„Życie: trzy wersje” Yasminy Rezy w reżyserii Marceliny Szczepaniak w Teatrze BAZA w Warszawie. Pisze Anna Czajkowska w Teatrze Dla Wszystkich.
Po tragikomedię francuskiej aktorki i dramatopisarki, znanej w Polsce głównie dzięki sztuce „Bóg mordu” i filmowi „Rzeź” Romana Polańskiego, opartemu na tym dramacie, sięga młodziutka reżyserka Marcelina Szczepaniak. Wykorzystując kameralność sztuki i spory ładunek emocjonalny, jaki zawiera mimo scenicznego minimalizmu, prezentuje dramat w Teatrze Baza, przy małej widowni i w mocno ograniczonej przestrzeni. Wszystko dzieje się tu w ramach dialogów (gęstych i świetnie napisanych) i właśnie partie słowne są głównym nośnikiem napięcia oraz akcji dramatu. Zamknięta przestrzeń potęguje jeszcze siłę słowa, a czwórka aktorów w zasadzie nie znika widzom z oczu – autorka zrezygnowała z podziału na akty czy sceny. Sprytnie uwypukla to reżyserka i wykorzystują aktorzy, których sceniczne, niejednoznaczne wcielenia oglądamy z różnych stron i w różnych odsłonach.
W domu młodego astrofizyka i jego żony wieczorne spory i dyskusje na temat metod wychowawczych stosowanych wobec syna stały się już rutyną. Sześcioletni Arnaud nie chce zasnąć, domagając się kolejnych przyjemności – ciastka, jabłek, całusów i bajek opowiadanych na dobranoc. Tym razem rodzinne przepychanki i próby sił przerywa dzwonek do drzwi, a Henryk i Sonia wpadają w panikę – okazuje się, że zaproszeni na nocne przyjęcie Hubert i Inez Finidori przyszli dzień wcześniej. Ale czy na pewno to oni się pomylili? Nieważne, przecież i tak nie wypada przyjąć ich w szlafroku i z pustymi talerzykami. Zwłaszcza w sytuacji, gdy od profesora Finidori zależy kariera i awans Henryka. Gospodarze udają więc przygotowanych i z przyklejonymi uśmiechami otwierają kolejne butelki wina. Po kurtuazyjnym powitaniu i początkowej, luźniej rozmowie, bohaterowie zaczynają ujawniać swoje prawdziwe oblicza. Atmosfera gęstnieje, padają coraz ostrzejsze słowa. Na jaw wychodzą skrywane emocje, małżeńskie tajemnice i inne bolączki. Autorka mruga do publiczności i komplikuje sytuację dowodząc, że z pozoru niewinna, towarzyska kolacja może się różnie zakończyć – trudno przewidzieć, kto wyjdzie z tej przepychanki z twarzą, a kto zostanie pognębiony. Aby przykuć uwagę i nakłonić widza do pogłębionej analizy i refleksji, Yasmina Reza zwykłą, banalną historię opisuje trzykrotnie, za każdym razem inaczej. Dzięki temu portrety psychologiczne bohaterów nabierają barw, zmieniają odcienie, a ich samych trudno ocenić. Ostatecznie oglądający muszą wybrać tę wersję, która wydaje się realniejsza. Ale czy można jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie – gdzie leży prawda?
„Pisząc, czerpię w większym stopniu z moich lęków niż z moich doświadczeń” – powiedziała Yasmina Reza. „Człowiek zaczyna mnie intrygować dopiero wtedy, gdy odzywa się w nim to szaleństwo i śmiałość, na które nie było go stać, gdy kreował swój wizerunek”. Francuska dramaturżka buduje sceniczne światy zderzając przeciwności (komedię i tragedię, łagodność i brutalność), potęgując znaczenie szczegółów (na przykład oczka w pończosze czy serowej kostki), przeżywanych lęków, mnożąc pozory i gmatwając zawiłości ludzkich uczuć. Choć na granicy prawdopodobieństwa, umie zatrzymać się w odpowiednim miejscu, by nadać akcji i postaciom silny rys naturalności i autentyczności. Te same cechy wydobywa z tekstu Marcelina Szczepaniak. Żadna z postaw moralnych, żaden z poglądów nie jest oczywisty, a bohaterowie wydają się w każdej z odsłon trochę inni, także dzięki maskom, za którymi skrywają prawdziwe oblicza – ich charakter i sposób bycia zmienia się w zależności od drobnych okoliczności. Pozwala to na wnikliwą analizę psychologiczną – co tak naprawdę rządzi naszymi zachowaniami? W spektaklu nie brak też humoru, ale tak niepokojącego i pełnego ironii, że śmiech wydaje się czasem nie na miejscu, zwłaszcza, gdy napięcie narasta i emocje sięgają zenitu.
Motorem napędowym przedstawienia jest dobra obsada. Aktorzy grają sugestywnie, emocjonalnie, czasem z lekkością, innym razem mocno, wręcz z egzaltacją. Słowne utarczki, ironia, czasem wyraz rozpaczy czy maleńki gest są dopracowane i należycie wyeksponowane. Występujący wykorzystują błyskotliwość dialogów i właściwie je interpretując, wciągają widza w wir akcji – nieoczywistej i zaskakującej. Cała czwórka umiejętnie i gładko ukazuje zmienność swoich bohaterów. Pozory, za którymi skrywają swe oblicze pryskają raz za razem i ostatecznie dwie kobiety i dwaj mężczyźni stają twarzą w twarz z własnymi obawami, lękami, skrywanymi pragnieniami. Dzięki temu jesteśmy świadkami przemiany ugodowego podlizywacza w twardego mężczyznę. Albo uroczej idiotki w wyrachowaną kobietkę bądź złośliwą hipokrytkę. Największą metamorfozę przechodzi Henryk – wcielający się w tę postać Artur Kaszuba, we wszystkich trzech scenkach bardzo wiarygodnie pokazuje specyfikę charakteru młodego astrofizyka. Jego elokwentną żonę gra Agnieszka Śliz. Trochę tajemnicza, ma w sobie sporo uroku i kobiecego sprytu. Mikołaj Radwan jako pewny siebie, egoistyczny profesor Hubert Finidori, spokojnie, z wprawą prowadzi swoją rolę. I chociaż budzi różne uczucia, potrafi też przekonać do swych racji. Przyznaję – dość intrygująco! Jego żonę Inez gra Krystyna Lissowska – zmysłowo, uczuciowo i z ożywczą świeżością.
Gorzki humor, zagadkowość, tajemnice, dobrze napisane dialogi i pomysłowo skonstruowana akcja – Yasmina Reza wie, jak uwieść widza, przykuć jego uwagę i nie nudzić. A wprawny reżyser potrafi wykorzystać taki potencjał, analizując zachowania gatunku homo sapiens oraz drążąc w pokładach ludzkiej świadomości. Pomagają mu w tym odpowiednio dobrani, zaangażowani aktorzy. Czy to przepis na udany wieczór z teatrem? Chyba tak.