EN

27.01.2025, 12:39 Wersja do druku

„OCALONE” na Zieleniaku

Irena K. wychodzi, żeby zaprosić nas do apelu poległych i przywołać pamięć wszystkich ofiar z Zieleniaka. Nie jest tu po to, żeby opowiedzieć, jak straszne rzeczy sama przeżyła. Nie przychodzi do nas również po litość. Wyzwaniem było więc dla nas to, żeby nie dać się uwieść językowi teatralnemu, tylko całkowicie skupić się na jej postaci – mówi Maja Kleczewska, reżyserka spektaklu, w rozmowie z Tomaszem Domagałą.

8 lutego o godz. 16.00 i 20.00 w auli XXI Liceum Ogólnokształcącego im. Hugona Kołłątaja w Warszawie, odbędą się pokazy specjalne spektaklu „OCALONE” w reżyserii Mai Kleczewskiej. Zachęcamy do lektury rozmowy z reżyserką, na temat przedstawienia, które wykracza daleko poza ramy teatru.  Premiera spektaklu odbyła się 30 września w budynku PAST-y w Warszawie. 

fot. Olga Tuz/ DSH

Tomasz Domagała: Co Cię zainteresowało w aktorstwie Agnieszki Przepiórskiej na tyle, że zdecydowałaś się na współpracę przy „OCALONYCH”? 

Maja Kleczewska, reżyserka spektaklu: Z Agnieszką Przepiórską spotkałyśmy się wcześniej podczas realizacji „Dziadów” i „Wesela” w Teatrze Słowackiego i były to dla mnie bardzo inspirujące spotkania. Kiedy zapytała, czy mogłabym jej pomóc przy najnowszym monodramie, powiedziałam, że mogę przyjść na 3-4 próby. Uznałam, że ma tak duże doświadczenie, że nie będzie potrzebowała z mojej strony jakiejść szczególnej pomocy. Nie zdawałam sobie sprawy ze skali, odpowiedzialności i ogromu materiału, z jakim przyszła. Zaprosiła mnie na spotkanie z autorem tekstu Piotrem Rowickim i wtedy się zorientowałam, że mamy do czynienia z niezwykle trudnym, poważnym i skomplikowanym tematem. Poczułam, że te kilka prób nie wystarczy, że trzeba będzie się w ten temat zaangażować całkowicie. Wtedy jeszcze powstawał tekst Piotra, razem z Agnieszką szukali odpowiedniej struktury.

Jestem im wdzięczna za to, że zaprosili mnie do współpracy na tyle wcześnie, że mogłam uczestniczyć w pracach nad budową scenariusza i dramaturgią spektaklu. Dodatkową wartością był dla mnie udział w poszukiwaniach materiałów i dociekaniu, co tak naprawdę się wydarzyło. 

Kim była Irena K.? 

Irena K. to fikcyjna postać, stanowiąca nasze wyobrażenie o możliwym czy jednym z możliwych losów kobiet z Zieleniaka. Fantazja na ten temat stała się dla nas osobliwym terytorium, które może pomieścić zarówno jakąś historię, jak i zapis pamięci. Jest to o tyle ważne, że materiałów źródłowych w tej sprawie praktycznie nie ma. Kobiety o Zieleniaku nie opowiadały. Nie chciały, nie mogły, nie miały komu. Wszystko, co wiemy o tych wydarzeniach, pochodzi z relacji świadków. Mam nadzieję, że historycy kiedyś tę sprawę szczegółowo zbadają, zbiorą dokumenty, ustalą, ile dokładnie kobiet zostało zgwałconych, ile zabitych, i – co najważniejsze – ustalą ich tożsamość. 

W relacjach osób, które zdecydowały się opowiedzieć o tym koszmarze, pojawiają się co najwyżej określenia: znajoma, sąsiadka, anonimowa osoba. 

