„Mój rok relaksu i odpoczynku” Ottessy Moshfegh w reż. Katarzyny Minkowskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Katarzyna Tokarska-Stangret w „Teatrze”.
Mój rok relaksu i odpoczynku był oczekiwaną pierwszą premierą w Teatrze Dramatycznym m.st. Warszawy po objęciu go przez nową dyrekcję. Spektakl nie rozczarował tych, którzy jej sprzyjali, i zadowolił obawiających się radykalnej zmiany profilu sceny przy placu Defilad. Ale to nie jest spektakl kompromis.
Przedstawienie Katarzyny Minkowskiej na podstawie głośnej książki Otessy Moshfegh jest dziełem atrakcyjnym. Używam tego słowa przewrotnie, acz niezłośliwie. Reżyserka krytycznie definiuje nim bowiem świat, w którym żyje bezimienna Narratorka (świetnie zagrana przez Izabellę Dudziak), gdzie atrakcyjność jest miarą wartości rzeczy i ludzi. W skali od zera do dziesięciu bohaterka jest „nowojorską dziesiątką”. Kto nie chciałby nią być? Albo chociaż „warszawską”? Do tego piękna matka (Katarzyna Herman), ojciec profesor (Mariusz Drężek), kochanek jak z katalogu (Marcin Wojciechowski) i naśladująca ten styl życia wyższej klasy średniej przyjaciółka Reva (jej trzy różne autokreacje gra Monika Frajczyk). Reva pokazuje, jakie ofiary (dług po zaciągniętym na studia kredycie, bulimia, romans z żonatym szefem) gotowi jesteśmy ponieść, żeby zamieszkać w apartamentowcu na Manhattanie i wraz z innymi zadbanymi ludźmi kupować w drodze do biura w Word Trade Center latte na sojowym. Kiedy Narratorka rozpocznie swój roczny okres hibernacji, z ulgą zamieni ją na nijaką kawę z cukrem z całodobowego prowadzonego przez Polaków…
W powieści sprzedawcami są młodzi Egipcjanie. Rzecz nie w narodowości, tylko w tym, że i Polacy, i Egipcjanie są imigrantami, czyli w bogatej dzielnicy osobami z marginesu. Ratunku dla swoje bohaterki Minkowska szuka właśnie na marginesie, w strefie wypartej z mainstreamowej kultury, której estetyzację podkreśla dokonany przez reżyserkę i Tomasza Walesiaka zabieg adaptacyjny, kompletnie odwracający pierwszoosobową narrację książki Moshfegh. I nawet jeśli ortodoksyjnych czytelników, jak ja, w pierwszym odruchu on zaskakuje, mamy w produkcji Teatru Dramatycznego prawdziwy popis dyscypliny dramaturgicznej, reżyserskiej i aktorskiej (tak w poszczególnych rolach, jak w grze zespołowej), którego trudno nie docenić.
Wszystko, co oglądamy, prócz ostatniej sceny, która ma miejsce już po wernisażu, odbywa się zasadniczo w przestrzeni galerii sztuki. W połowie „roku relaksu i odpoczynku” Narratorka odkrywa infermiterol, lek odcinający świadomość na kilka dni, który pozwoli jej do końca hibernacji prawie nie wychodzić ze stanu głębokiego snu. Spotyka się wówczas z modnym, choć grafomańskim artystą wizualnym i proponuje mu, że stanie się „obiektą” jego kreacji. Ping Xi będzie mógł ją filmować, a nagrań użyć w sztuce w zamian za dyskretną opiekę. Taką, by po przebudzeniu w zamkniętym od zewnątrz na klucz mieszkaniu, maksymalnie opróżnionym z rzeczy, nie można było – poza świeżym, zawsze jednakowym jedzeniem – zauważyć śladów czyjejkolwiek obecności, niczego, co obudziłoby myśli, zmysły czy emocje. Spektakl rozpoczyna się od tego, rejestrowanego przez Ping Xiego, spotkania.
Twórcy teatralni stworzyli więc ryzykowną ramę, co więcej – musieli sami ją wypełnić. Bohaterka książki dostaje bowiem tylko kilka zdjęć z ekspozycji, której nigdy nie widziała, i wycinków gazetowych recenzji. Przyjęta perspektywa pozwala natomiast doświadczenie narratorki – pełne przeskoków czasowych oraz rekonstrukcji wydarzeń sprzed i z okresu hibernacji, pojawiających się w jej monologu – dużo swobodniej opowiadać w teatrze. Sięgające do połowy wysokości sceny białe ścianki tworzą zatem wnętrze (scenografia Łukasz Mleczak, Katarzyna Minkowska), w którym z polotem performować można całe życie „obiekty”, proces twórczy Ping Xiego i kuratorski bełkot Natashy, w jaki zostają opakowane (to „przegięcie” wręcz somatycznie pokazuje odchylona do tyłu postawa ciała grającej pretensjonalną Natashę Agaty Różyckiej). Mamy więc podwójną estetyzację, która mówi nam, że urynkowiona współczesna sztuka podlega temu samemu snobistycznemu kultowi atrakcyjności.
