Pojawiające się coraz częściej doniesienia o kryzysie jawności w Gdyni mogą być skontrowane działaniami w niezwykle ważnym dla tożsamości obszarze, jakim jest bez wątpienia w wielu miastach z ambicjami kultura. To właśnie kultura najlepiej pozycjonuje miasta, a Gdynia ma tutaj bardzo dużo do zrobienia, bo mówienie, że Gdynia jest miastem kultury byłoby przekroczeniem.
Pierwszą okazją dla nowej, od grudnia biorącej odpowiedzialność za miasto władzy, jest kultura. Okazja jest szczególna, bo przed nami trzy konkursy w instytucjach kultury. Decyzje i działania podjęte w najbliższym czasie będą miały znaczący wpływ na prestiż miasta i będą jasnym sygnałem, w jakim kierunku nowa ekipa zmierza.
Szczególnie ważny będzie konkurs na dyrektora Teatru Miejskiego. Najlepszym pomysłem, by Gdynia potwierdziła, że pragnie podążać w stronę merytokracji i jawności, szczególnie, gdy nie ma się doświadczenia, jest skorzystanie z dobrych pomysłów innych. W pierwszej kolejności namawiamy gdyńskie władze, by podjęły współpracę z najlepszą specjalistką w tym zakresie, czyli Aliną Czyżewską: strażniczką rzeczywistą a nie malowaną, biegłą w prawie i doświadczoną w wielu sytuacjach, w których prawo spotykało się z kulturą. Zaczynamy od publikacji i wysłania felietonu Aliny Czyżewskiej do gdyńskich władz i namawiamy wszystkich zainteresowanych do dyskusji, wsparcia działania, lobbowania.
Jawny konkurs na dyrektora teatru*
Alina Czyżewska
Czasem nie wygrywa najlepszy, najlepsza dla teatru, ale ktoś, kto się
z jakichś powodów – i to nie artystycznych – podoba tej lub innej
władzy.
Wiemy, że często dużą rolę grają czynniki pozamerytoryczne –
czasem koneksje polityczne, czasem znajomości, a czasem nazwisko, a
czasem przynależność do kręgu „krewnych i znajomych królika”.
Wiemy,
że głosy środowisk społecznych w ramach komisji giną, kiedy głosy
przedstawicieli organów władzy „się dogadają” (5 głosów przeciw 4 –
żadna merytoryczna dyskusja nie jest potrzebna ani możliwa). Oczywiście,
czasem linie „dogadania” przebiegają w innych kierunkach – i nie zawsze
jest to kierunek mający na celu dobro instytucji.
Wiemy, że
czasem komisje mają jak najlepsze intencje, ale różne wizje w obrębie
ich członków i członkiń – i w efekcie powstaje zgniły kompromis.
Wiemy
też, że czasem jeden głos rozsądku bywa tłumiony, czasem to głos
zwracający uwagę na nieprawidłowości, ale jego uwagi nawet nie są
wnoszone do protokołu, a brudy zostają zamiecione pod dywan.
Wiemy,
że czasem komisja jest „dogadana” większościowo przed obradami i
przesłuchania kandydatów są tylko smutnymi monodramami nieświadomych
kandydatów przed komisją, która nawet nie sili się na ambitne pytanie i
nie słucha odpowiedzi. Albo czasem to przesłuchanie służy tylko
znalezieniu haka, przyłapaniu wybranego uczniaka na niewiedzy i
wyeliminowaniu go, a nie merytorycznej rozmowie o programie i
przyszłości teatru. Ale czasem idzie to w inną stronę – górę biorą
jakieś osobiste ambicje, uprzedzenia czy emocje członka komisji, który –
nie wiedzieć czemu – czasem aż niegrzecznie „piłuje” jednego kandydata
czy wręcz atakuje.
Wiemy też, że czasem kogoś się faworyzuje –
ktoś nie dostaje podchwytliwych pytań finansowo-prawnych, na których
mógłby się „wyłożyć”. A czasem może i się nawet wyłoży, wypadnie
najgorzej – ale kto to widział? Kto ma w komisji większość, tego faworyt
wygra, bez względu jaki przygotował program i jak wypadł. Bo wszystko
odbywa się przy zasłoniętej kurtynie.
Te rzeczy niestety nie
znajdą się w protokole z konkursu. Wiemy o nich, bo sobie o tym w
środowisku opowiadamy – worek przykładów na te i inne sytuacje ma
mnóstwo kandydatów/kandydatek oraz członków/członkiń komisji. I wszyscy
wiemy, że tak to nie powinno działać.
