Wszystkie utrzymane są w jednolitej tonacji. Autorką tego pomysłu jest Justyna Łagowska (scenografia, kostiumy i reżyseria światła). Łagowska osiągnęła niesamowity efekt, nadając wszystkiemu różne odcienie magenty, ponieważ ten kolor bardziej kojarzy się z bajkową cukiernią lub popularnymi ostatnio manufakturami słodyczy, niż z treścią przedstawienia. Ten kontrast robi niesamowite wrażenie!

O oprawę muzyczną zadbali Jacek Sotomski i Michał Puchała, na żywo grał zespół pod dyrekcją Tomasza Filipczaka. Nie trudno zgadnąć, że w Teatrze Syrena ta część składowa spektaklu spełnia bardzo ważną rolę. W tym przypadku jest tak samo, a muzyka i piosenki są bardzo zróżnicowane: od ostrego, elektronicznego rocka, aż po spokojne ballady i songi. Nie tylko wiernie oddają klimat oglądanych scen, ale właściwie go tworzą, stanowiąc nierozerwalną całość z tekstem. Muzyka jest ważna z jeszcze jednego powodu. Stanowi podkład do wspaniałej choreografii stworzonej przez  Ewelinę Adamską-Porczyk. Grupowe układy choreograficzne ustawione przez nią są znakomite, ale na pewno zwrócicie Państwo również uwagę na dwójkowe sceny bez słów, bliskie pantomimie, w których Adamska-Porczyk poraża swoją grą. A więc w przypadku tej artystki możemy podziwiać nie tylko efekty jej pracy jako choreografki, ale także jej znakomite umiejętności aktorskie. Jej Królowa opioidów jest niesamowicie wyrazistą i przejmującą rolą. Zarówno w sekwencjach, w których nic nie mówi, tylko gra „sobą” na scenie, jak i w tych, w których nie tylko widać, ale i słychać wszystkie jej emocje.

Ponieważ w Teatrze Syrena o jakości spektaklu decyduje synergia powstająca w grze całego zespołu artystycznego, to z reguły unikam podpowiadania Państwu zwrócenia uwagi na którąś z ról. W tym przypadku czuję się zwolniony z tego, bo sami Państwo to zobaczycie i ocenicie czy nasze spostrzeżenia pokrywają się. 

Albert Osik zalicza multi występ. Wciela się w wiele postaci i co jest oznaką najwyższego kunsztu, nie zmieniając kostiumu, w każdej jest inny, ale zawsze znakomity! Jego dialog z Bobem Budowniczym zasługuje na słowa najwyższego uznania. I jest w całej strukturze spektaklu tak niesamowitym kontrastem w stosunku do całej fabuły, że wzbudza niekłamany entuzjazm na widowni! W pełni zasłużony! Wścibskie wróble teatralne dowiedziały się, że jedną ze swoich innych postaci (ćpuna z kolejki do lekarza) artysta wzorował na roli Brada Pitta, jako Jeffreya Goinesa, z „12 małp” w reż. Terry Gilliama. Przyznaję, że ta etiuda aktorska godna jest pierwowzoru!  

Przypuszczam, że taki był zamysł trojga twórców, czyli autora, reżysera i scenografki, aby Adam Barker grany przez Piotra Siejkę był postacią posągową. W każdym spektaklu, ale w szczególności w tak dynamicznym, jakim jest „Na prochach”, zadanie aktorskie jakie otrzymał Siejka jest bardzo niewdzięczne, pomimo że cały czas jest na scenie. Ale jak jest! A jego końcowy monolog będący podsumowaniem i kwintesencją całego spektaklu wbija w fotel i powoduje galopadę myśli. Aktorstwo najwyższej próby!

Czuję się trochę niezręcznie nie omawiając pozostałych ról, ponieważ wszystkie są zagrane (wytańczone i zaśpiewane też) znakomicie. Gorąco namawiam Państwa do przekonania się o tym osobiście. Tak jak wspomniałem wyżej, na moją bardzo wysoką ocenę całości wpływ ma gra wszystkich aktorek i aktorów. Wszystkie postacie są wyraziste i właściwie każda zapada w pamięć. Tak jest w przypadku Marty Walesiak-Łabędzkiej (Megan Queen), Macieja Maciejewskiego (Robert Barker), Anny Terpiłowskiej (Rosa Barker), Jacka Pluty (Archibald Barker), Michała Konarskiego (Rupert Barker), Agnieszki Rose (Evelyn Morgan), Michała Juraszka (Oliver Harris), Beatrycze Łukaszewskiej (Carole/Konferansjerka/Brenda), Angeliki Kurowskiej (Becky/Nancy).

Jest w tym spektaklu kilka scen, które cały czas mam przed oczami, ale walka bokserska zasługuje na specjalną nagrodę dla tych, którzy ją wymyślili i dla wszystkich, którzy brali w niej udział, nie tylko wymieniając ciosy! 

Proszę Państwa. „Na prochach”, napisane przez Jacka Mikołajczyka i wyreżyserowane przez Roberta Talarczyka, w Teatrze Syrena to jest kolejny w tym roku oglądany przeze mnie spektakl, poruszający fundamentalnie ważne dla każdego z nas tematy. Ale i tu wracam do mojego credo opakowującego super ważną treść w znakomitą formę. Mam nadzieję i życzę tego wszystkim twórcom i zespołowi artystycznemu „Na prochach”, że ta najwyższej próby artystycznej forma zapewni pełne widownie, bo treść przekazywana ze sceny absolutnie na to zasługuje. A Państwo zawsze pamiętajcie o słowach Paracelsusa: Każdy lek może być trucizną – wszystko zależy od dawki…

Źródło:

Materiał nadesłany