Jeśli chcieć widzieć w tym zabieg asekuracyjny, to został on w pełni wykorzystany przez twórców. Jesteśmy w środku przemyślanej maszyny inscenizacyjnej, która zarazem jest makietą głowy ulokowanej centralnie na kanapie dziewczyny. Obraz z wymierzonego w nią obiektywu Ping Xiego wyświetlany jest na rozciągniętym u góry ekranie, powiększając miny aktorki. Dzięki temu uwaga widza, jak czytelnika, skupiona jest na niej, choć inaczej podążamy za snującą się o dziwnych porach pierwszoosobową narratorką powieści, niż w trzymającym zwarty rytm spektaklu.
Kilka minimalistycznych akcentów dzieli przestrzeń na strefy, które odnoszą się do różnych sfer i etapów życia „obiekty”, jak zielony krzyż, który jarzy się nad półkami zastawionymi pudełkami leków. Zielone światło zaleje scenę w sekwencji pokazującej stan po zażyciu infermiterolu, kiedy wszystkie postaci wejdą z dziewczyną w zombiczny transowy taniec, utrzymany w stylu rave. Ale to też przestrzeń pełna humoru i niespodzianek. Ze ściany może wysunąć się łóżko (skotłowane łóżko matki, schludne gniazdko Trevora i jego obecnej partnerki), z góry może zjechać kabina prysznicowa albo pojawić się woskowa figura Whoopi Goldberg, którą bohaterka kompulsywnie ogląda na kasetach wideo. Upokarzająca gra erotyczna inspirowana filmem Dziewięć i pół tygodnia odbywa się po uprzednim zabezpieczeniu przez obsługę techniczną tapicerki folią. Szkoda ją ubrudzić. Seks można uprawiać w bokserkach – jest markowany. Sztuka wysoka staje się w ten sposób przyjemna i ładna jak serial, i tak samo nieprawdziwa jak życie bohaterki. W rozdźwięku między gładką, zabawną formą a treścią, która odsłania ranę, spektakl Minkowskiej bywa bardzo dotkliwy.
Zaskakująco dobrze, jak na polski teatr, wyzyskany został przez aktorów humor, istniejący tu w wielu odcieniach, od parodii do autoironii. Jego źródłem jest to, że postacie są poniekąd projekcją Narratorki. Ona zaś wyśmiewa swój ból, jak zdesperowany człowiek, dla którego alternatywą pozostaje samobójstwo. Może to też efekt leków masowo przepisywanych przez Dr Tuttle – zdziwaczałą psychiatrę szamankę zagraną brawurowo przez Annę Kłos, która inną charakterystyczną rolę, z kolei pacjentki szpitala psychiatrycznego, stworzyła w spektaklu Psy ras drobnych Iwony Kempy (prapremiera 11 czerwca 2021 na malej scenie Dramatycznego). Rok niemal nieprzerwanego snu na psychotropach, o ile farmakologicznie nie zrujnuje organizmu, powinien spowodować wielokrotną wymianę wszystkich komórek ciała. A to w ciele zapisują się traumy, pamięć, doświadczenia. Czyli również to, że matka była wciąż pijana i obojętna, ojciec nieobecny i zimny, Trevor okrutny, a przyjaciółka interesowna.
W recenzjach książki Moshfegh uderza, jak kusząca jest dziś perspektywa hibernacji. Zwłaszcza kiedy wciąż brakuje czasu na zwykły ośmiogodzinny sen pozwalający na regenerację (na laptopie jest 1.49, dzieci są chore, więc piszę ten tekst nocą). Tytułowe relaks i odpoczynek, jak z ulotek reklamowych, oznaczają tu jednak proces przebudowy oparty na mocnych lekach i daleko mu do przyjemności. Proponują raczej dezintegrację poczwarki zawiniętej w kokon z pościeli, w którym odbywa się rozpuszczenie „ja” i gruntowne go przebudowanie: „[…] odrodzę się, a moje dawne życie snem będzie jeno”.