Dowiadujemy się, że „jakaś kobieta” została zgwałcona gdzieś pod murem albo zgwałcona i zabita. Charakterystyczne jest jednak to, że te kobiety nie mają imion ani nazwisk. Czasem pojawia się kolor włosów czy sukienki, ale nie wiemy, kim w rzeczywistości były. Pominięcie w relacjach tej kluczowej informacji, było dla mnie wstrząsające. Ten brak jest szczególnie dotkliwy, kiedy porównamy go do innych dokumentów z czasów II wojny światowej, na przykład list osób wywiezionych z getta do obozów, z których dowiadujemy się, kim byli ci ludzie, czy mieli dzieci, jeśli tak, to w jakim wieku. Czy udało im się przeżyć wojnę. Takie szczegóły są dla świadectwa tych wydarzeń i pamięci o nich bardzo ważne, tutaj niestety ich zabrakło.

Najważniejszą częścią tego monodramu jest wstrząsająca scena gwałtu. Chciałem zapytać: kiedy się pojawiła? 

Po spotkaniu z psycholożką Wiolą Rebecką, zajmującą się na co dzień traumą po gwałtach wojennych, zrozumieliśmy, że ciało osoby gwałconej doświadcza w pewien sposób śmierci. Jej oddech i rytm serca spowalniają, spada ciśnienie, ciało jest gotowe, by się nie bronić i umrzeć. I to właśnie doświadczenie zapisuje się jako trauma, z którą psychika próbuje sobie jakoś poradzić. Następuje coś na kształt otorbienia, które pozwala takiej osobie zamknąć to doświadczenie na samym dnie pamięci, w szufladzie, której nie wolno otwierać. Trzeba przecież żyć dalej, dlatego należy to wydarzenie kompletnie wyprzeć. 

Pojawiają się różne konsekwencje takiej wypartej sytuacji. 

Zapytałyśmy Wiolę Rebecką, czy w zachowaniu takiej osoby jest coś charakterystycznego. Okazało się, że wiele osób na przykład zaczyna mieć obsesję na punkcie czystości. Ubierają się bardzo schludnie, skupiają się na sprzątaniu, czyszczeniu i myciu, jakby zachowanie czystości wokół siebie było próbą odzyskania kontroli. Dlatego zastanawiałyśmy się głównie nad tym, czego pani Irena nie mówi albo nie chce powiedzieć. Wprawdzie decyduje się wziąć udział w odsłonięciu pomnika, ale wychodzi do nas z przekonaniem, że nikt nie chce słuchać o jej doświadczeniu. W pewnym momencie zrozumiałyśmy, że musi nastąpić scena, w której Irena K. wraca do tego koszmaru i musi się z nim zmierzyć, bo tylko w ten sposób będzie mogła oswoić traumę i wyjść z tego doświadczenia silniejsza. Wtedy pojawiły sie dwa trudne zadania: pierwsze – znaleźć Irenę, która tego nie pamięta i wszystko wypiera, drugie – cofnąć ją do doświadczeń sprzed gwałtu i przejść przez nie raz jeszcze.

Jak sobie z tym wyzwaniem poradziłyście? 

Na początku drugiej części Irena K. przeprasza, że przemowa wyszła jej jakoś bez ładu i składu. Czuje, że choć z jej strony padło wiele słów, to tak naprawdę nie dotknęła istoty sprawy. Odnajduje więc w sobie tę dwunastoletnią dziewczynkę, żeby poprzez regres opowiedzieć o gwałcie, inaczej bowiem, po osiemdziesięciu latach od tamtych wydarzeń, nie będzie miała do tego dostępu. Dziecko, żeby się bronić, używa nieświadomych mechanizmów obronnych, o czym świadczy choćby fakt, że gdy dwunastoletnia Irenka widzi swoich oprawców z SS RONA, mówi, że to jedzie cyrk, a zastrzeloną Zośkę określa mianem cudem uratowanej, opisując ją jako tę, która unosi się w powietrzu. Irena K. nieustannie chowa się więc w wyobraźni dziecka, transformując, przekształcając i deformując doświadczenie Zieleniaka, żeby było ono dla niej do wytrzymania. Dzieje się tak do momentu, kiedy to realne wspomnienie tak napiera, że nie jest już w stanie go powstrzymać i wtedy, wylewa się z niej w swojej prawdziwej postaci. 

