"Fauna. Musical nieludzki" Szymona Jachimka w reż. Tomasza Valldal-Czarneckiego Teatru Komedii Valldal z Gdyni na Scenie Teatralnej NOT w Gdańsku. Pisze Wiktoria Jankowska w Gazecie Świętojańskiej.
W pierwszym tygodniu czerwca odbyła się premiera spektaklu „Fauna. Musical nieludzki” w reżyserii Tomasza Valldala-Czarneckiego w wykonaniu Teatru Komedii Valldal z Gdyni. W czasie pandemii koronawirusa zdążyliśmy zatęsknić za teatrem i innymi wydarzeniami kulturalnymi, dlatego też bardziej doceniliśmy możliwość powrotu do teatru i bycia na nowo widzem, którego sztuka porusza i zachęca do przemyśleń.
„Fauna” również należy do tego rodzaju spektakli, które poruszają i motywują słuchacza nie tylko do podjęcia próby interpretacji, ale także określonego działania. Mogę jednoznacznie stwierdzić, że jest to jeden z najbardziej inspirujących spektakli, jakie widziałam. Głównie jest to spowodowane jego tematyką i sposobem podejścia do oczywistości od niepozornej strony. Perspektywa dziecka, w spektaklu odegrana przez Klarę, umożliwia inne spojrzenie na zwierzęta i pokazuje niesamowicie relację, jaka występuje pomiędzy dzieckiem a jego pupilem. Z wiekiem ta relacja się zmienia, a nawet całkowicie zanika, przez co perspektywa postrzegania zwierząt również zmienia się na bardziej obojętną. Dlatego w spektaklu oprócz świata zwierząt i świata ludzi mamy wyraźne rozgraniczenie na świat dorosłych i dzieci. Dzieci opiekują się zwierzętami, podchodzą emocjonalnie do swoich pupili, ale również nie dzielą istot na zwierzęta hodowlane i żyjące w Zoo. Nawiązuję tutaj do głównej bohaterki Klary, która uważa, że każde zwierzę odczuwa ból i powinno być dobrze traktowane. Wcześniej myślała, że jest to normą i każde zwierzę jest szczęśliwe, aż do momentu kiedy Pimpek (jej kochany pies) uświadomił jej, że rzeczywistość jest zupełnie inna.
Bardzo ciekawym, poruszanym aspektem jest nabywanie, odzyskiwanie czy utrata świadomości spraw istotnych. Dzieci tej świadomości nie mają, ale gdy ją zyskują, pragną coś zmienić, dzięki swojej dziecięcej wrażliwości i odwadze. Dorośli niestety pozbawieni z wiekiem tej świadomej odwagi, przyjmują rzeczywistość za taką, jaka jest i próbują się w niej odnaleźć. Ciotki to idealny przykład bohaterek, które cenią relatywizm i radzą sobie w ten sposób w brutalnej rzeczywistości. Traktują zwierzęta jako rozrywkę, ewentualnie surowiec, z którego są zrobione ich torebka czy kolczyki. I właśnie sceny z ciotkami okazały się dla mnie najlepiej odegraną częścią spektaklu. Dynamika towarzysząca scenom, a także dopracowanie dialogów umożliwiło dogłębne zrozumienie przedstawionego problemu – okrutnego traktowania zwierząt i ludzkiego zakłamania. Oczywiście, pomagało temu doskonałe zrozumienie postaci przez aktorów, co było dla mnie ewenementem, gdyż role te odegrane były przez nastolatków.
Zabawne, ironiczne dialogi, napisane przez Szymona Jachimka, pomagają w uchwyceniu bezradności postaci i docierają do widza, pokazując naszą hipokrycką naturę. Ludzie mają dwa serca: jedno dla ludzi i jedno dla zwierząt, jak zaśpiewała bohaterka Simona. Inspiracją do stworzenia tej postaci mogła być Simona Kossak, ekolożka i naukowczyni, która całe dorosłe życie poświęciła badaniom praw rządzących naturą i ekologią behawioralną ssaków. Dzięki tej inspiracji stanowisko obrońców zwierząt jest uzasadnione merytorycznie i pomaga w wyraźny sposób w argumentacji tego, co pragną przedstawić młodzi aktorzy Teatru Komedii Valldal. A mianowicie – walczą o to, aby wysłuchać te istoty mniejsze, które cierpią, i trochę krytycznie spojrzeć na to, jak je traktujemy.
Dzięki udanej próbie odtworzenia realnych zwierząt przez kostiumy wykonane przez Monikę Wójcik, możemy zobrazować sobie realia, w jakich żyją „bracia mniejsi”. Metafora nieba i antropomorfizacja postaci zwierzęcych służą lepszemu zrozumieniu ich sytuacji przez człowieka kierującego się najczęściej ignorancją. Właśnie dzięki tej prowokacyjnej wizji zwierzęcego nieba, widzowie mogą „wcielić się” w jedną z postaci i zrozumieć jej smutny los. Uważam, że jest to świetny sposób i absolutnie nie ujmuje to wartości merytorycznej spektaklu.
Nie tylko kostiumy, ale również choreografia i ruch sceniczny pomagały bohaterom w odnalezieniu się w określonej roli. Warto zauważyć natomiast, że było to o tyle utrudnione, że aktorzy musieli „wcielić się” w istoty nieludzkie. Dzięki doświadczeniu Vilde Valldal Johannessen, głównej choreografki, okazało się to łatwiejsze do zrealizowania. W rezultacie postacie, ja szczególnie upodobałam sobie ruch sceniczny kotów, odnalazły się w swoim „nowym ciele”, co z pewnością zaowocowało podczas percepcji całego spektaklu.
Spektakl odegrany przez młodzież i dzieci jest wyjątkowo uniwersalny. Uważam, że jego uniwersalność jest największą zaletą, a jednocześnie była pewnym niebezpieczeństwem. Jak zrobić spektakl dla dzieci, w którym opowiada się o tym, że morduje się zwierzęta na niespotykaną skalę, a dorośli podchodzą do tego obojętnie? Uważam, że było to dosyć ryzykowne, ale udało się.
Musical ten nie byłby musicalem gdyby nie muzyka, skomponowana przez Ignacego Jana Wiśniewskiego. Najbardziej zapamiętałam solówki w wykonaniu Klary, a także Simony. Warstwa muzyczna umożliwiła pogłębiony zachwyt nad nimi i wprowadzała widza w określony nastrój. Gdy słuchaliśmy Simony, odczuwaliśmy niepokój, a gdy Klary jakąś niewytłumaczalną nadzieję. Oczywiście, najbardziej powinno się podziękować tym, którzy od początku pierwszego aktu do końca próbowali nam wytłumaczyć, czym owa Fauna jest i jak bardzo ważna dla nas być powinna.
„Fauna. Musical Nieludzki” jest spektaklem niesamowicie aktualnym, uwypuklającym dylematy współczesnego człowieka. Trzeba więc kupić koniecznie bilety, aby rozstrzygnąć, czy te dylematy są uzasadnione.
Wiktoria Jankowska