EN

24.09.2020, 12:34 Wersja do druku

Nieustający niepokój

fot. Piotr Lis

Odczytanie snu wpisanego w „Ślub”, które zaproponował Radosław Rychcik w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, stało się fantastyczną podróżą przez utwór Witolda Gombrowicza - pisze Wiola Imiolczyk z Nowej Siły Krytycznej.

Sen zazwyczaj jest nielogiczny, wypełniają go dziwa i niedorzeczności. Śniąc uczestniczymy w paradzie kuriozalnych zdarzeń, które raz wywołują w nas zdziwienie, innym razem nie sprawiają  żadnego wrażenia. Odczytanie snu wpisanego w „Ślub”, które zaproponował Radosław Rychcik w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu, stało się fantastyczną podróżą przez utwór Witolda Gombrowicza. Z mechanicznych gestów i niezrozumiałej gadaniny postaci wyłonił się oniryczny obraz człowieka ponowoczesnego – z jednej strony absolutyzującego ludzką indywidualność, z drugiej zaś uwikłanego w sieć społecznych konwencji i półprawd.

Pierwszym, co dało się usłyszeć, były dźwięki przejeżdżających samochodów. Chwilę później ukazał się przydrożny bar, przed nim dystrybutor paliwa. Scenografia i kostiumy Łukasza Błażejewskiego przywodzą na myśl obraz „Nocne marki” Edwarda Hoppera. Zmierzch, neonowe oświetlenie, wrażenie zatrzymania w czasie, niepokój. Przestrzeń wypełniają dudniące rytmy (muzyka Michała Lisa), napięcie narasta.

Henryk pojawia się w towarzystwie przyjaciela, Władzia, po chwili dołączają do nich trzy postaci, w których główny bohater rozpoznaje postarzałych rodziców oraz dawną narzeczoną Manię. Zarówno to spotkanie, jak i każda z następujących sytuacji wymykać się będą z ram realności. Dzięki konwencji snu wszystko staje się możliwe.

fot. Piotr Lis

Najpierw Henryk składając hołd Ojcu, przemienia go w Króla. Później Król obiecuje zwrócić Mańce godność i czystość, udzielić młodym ślubu. Za namową kolejnej postaci, Pijaka, Henryk decyduje się sam udzielić sobie ślubu – zrzuca Ojca z tronu i mianuje się Królem. Rozpoczynają się rządy tyrana, które na skutek rosnącej zazdrości o Mańkę zamiast ożenkiem, kończą się pogrzebem Władzia. Henryk raz po raz powtarza, że to wszystko nie może być naprawdę.

Postaci emanują sztucznością, wydają się marionetkami, mówią i ruszają się, ale jakby ożywiane były niejasną siłą. Czy jest nią Henryk, który śni postaci, czy może rzeczone „marionetki” sterują jego zachowaniami? „Tu ludzie łączą się w jakieś kształty (…), w absurdalne związki i sytuacje i, poddając się im, są stwarzani przez to, co stworzyli” – pisał Gombrowicz we wstępie do dramatu.

Aktorzy wygłaszają kwestie w taki sposób, że dialogi co rusz zestrajają się w osobliwe melodie, na przykład, podczas gdy jeden rytmicznie recytuje, drugi głośno krzyczy. Na raz padają sobie w objęcia, by chwilę później odepchnąć się z impetem. Robią to z twarzami pozbawionymi emocji i z pustym wzrokiem.


W „Ślubie” Gombrowicz przeprowadza nieustanną dekonstrukcję konwencji i ról społecznych. Reżyser wydobywa z niej refleksję na temat utraty tożsamości, bezmyślnego poddawania się normom.

fot. Piotr Lis

Potok słów przetwarza się w bełkot, następuje rozpad komunikacji. Bohaterowie obracają się w świecie symulakrów – wypowiadane słowa, wykonywane gesty, miny nie odpowiadają ich pierwotnym znaczeniom. Wrażenie dziwności i odrealnienia rośnie z każdą minutą, a jego ukoronowaniem jest zbiorowa symulacja, podczas której poddani mają „napompować” Henryka boskością. Oddaje to chaos naszych czasów, poczucie przerażającej schyłkowości. Z każdą minutą napięcie narasta, świat przedstawiony wydaje się coraz bardziej nierzeczywisty, aż w końcu przychodzi moment przebudzenia – finał. Mimo że sen się skończył, niepokój pozostaje w pamięci.

Aktorzy sosnowieckiego teatru wyśmienicie odnajduje się w „świecie wiecznego naśladownictwa, sztuczności i mistyfikacji”. Henryk w interpretacji Michała Bałagi balansuje na różnych poziomach świadomości postaci, nie wiadomo, kiedy stwarza otaczający go świat, a kiedy staje się ofiarą własnej błazenady. Poruszający się na granicy powagi i śmieszności Ojciec w ujęciu Andrzeja Dopierały, przerysowana Matka Marii Bieńkowskiej, czy rewelacyjny Władzio w wykonaniu Tomasza Kocuja – wszyscy doskonale radzą sobie ze stwarzaniem efektu sztuczności. „Ślub” Radosława Rychcika to popis aktorskiego kunsztu.

Źródło:

Materiał własny

Wątki tematyczne