Piszę nie żeby narzekać,
ale żeby spróbować razem z przedstawicielami samorządów zrobić coś
dobrze, wykorzystując do tego demokratyczne narzędzia: maksymalną
transparentność postępowania, kontrolę społeczną oraz proaktywne
podejście do prawa do informacji. Wierzę, że ze współpracy organów
władzy publicznej i sektora obywatelskiego może powstać nowa, dobra,
publiczna wartość. Dlatego niniejszym wpraszam się na kawę do wszystkich
burmistrzów, marszałków, wójtów, prezydentów, którzy i które chciałyby
przetrzeć szlaki i przeprowadzić prawdziwie transparentny konkurs na
dyrektora teatru lub innej instytucji kultury. Opowiem, jak to można
zrobić, rozwieję wątpliwości i pomogę wcielić plan w życie.
A
Was, którzy i które czytacie te słowa, namawiam do lobowania w Waszych
miastach na rzecz jawnych konkursów. Jak? Na przykład wyślijcie
włodarzom ten felieton.
Jawny konkurs krok po kroku
Poniżej
przedstawiam, jak mógłby taki jawny konkurs wyglądać. Może to w
pierwszym odruchu wydawać się nierealne albo „zbyt idealistyczne”,
dlatego od razu zaznaczam: wszystkie propozycje są zgodne z
obowiązującym stanem prawnym. A na potwierdzenie tego, przytaczam
stosowne wyroki sądów.
Aby podkreślić istotność tematu,
chciałabym przypomnieć, że Europejski Trybunał Praw Człowieka w
Strasburgu w swoich wyrokach wskazuje, że jawność jest fundamentem
demokracji. Jawność jest niezbędna do tworzenia publicznej debaty, zaś
rzetelność tej debaty ma ogromną wartość dla zdrowej demokracji, dlatego
ważne jest, żeby ta debata opierała się na faktach i podstawach, które
każdy z nas może sprawdzić i poddać własnemu osądowi. Marszałek,
prezydent, burmistrz czy wójt, organizując konkurs, wykonuje zadania
publiczne. Komisja przez nich powołana także wykonuje zadania publiczne,
na rzecz i dla dobra wspólnoty samorządowej – a nie prywatną robotę dla
burmistrza czy marszałka. Dlatego przysługuje nam obywatelskie prawo do
przyglądania się temu, jak owo zadanie publiczne jest realizowane. To
jest demokracja. A zatem Po kolei.
1. Nazwiska kandydatów (także
tych, którzy nie przeszli oceny formalnej), niezwłocznie po otwarciu
kopert, trafiają do publikacji w Biuletynie Informacji Publicznej urzędu
(BIP). I oczywiście do mediów.
Oj, już słyszę: RODO. A właśnie
że nie. RODO wcale nie sprawiło, że nagle nazwiska stały się tajne. A co
więcej, jak zerkniemy w to RODO (ciekawe, kto z krzyczących: „nie, bo
RODO!” chociaż raz w nie zerknął), to przeczytamy, że „Przetwarzanie
danych osobowych należy zorganizować w taki sposób, aby służyło
ludzkości. Prawo do ochrony danych osobowych nie jest prawem
bezwzględnym; należy je postrzegać w kontekście jego funkcji społecznej i
wyważyć względem innych praw podstawowych w myśl zasady
proporcjonalności”. Ciekawe, prawda?
Idziemy dalej: RODO nie
narusza krajowych i europejskich przepisów związanych z prawem do
informacji. Ustawa z dnia 10 maja 2018 r. o ochronie danych osobowych w
swej istocie nie wprowadza żadnych dodatkowych wyłączeń jawności w
stosunku do poprzedniej ustawy – to wyrok Wojewódzkiego Sądu
Administracyjnego w Gdańsku (II SAB/Gd 62/18). I o tym dokładnie jest
też wprost w RODO.
Informacje związane z naborem kandydatów na
stanowiska i funkcje w służbie publicznej stanowią informację publiczną w
rozumieniu ustawy o dostępie do informacji publicznej, i dostęp do nich
nie podlega ograniczeniu z uwagi na prawo do prywatności, ponieważ w
tym przypadku jawność sektora publicznego góruje nad indywidualnym
interesem jednostki. Zgłaszając swoją aplikację na wolne stanowisko
publiczne, kandydat musi więc liczyć się z tym, że jego imię i nazwisko
nie będą w procedurze naboru korzystać z ochrony prawa do prywatności.