Trochę jak w filmie „Labirynt fauna” z tym, że tam dziewczynka uciekała przed koszmarem wojny w fantastyczną opowieść. 

Można chyba postawić ogólną tezę, że taka jest psychika dziecka. W sytuacji zagrożenia uruchamia wyobraźnię, ratując się w ten sposób na rozmaite sposoby przed czymś, czego jako dziecko nie jest w stanie wytrzymać. Jeśli chodzi o gwałt, który był najmocniejszym przeżyciem Ireny K., to zastanawiałyśmy się przede wszystkim nad tym, czego ona nie robi tzn. czego nie chce pokazać, pamiętać i do czego nie chce wracać. Dlatego w trzeciej części spektaklu nie do końca zdaje sobie sprawę, że podczas uroczystości wyznała prawdę o swoim życiu na głos. Ma co najwyżej jakieś przebłyski, a my możemy jej wtedy powiedzieć „tak, jest pani pierwszą osobą, która o tym powiedziała”. Chwilę później, w związku z tym, co się wydarzyło, traci poczucie realności i na naszych oczach walczy o to, żeby do tej realności powrócić. Trudno się jednak dziwić: tłumienie tego rodzaju doświadczenia przez osiemdziesiąt lat i niemówienie o nim, to jest przecież ogromny wysiłek. Trzeba zrobić naprawdę wiele, żeby zachować tak traumatyczne wydarzenie w tajemnicy. 

Załóżmy, że na widowni jest ktoś, kto ma za sobą doświadczenie gwałtu. Czy zatem wasza opowieść czasem nie sugeruje jej/jemu, że aby się od niego uwolnić, trzeba się cofnąć w przeszłość i jeszcze raz przejść przez ten koszmar? 

Nie szłabym tak daleko. Wydaje mi się, że najważniejsza jest tu indywidualna praca z terapeutą. Nie mówiąc już o tym, że trauma gwałtu wojennego ma odmienną specyfikę. To, co mnie porusza w tym doświadczeniu najbardziej, to jest ból milczenia, fakt, że można żyć z nim przez osiemdziesiąt lat, nigdy o tym nikomu nie mówiąc. Co więcej, że to cierpienie ma charakter masowy i pokoleniowy, bo kolejne pokolenia tę traumę dziedziczą. Oczywiście dzieci czy wnuki nie mogą tego wiedzieć, bo matka czy babcia o tym nie mówiły, ale jestem pewna, że to wisi w powietrzu jako niewypowiedziana tajemnica. 

Mówimy o bardzo trudnych rzeczach. Jak je teraz przełożyć na scenę? 

Najważniejsze było dla nas, zakotwiczenie tej opowieści w jakiejś rozpoznawalnej rzeczywistości. Wymyśliliśmy więc taką sytuację: oto uczestniczka tamtych wydarzeń, ponad dziewięćdziesięcioletnia pani Irena K., zostaje zaproszona na uroczystość odsłonięcia pomnika na Zieleniaku, bo miasto wreszcie zdecydowało się upamiętnić cierpienie jego ofiar. Jesteśmy więc z nią tu i teraz. Drugą istotną sprawą było dla nas to, żeby język scenicznej ekspresji nie służył sam sobie, to znaczy, żeby proces odbywający się wewnątrz bohaterki był ważniejszy niż to, w jaki sposób on się nam objawia. Konsekwencją takiej decyzji było założenie, że szukamy najlżejszych, najmniej intensywnych teatralnych środków. Ponieważ w pewnym momencie Irena K. przeobraża się w dziewczynkę, a my wkraczamy wraz z nią w przestrzeń wyobraźni, co nie tylko zmienia dynamikę spektaklu, ale też wyznacza nam nieco inną przestrzeń pracy, sytuując ją między realnym a wyobrażonym. 

