„Mały Książę” Antoine'a de Saint-Exupéry w reż. Konrada Dworakowskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Krzysztof Stopczyk.
Ciekaw jestem ile osób odpowiedziałoby mi na pytanie, która książka na świecie (poza Biblią), przetłumaczona jest na największą ilość języków? Przypuszczam, że niewiele poda prawidłową odpowiedź. Oto ona: Mały Książę - Antoine de Saint- Exupéry – ok. 300 języków! W różnych źródłach podawane są różne dane (nawet do 382 języków), ale w żadnym nie mniej niż właśnie 300. A tak na marginesie, wśród pierwszej dziesiątki, jest osiem książek dla dzieci! (wg The Translation Company). Wszystkie one mają jedną wspólną cechę. Niby adresowane są do najmłodszych, ale kryją w sobie uniwersalne treści, bardzo potrzebne również w życiu dorosłym. Drugi w tym zestawieniu jest „Pinokio” Carla Collodiego (260 języki); czwarta „Alicja w Krainie Czarów” Lewisa Carrolla (174), a piąte „Baśnie” Hansa Christiana Andersena (159). Wszystkie te zestawienia można znaleźć po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła, np.: najczęściej tłumaczone książki świata.
Macie Państwo zaliczone te wszystkie lektury? Zakładam, że albo czytali je Wam rodzice, albo sami nie mogliście się od nich oderwać w troszkę późniejszym wieku. A jak pracowała przy nich wyobraźnia! A jakie sny po nich były!
„Mały Książę” jest również jedną z najczęściej wystawianych sztuk teatralnych na świecie. Nie tylko na zawodowych scenach. Już w przedszkolach jest to żelazna pozycja repertuarowa przedstawień dla mam, babć, dziadków i ojców. A są jeszcze teatry szkolne, amatorskie, domy kultury itp. A ile filmów, w tym animowanych, powstało na podstawie tej książeczki, tego nikt nie zliczy!
Bardzo byłem ciekaw, jak z takim wyzwanie poradzi sobie Teatr Polski im. Arnolda Szyfmana w Warszawie.
W zapowiedziach anonsowano tę inscenizację pod hasłem „Teatr Polski Dzieciom”. No to poczułem się jak dziecko, może troszkę wyrośnięte, ale to ośmieliło mnie do pójścia na spektakl o godzinie 18.
Na widowni okazało się, że było wielu chłopców, którzy tak jak ja podoklejali sobie dla niepoznaki siwe brody. Towarzyszyły im dziewczyny, które z kolei na siwo przefarbowały włosy.
I ta publiczność chłonęła to, co widziała na scenie. Natomiast zaraz za mną siedziała mama z pięcio, sześciolatką, której w wielu momentach tłumaczyła (bardzo cicho), co dzieje się na scenie i co to znaczy. To nie jest przytyk do znakomitej pracy Konrada Dworakowskiego (adaptacja i reżyseria spektaklu). Taka jest ta książka, taki jest tekst! Jego odbiór jest inny w każdej grupie wiekowej.
Na inscenizację w Teatrze Polskim rodzice powinni przyprowadzać swoje pociechy (podkreślam raz jeszcze - POWINNI!), ale wydaje mi się, że dopiero po przeczytaniu książki w zaciszu domowym i co bardzo ważne, obejrzeniu cudownych rysunków autora. Oczywiście starsze dzieciaki, które są już po tej lekturze, mogą oglądać ten spektakl bez żadnych problemów.
Bo ogląda się go wspaniale. Jest w tym zasługa wszystkich twórców: wspomnianego przed chwilą Konrada Dworakowskiego, który trzymając się oryginalnego tekstu zaproponował bardzo ciekawe rozwiązania sceniczne i wizualne. I nie mam na myśli wyłącznie ustawienia sytuacji i poprowadzenia aktorów, co zrobione jest bez zarzutu, ale w spektaklu widać jubilerską wręcz współpracę reżysera z pozostałymi twórcami. Marika Wojciechowska jest autorką bardzo sprytnej scenografii, do której znakomicie pasują ciekawe kostiumy, też jej autorstwa. Całość wspaniale uzupełniają projekcje filmowe Jana Cabana. Te projekcje można nazwać spektaklem w spektaklu. Pobrzmiewa w nich echo nagrodzonego Oscarem „Tanga” Zbigniewa Rybczyńskiego.
Zresztą takich odniesień jest więcej. Np. fani sagi „Wojen Gwiezdnych” też znajdą coś dla siebie. I bardzo dobrze! Tekst jest ten sam, ale czasy zmieniają się i tak zaaranżowaną całość ogląda się z dużą przyjemnością.
Aktorzy grający dwóch głównych bohaterów, czyli: Michał Kurek (Mały Książę) i Dominik Łoś (Pilot), wcielają się w swoje postacie bardzo wiarygodnie i nawet przez moment ani nie przeszarżowują, ani nie przesładzają (spektakl dla dzieci!). Ze wszystkich pozostałych postaci pojawiających się na scenie, mnie najbardziej podobał się Krzysztof Kwiatkowski jako Lis i Tomasz Czerwiński jako Latarnik.
Lis jest zresztą moją ulubioną postacią tej lektury, ponieważ ma do przekazania najmądrzejsze i najbardziej życiowe prawdy, a Kwiatkowski w czasie przygotowywania się do tej roli, musiał sporo czasu spędzić na obserwowaniu zachowań tych rudzielców. Efekt tego podglądania jest znakomity.
Katarzyna Strączek gra dwie totalnie różne role Róży i Żmii. W każdej z ich jest całkiem inna i w każdej równie dobra. Tak samo jak Krystian Modzelewski, który równie prawdziwie wciela się i w Bankiera, i w Geografa.
Dzięki ostatniej premierze w Teatrze Polskim im. Arnolda Szyfmana w Warszawie przeniosłem się o wiele lat wstecz i było mi z tym bardzo dobrze! Tę inscenizację „Małego Księcia” ogląda się z przyjemnością!
Niestety! W czasie spektaklu okazało się, że nie wszyscy dorośli czytali „Małego Księcia” ze zrozumieniem, a na pewno nie odnieśli do siebie bardzo mądrych zdań, np.: „ (…) Dorośli nigdy nie potrafią sami zrozumieć (…)”, czy „(…) Należy wymagać tego, co można otrzymać (…)”. To prawda, że tym razem przed rozpoczęciem spektaklu nie była odtwarzana prośba o nie używanie telefonów komórkowych, co jednak nie było równoznaczne z pozwoleniem na to. Efekt był taki, że w najbliższym sąsiedztwie naliczyłem ok. dziesięciu jarzących się ekraników. Dziwnym trafem, z reguły w tych najcichszych i najciemniejszych scenach.
„(…) Dzieci muszą być bardzo pobłażliwe w stosunku do dorosłych (…)”. No, ale są granice!