Tak stwierdził sąd w Poznaniu, kiedy społecznicy z Kaliskiej Inicjatywy
Miejskiej pytali Marszałka m.in. o nazwiska kandydatów na dyrektora
Teatru im. Wojciecha Bogusławskiego w Kaliszu (II SAB/Po 75/17).
Reasumując:
nazwiska są jawne i podlegają udostępnieniu na wniosek. Proaktywne
działanie organów władz polegałoby na tym, że nazwiska publikowane są na
BIP bez wniosku. I nie jest tu wymagana zgoda kandydata! Ten krok dla
niektórych samorządów jest oczywisty, niestety wciąż są takie, które
wzbraniają dostępu do tych informacji.
Poddanie nazwisk
kandydatów społecznej debacie może m.in. przynieść korzyści informacyjne
o istotnych aspektach, które nie znajdą się w przedstawionych przez
nich dokumentach, a które mogą mieć istotny wpływ na ocenę przydatności
kandydatów i kandydatek do objęcia stanowiska (np. finansowe porażki w
prowadzeniu innych instytucji, mobbing czy molestowanie). W pewnych
sytuacjach może nawet doprowadzić do wycofania się kandydata, który ma
co nieco (albo i więcej) na sumieniu, z ubiegania się o publiczne
stanowisko. Bo gdy postępowanie konkursowe stawia na jawność, to chyba
lepiej nie wystawiać się na publiczne pranie brudów…
2. Koncepcje programowe kandydatów, niezwłocznie po otwarciu kopert, trafiają do publikacji na urzędowy BIP.
Po co?
–
Abyśmy mogli je przeczytać i mieć swoją opinię (i zrealizować prawo
zawarte w Art. 10 Konwencji Praw Człowieka. To nie żart. Mówię serio.
Sprawdźcie sami).
– Aby wygrał kandydat z najlepszą koncepcją, a nie
ten ustawiony. Gdy znamy wszystkie koncepcje, wstyd będzie członkowi
komisji wciskać na stanowisko miernego kumpla z żenującą koncepcją
(gdybyśmy zawczasu znali koncepcję programową Cezarego Morawskiego i
innych kandydatów i kandydatek w tamtym konkursie to może dziś Teatr
Polski byłby w innym miejscu?).
– Aby koncepcje miały kontakt z
rzeczywistością. Wiadomo, że papier przyjmie wszystko. W koncepcje
programowe często wpisywane są nazwiska realizatorów, którzy nawet o tym
nie wiedzą. I program z ich nazwiskami zdobywa uznanie komisji – a
potem nie jest realizowany Albo nawet zdarza się – wspominając niedawną
przeszłość – że reżyserzy bez ich wiedzy wpisani do programu, potem
publicznie deklarują, że z wyłonionym dyrektorem pracować nie
zamierzają. Jak pamiętamy, to wypłynęło dopiero po fakcie i mleko już
się rozlało Gdybyśmy znali koncepcje programowe zawczasu, to miałkość i
nierealność realizacji tej koncepcji wyszłaby na jaw przed wyłonieniem
kandydata – fantasty.
– Aby mogła toczyć się rzetelna debata
publiczna, oparta na faktach i dokumentach. Bez debaty publicznej
demokracja to tylko hasło na transparencie, bez pokrycia w praktyce.
–
Abyśmy mogli korzystać z władzy i kontrolować poczynania tych, których
do sprawowania władzy zatrudniamy (czyli marszałków, prezydentów,
wójtów) i tych, którzy wykonują dla nas zadania publiczne (komisja
konkursowa). Tak, wszyscy oni podlegają kontroli społecznej. Naszej
kontroli. Aby była ona realna, musimy mieć dostęp do dokumentów.
Prawo autorskie a jawność
I
tu już słyszę kolejne głosy sprzeciwu: a prawo autorskie?! Spokojnie,
nikt praw autorskich nie zamierza naruszać. Spójrzmy na to najpierw
chłodnym okiem: wiersz jest dziełem poety i chroni go prawo autorskie,
ale czy to oznacza, że nie możemy tego wiersza przeczytać? Tak samo
obraz, powieść, piosenka. To oczywiste, że je podziwiamy, mamy do nich
wgląd, ale nie możemy ich przywłaszczyć i wykorzystać jako swoje dzieło.
Zaś w przypadku koncepcji programowej kandydata na stanowisko
dyrektora teatru mamy do czynienia dodatkowo z realizacją zadań
publicznych, więc wkraczamy w rejony jawności.