Owa piękna jak od sztancy rzeczywistość, której awersem się karmimy i napędzamy, od spodu jest chora na depresję. Teatr próbuje uchwycić tę masowo diagnozowaną na kozetkach psychologów i psychiatrów kondycję społeczeństwa. Psychodeliki dzieci kwiatów w Imagine Krystiana Lupy, psylocybina dzisiejszego mainstreamu w Grzybach Weroniki Szczawińskiej i Piotra Wawra jr, psychotropy w Moim roku relaksu i odpoczynku – po fazie stymulacji znów wchodzimy w Erę Wodnika. Jesteśmy potwornie zmęczeni i wyeksploatowani, skoro pragniemy przemiany, która nie będzie kolejną pracą do wykonania, nie będzie angażująca, będzie „relaksem i odpoczynkiem”. Pasywny projekt senny jest w tym sensie wyzwaniem rzuconym wszechobecnemu kultowi atrakcyjności, któremu bezmyślnie dajemy się prowadzić.
Wewnętrzny lęk oglądany z zewnątrz prezentowałby się zaś nieatrakcyjnie – mówi w spektaklu Ping Xi i nagromadzone w ciele Narratorki lęk, stres, cierpienie formuje w abiektalną postać (gra ją choreografka Krystyna Lama Szydłowska), będącą częścią jego ekspozycji Mój rok relaksu i odpoczynku, ale radykalnie różniącą się estetycznie od innych obiektów. Poruszająca się przy podłodze wełniana człekokształtna masa jest niby wyrzucony z ciała na dywan odruchem wymiotnym koci kłaczek. Minkowska daje jej do pary drugą niemą postać-ambalaż, reprezentującą przeciwny wachlarz emocji. Kloszardka, okutana w obszerny wełniany płaszcz, o której w książce napisano w jednym zdaniu, że zadomowiła się na zapleczu galerii, również pozostaje poza władzą kapitalistycznego rynku i jego mechanizmów. I to ona otacza Narratorkę opieką, której ta nigdy nie otrzymała od bliskich. Reprezentuje więc propagowane obecnie wartości, takie jak troska, uważność, obecność i czułość – te słowa jednak nie padają ze sceny. Spektakl godzi wszystkich może nie dlatego, że idzie na kompromisy, tylko dlatego, że celowo omija język, który coraz bardziej definiuje nas politycznie.
Czy jednak wystarczy odwrócić się od luksusu ku skromnemu życiu, by uratować ludzkość i naszą planetę? Trzy miesiące po zakończeniu rocznej hibernacji ma miejsce atak terrorystyczny na Word Trade Center, wymierzony w zachodnie wartości. Ginie w nim Reva. Na nagraniach Narratorka przypatruje się wyskakującej z okna na siedemdziesiątym siódmym piętrze kobiecie: „Oto ona, istota ludzka, skacze w nieznane i jest całkowicie przebudzona”. Tyle tylko, że to lot w dół, ku śmierci. Może więc wymazana perspektywa uświadomionej śmierci jest konieczna, byśmy się przebudzili i odzyskali zdrowy rozsądek? Zachodnie społeczeństwo nie zrobiło tego dwadzieścia lat temu. Przez ten czas strach przed powiększającą się dziurą ozonową zmienił się w widmo katastrofy klimatycznej, człowiekowi zaś, pozostającemu niemal całą dobę na onlajnie, dużo trudniej dziś zatrzymać rozpędzony po wariacku wagonik…
W trakcie eksperymentu Narratorka oznajmia Ping Xiemu cynicznie, że z hibernacji nie wyjdzie przecież z inną tożsamością i że nie jest głupia – nie zamierza rezygnować z uprzywilejowanej pozycji społecznej. A jednak w finale przestrzeń wystawy, czyli dawne życie dziewczyny, zasłonięto folią. Siedzi przed nią na ławce ustawionej na proscenium ze swoją bezdomną opiekunką. Razem piją kawę z papierowych kubków. Minkowska tą sceną przekracza wielkomiejskie ekotrendy, które często tylko podsycają snobizm, dając do przemyślenia propozycję bardziej wymagającą, anarchistyczną, antyestetyczną, głęboko negującą system.
Mój rok relaksu i odpoczynku nie odbiega więc ideowo od deklarowanego profilu Teatru Dramatycznego, a jednocześnie pasuje do dotychczasowego repertuaru. Świetnie też prezentuje się zespół we współpracy z gościnnie zaproszonymi aktorkami. Po energii tego spektaklu można wnioskować, że mimo perturbacji instytucja jest w dobrej kondycji. Niech ta energia otwarcia jak najdłużej służy sztuce i artystom, którzy chcą mówić własnym głosem, wolnym od środowiskowej czy politycznej presji.