„Tango” Michała Dobrzyńskiego wg dramatu Sławomira Mrożka w reż. Macieja Wojtyszki z Warszawskiej Opery Kameralnej w Operze Krakowskiej. Pisze Mateusz Leon Rychlak w Teatrze dla Wszystkich.
,,Nie będzie tanga między nami
choćby nawet cud się ziścił.’’
– Budka Suflera ,,Takie tango’’
Zmaganie się z dosyć nieprzystępnym, za to niezwykle głębokim tekstem Sławomira Mrożka przynosi rozmaite efekty, czasem dzięki reinterpretacjom odkrywamy kolejne sensy, nowe znaczenia, a co przyniósł spektakl operowy ,,Tango’’ Michała Dobrzyńskiego w reż. Macieja Wojtyszki?
Odczuwałem zdecydowanie mieszane uczucia podczas odbioru tego spektaklu. Sama technika wykonania jest trudna do oceny, z uwagi na dość karkołomną melodykę wplecioną w kwestie poszczególnych postaci. Zdecydowanie interesującym zabiegiem jest nadanie każdej z postaci innego charakteru wyrażonego w muzyce i sposobie śpiewania, każda postać posiada coś w rodzaju własnej melodii, którą posługuje się przez cały spektakl. Jednak zebranie wszystkich tych różnych głosów w całość, połączenie ich różnorodności sprawia nieprzyjemne, wręcz kakofoniczne wrażenie.
Oczywiście trudno oceniać tak specyficzny gatunek sztuki scenicznej jakim jest opera z punktu widzenia klasycznego teatru, jednak sądzę, że nie sposób oderwać się od postrzegania tego spektaklu w kategoriach teatralnych, właśnie przez materiał bazowy jakim jest wybitne dzieło Sławomira Mrożka. Połączenie tekstu, znanego powszechnie, z jego nową formą przedstawienia może stanowić ciekawy eksperyment, ale nie wydaje mi się, aby był to dobry sposób na pierwszy kontakt z Mrożkiem. Opera pozostaje dla przeciętnego odbiorcy nadal dosyć trudnym medium, i o ile dla konesera stanowić może w opisywanym przypadku nie lada ucztę (co sugerują entuzjastyczne recenzje operowych znawców), o tyle nawet nieco wyrastający ponad przeciętność widz teatralny może poczuć dezorientację, a co za tym idzie również pewne rozczarowanie.
Nie zmienia to oczywiście faktu, że jakość wykonania, w którym wyróżniają się głosy Jana Jakuba Monowida (Artur) czy Aleksandry Żakiewicz (Ala), pozostają na naprawdę wysokim poziomie. Sama reżyseria również prezentuje przemyślany i dopracowany rys, który pozbawiony operowej otoczki zapewne rozwinąłby się w zupełnie innym kierunku. Produkcja Warszawskiej Opery Kameralnej podjęła się bardzo trudnego zadania, przełożenia utworu Mrożka na nowy język, język operowy, dla którego ten tekst nie był przewidziany.
Z budynku opery wyszedłem pełen sprzecznych uczuć, jak zdążyłem już zaznaczyć. Z całą pewnością spektakl ten poruszył nuty, których jeszcze nie potrafię dobrze nazwać i pod tym względem odniósł sukces, stworzył we mnie wewnętrzny imperatyw ponownego wybrania się do opery, do zgłębienia tego świata i odniesienia do niego dotychczasowych teatralnych doświadczeń. Kto wie, może jeszcze zabrzmi tutaj jakieś tango.