Zdecydowałyście się pilnować tego, co się z nią dzieje; procesu, w wyniku którego Irena K. chce mówić, i drugiego, ważniejszego, w wyniku którego milczy. 

Hamowanie, związane z tym, czego ona powiedzieć nie chce, było dla nas dużo ważniejsze niż ekspresja. Bo tak naprawdę ona od początku nie chce mówić o swoim doświadczeniu, czyli jest odwrotnie niż by się mogło w pierwszym momencie wydawać. Irena K. wychodzi, żeby zaprosić nas do apelu poległych i przywołać pamięć wszystkich ofiar z Zieleniaka. Nie jest tu po to, żeby opowiedzieć, jak straszne rzeczy sama przeżyła. Nie przychodzi do nas również po litość. Jest tutaj dla wszystkich kobiet, wśród których się znalazła. Wyzwaniem było więc dla nas to, żeby nie dać się uwieść językowi teatralnemu, tylko całkowicie skupić się na jej postaci. Kiedy Krzysztof Garbaczewski przyniósł na próbę wizualizacje i okazało się, że są one dokładnie odwrotne od tego, czego Irena chce, byliśmy pewni, że to dobry kierunek. W pierwszej części te wizualizacje są dzikie i nieokiełznane, jakby jej mózg nie wytrzymywał związanego z tą uroczystością napięcia, jakby coś z głębi jej psychiki chciało wyjść na świat i nie mogło. W drugiej części to, co ukryte, wydostaje się na zewnątrz, więc projekcje się uspokajają. 

Operujesz zazwyczaj prostymi i mocnymi znakami, ale też bardzo sugestywnymi i komunikatywnymi dla publiczności. Czy w przypadku „OCALONYCH” jest podobnie? 

Na tym polega magia teatru, choć tu ją nieco odsłaniamy. W jednej ze scen widzimy Agnieszkę Przepiórską pochylającą się nad kubłem z farbą i przyglądamy się temu, jak ona się tą czerwoną farbą smaruje. W momencie, kiedy wpuszcza doświadczenie gwałtu w swoją świadomość, ciało i głos, dzięki niesamowitej mocy teatru, natychmiast zagłębiamy się w tym przeżyciu. To nie jest już dla nas farba, tylko krew. Moc teatru polega właśnie na tym, że choć dobrze wiemy, że to nieprawda, wciąż tej iluzji ulegamy. Wracając jeszcze do samej sceny gwałtu: czułam, że istota tej traumy, wokół której wszystko się tutaj kręci – bez niej nie byłoby ani tej opowieści, ani bohaterki, ani pomnika – jakiś rodzaj esencji tego doświadczenia, musi być teatralnie bardzo mocna. 

Wyszedłem ze spektaklu z pewnego rodzaju wstrząsem, ale i z poczuciem, że zasialiście ziarno Zieleniaka w mojej pamięci. Czy taki odbiór widza jest w twojej opinii wystarczający?  

Myślę, że tak. Wystarczy, żebyśmy wiedzieli i pamiętali. Choć marzę też o tym, aby spektakl odwiedził wszystkie „czerwone kropki na mapie” – jak je nazwał Piotr Rowicki – domagające się upamiętnienia, zarówno w Polsce, jak i na świecie. „OCALONE” stałyby się wtedy, symbolicznym gestem odsłonięcia pomników ofiar we wszystkich tych miejscach. Irena K. spełniłaby tym samym swoją życiową misję.

***

Producentem spektaklu „OCALONE” jest Dom Spotkań z Historią. Bilety na pokazy specjalne, które odbędą się 8 lutego o godz. 16.00 i 20.00 w auli XXI Liceum Ogólnokształcącego im. Hugona Kołłątaja w Warszawie (ul. Grójecka 93) są dostępne w Ośrodku Kultury Ochota i on-line: https://bilety.io/ltawe Spektakl będzie można również zobaczyć 28 lutego w Teatrze Szekspirowskim w Gdańsku. 

Źródło:

Materiał nadesłany