A co na to prawo? Koncepcje programowe są informacją publiczną.
Są nią bowiem nie tylko dokumenty wytworzone przez urzędy, ale również
te, które są wykorzystywane do realizowania powierzonych im zadań, nawet
wtedy gdy prawa autorskie należą do innego podmiotu. Podstawowe
znaczenie ma fakt, iż koncepcje te służą realizacji zadań publicznych
przez określone organy (to znaczy przez marszałka, prezydenta czy
burmistrza) i zostały wytworzone na zlecenie tych organów. Nie
chodzi tu bowiem o rozporządzenie prawami autorskimi, lecz o dostęp do
treści dokumentu stworzonego właśnie na zlecenie organu administracji
publicznej w celu realizacji zadań publicznych. Tak to argumentuje
Naczelny Sąd Administracyjny (I OSK 667/11).
To, że te
koncepcje programowe pochodzą od kandydata, nie ma żadnego znaczenia
prawnego, ponieważ w momencie złożenia ich w urzędzie, stają się
podstawą rozstrzygnięcia konkursu przez np. marszałka czy wójta, a więc
są dokumentami dotyczącym jego działania i stanowiącymi w dalszej
przyszłości przesłankę wydatkowania środków publicznych. Przecież
dyrektor, dyrektorka będą pobierali wynagrodzenie nie z prywatnej
kieszeni wójta, marszałka czy prezydenta, tylko z naszych pieniędzy –
publicznych. A skoro to nasze pieniądze – to mamy prawo
kontrolowania, na jakiej podstawie są podejmowane decyzje o ich
wydatkowaniu, tj. o zatrudnieniu tego a nie innego dyrektora.
Sąd
w Poznaniu tłumaczy, że bez zapoznania się z treścią złożonego
zgłoszenia oraz załączonych do niego dokumentów nie sposób dokonać
pełnej oceny postępowania konkursowego przeprowadzonego przez Marszałka,
w oparciu o które Komisja Konkursowa dokonała wyboru kandydata. Wybór
na stanowisko dyrektora Teatru spośród kandydatów, którzy zgłosili się
do konkursu otwartego jest sprawą publiczną, a nie indywidualną sprawą
kandydatów na to stanowisko (II SAB/Po 75/17).
A co, jeśli ktoś
komuś taką koncepcję ukradnie i przedstawi jako swoją w innym konkursie?
Można dochodzić swoich praw na takiej samej zasadzie, jak mógłby Jacek
Dehnel, gdybym opublikowała jego opowiadanie jako swoje.
3.
Przechodzimy do kroku trzeciego, chyba najtrudniejszego do zintegrowania
w naszej „kulturze tajności”: przesłuchania kandydatów odbywają się w
obecności „publiczności” – zainteresowanych mediów, pracowników teatru,
widzów, społeczności lokalnej. Tak samo jak oglądamy zmagania
uczestników Konkursu Chopinowskiego czy Wybory Miss, tak samo moglibyśmy
przyglądać się przesłuchaniom kandydatów na dyrektora teatru.
Na ten krok nie mam żadnych orzeczeń sądów. To
kwestia odwagi organu administracji, otwarcia nowego nurtu dobrych
praktyk samorządowych i postawienie na totalną transparentność. Ktoś,
kto gra czysto, nie ma nic do ukrycia.
W ten
sposób wyeliminujemy wiele patologii, które zdarzają się podczas
konkursów, o których pisałam na wstępie. Ponieważ władza (Art. 4
Konstytucji RP) należy do narodu, więc ja i każdy/a obywatel/ka – musimy
mieć narzędzia, żeby z tej naszej władzy skorzystać. I móc kontrolować
komisję, która wypełnia zadanie publiczne dla nas i w naszym imieniu.
Dodatkowo, jak coś się odbywa na widoku publicznym, to jest mniejsza
szansa na nieprawidłowości czy ustawki, a nieetyczne czy nieuczciwe
zagrania członka komisji zostaną szybko napiętnowane.
Obrady
komisji odbyłyby się już we własnym gronie. Jednak każdy członek i
każda członkini komisji konkursowej miałby świadomość, że jego/jej
działania są poddawane ocenie, że świadczy swoją reputacją i dobrym
imieniem – w tej sytuacji trudniej iść na układ czy przepychać kogoś
miernego, skoro wszyscy jawnie słyszeli, kto w tym konkursie zagrał
czysto, a kto fałszował.
Korzyści jest więcej niż zdołam je wymienić i przewidzieć.
W obecnym kryzysie zaufania do władz publicznych, umożliwienie
uczestnictwa i transparentność procedur jest narzędziem do budowania
tego zaufania na nowo. Pewnie znacie takie konkursy, do których nikt nie
stanął oprócz dotychczasowego dyrektora i może jakiejś przypadkowej
osoby, mimo że przedstawiciele władz samorządowych naprawdę chcieli
zrobić otwarty i prawdziwy, a nie pozorny konkurs? Chyba już coraz
rzadziej w nieustawione konkursy i dobre intencje wierzymy. Tak się
jakoś porobiło Zatem takie nowe praktyki konkursowe, z transparentnymi
regułami gry, mogą być jasnym sygnałem dla potencjalnych kandydatów i
kandydatek: naprawdę chcemy grać czysto i odpowiedzialnie i naprawdę nam
zależy na dobru teatru.
Przy jawnym konkursie autoregulacji może ulec dobór
członków i członkiń komisji. Przecież w wielu gminach, szczególnie
mniejszych, do komisji powoływani są urzędnicy żałośnie nie znający się
na kulturze ani na instytucjach kultury, traktujący je jako wydział
urzędu – jawny konkurs szybko by te niekompetencje naznaczył i
napiętnował i sprawiłby, że do komisji wstyd byłoby oddelegować
urzędowego laika. Przedstawicielami samorządu i ministerstwa –
stron delegujących członków i członkinie do komisji, wcale nie muszą być
urzędnicy – mogą to być zaproszone z zewnątrz autorytety, ekspertki i
eksperci, praktycy, dyrektorzy innych teatrów, działacze eksperckich
lokalnych bądź krajowych organizacji zajmujących się badaniem kultury
czy jej rozwojem. A nawet kompetentni i światli urzędnicy i urzędniczki z
sąsiedniej gminy – przecież i takich znamy wielu. W
transparentnej procedurze rzetelna i uczciwa praca członków i członkiń
komisji zyska szacunek obserwatorów, w miejsce obecnych domysłów,
szeptów w kulisach i frustracji.
W tym miejscu warto
zwrócić uwagę na istotny niuans. Wiecie, że ustawa o organizowaniu i
prowadzeniu działalności kulturalnej, w kontekście konkursów, nie mówi
nic o marszałku, prezydencie czy burmistrzu, czyli – w kategoriach
prawnych – nic o organach? Ustawa posługuje się terminem
ORGANIZATOR: organizator tworzy instytucje, ogłasza konkurs, itp. A
organizator to – wedle ustawy – wcale nie prezydent czy marszałek, ale
samorząd, czyli wspólnota mieszkańców. To znaczy, że to my, mieszkańcy,
jesteśmy organizatorami instytucji kultury, to my organizujemy konkurs, a
prezydent czy marszałek jest naszym organem wykonawczym. To
niuans, ale jak go pojmiemy, to zrozumiemy nasz potencjalny obszar do
zagospodarowania. W komisji konkursowej zasiada trzech przedstawicieli
ORGANIZATORA – nie dosłownie prezydenta, ale gminy, definiowanej w
ustawie o samorządzie gminnym jako wspólnota mieszkańców. Technicznie
robi to oczywiście prezydent lub wójt, ale to nie oznacza, że nie mamy
tutaj pola do działania. Budujmy relacje, twórzmy środowiska,
podpowiadajmy, dialogujmy, jak trzeba – naciskajmy, miejmy wpływ – lub
jak kto woli – inspirujmy nasze organy wykonawcze, czyli marszałków,
prezydentów, burmistrzów i wójtów , do wykonywania zadań gminy
najlepiej, jak to można, czyli z udziałem nas, członków wspólnot
samorządowych. To wszystko mamy w prawie. Czas zacząć wcielać to w życie.
Kolejne
obszary zmian w konkursach – to sposób oceny kandydatów. Czasem
urzędnicy wymyślają tabelki i komisja musi przyznawać w kratkach punkty.
Wciskanie kandydatów w z góry ułożone w urzędzie ramki punktacji dość
skutecznie kastruje inne aspekty i pożądane kompetencje, nieprzewidziane
w tabelce z punktami. I nie uwzględnia „punktów ujemnych”. Ale to już
na inną refleksję.
*Tekst opublikowany 15.04.2019 na łamach wortalu e-teatr.pl, przedrukowany za zgodą redakcji i Autorki.
Link do artykułu na łamach e-teatr.pl: https://e-teatr.pl/jawny-konkurs-na-dyrektora-teatru-a268934 Pogrubienia od redakcji.