„Kochany, najukochańszy…” wg Wiesława Myśliwskiego w reż. Magdy Umer w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Wiesław Kowalski w Teatrze Dla Wszystkich.
Grażyna Barszczewska nie po raz pierwszy sięga po twórczość Wiesława Myśliwskiego, który jest bez wątpienia autorem nietuzinkowym i błyskotliwym, potrafiącym poddawać nie tylko ocenie bieg dziejów, ale i tworzyć przejmujące portrety ludzkie, zdeterminowane tym, co niesie los i daje przeznaczenie. W 2017 roku, również na Scenie Kameralnej Teatru Polskiego w Warszawie, odbyła się premiera spektaklu „Niezatańczone tango” w reż. Leszka Bzdyla, a aktorce towarzyszył wówczas na scenie Dominik Łoś. W tym sezonie do repertuaru trafia przedstawienie „Kochany, najukochańszy…”, do którego na podstawie powieści „Ostatnie rozdanie” również Grażyna Barszczewska napisała scenariusz, a towarzyszy jej uwieczniony na filmie adresat listów bohaterki, w którego wciela się Andrzej Seweryn.
Aktorce po raz kolejny, choć tym razem zadanie było bez wątpienia dużo trudniejsze, powiodło się transponując pełną pięknych sentencji prozę na język teatru nie doprowadzić do ilustrowania zapisów rzeczywistości, znaczeń, sensów, myśli czy rysunku postaci. Wraz z Magdą Umer (reżyseria) udało się przy eksponowaniu całego poetyckiego piękna epistolarnej narracji autora „Widnokręgu”, konfrontować świat protagonistki, która nigdy nie zrezygnowała z pisania listów do człowieka i nie przestała go kochać, z losem mężczyzny, z którym pełna przywiązania od lat koresponduje. W konsekwencji takiego zestawienia wchodzimy jako widzowie w przestrzeń przywołującą istotne pytania na temat naszego miejsca w najbardziej subtelnych, bo uczuciowych relacjach kobiety z mężczyzną i o porządek jego wielowymiarowego kształtu, determinowanego rozstaniem i oddaleniem. Ale mamy też tutaj do czynienia ze szczerymi, nie pozbawionymi intymności a nawet odwagi, pytaniami kierowanymi do Boga.
Grażyna Barszczewska jako Maria jest tym razem niemal na pustej scenie, a zatem jedynie samym słowem wywiedzionym z pisanych listów przywołuje wydarzenia i sytuacje z przeszłości, okoliczności powodujące odchodzenie od korespondowania, ale i decydujące o powrotach do kolejnych, wciąż nie dających się powstrzymać zwierzeń. I choć partnera tej epistolarnej gry widzimy tylko na tiulowym ekranie, konstrukcja ich „dialogu” narzuca wszystkim realizatorom określoną konwencję i porządkowanie budowanych konstelacji. Wymiana listów między kochankami w ich sposobie scenicznego istnienia rozpisana została na dwa istniejące w różnych przestrzeniach instrumenty, które nawet jak się znajdą po tej samej stronie będą zachowywały odpowiedni dystans. Ważna jest też w tym spektaklu gra z kolorem, światłem i gestem, może nawet ważniejsza niż próba ujmowania działań w pewne figury plastyczne. Widać, że aktorce dużo łatwiej odnaleźć się jest na scenie wtedy, gdy może podeprzeć się czymś więcej niż tylko spokojnym ruchem łączącym interpretację poszczególnych tekstów. Pojawienie się na przykład w jej rękach płaszcza zasadniczo zmienia sposób operowania ciałem, które wychodzi wtedy poza czystą naturalność przejść do kolejnych sytuacji czy miejsca w przestrzeni. Na pewno istotnym wkładem w dramaturgię tego przedstawienia, ale i w jego sugestywną teatralność jest głos pojawiającego się na projekcjach mężczyzny, który ustami Andrzeja Seweryna próbuje ze swojego punktu widzenia spojrzeć na związek i relacje z Marią. Jego obecność jest w tym przedstawieniu bardzo istotna, znacząca i dużo jako o adresacie mówi widzowi. Również o tym dlaczego nie potrafił ułożyć sobie życia z żadną inną kobietą, choć nie miał przecież kłopotów z poznawaniem ludzi i nawiązywaniem z nimi kontaktu.
Barszczewska w swojej grze z pamięcią czy wspomnieniem, sposobem poruszania się zarówno w materii literackiej, jak i scenicznej jest uosobieniem ogromnego spokoju, skupienia, wyciszenia i wymownego milczenia, a każdy z tych emocjonalnych substytutów posiada głęboką wartość w eksponowaniu sensów dramatycznych choćby w pojawiających się próbach zatrzymania na chwilę czasu czy raz i drugi podejmowanej decyzji o zaniechaniu wymiany kolejnych listów. Aktorka komponuje swoją postać z nut pozbawionych jakiejkolwiek koturnowości, w jej głosie czuje się powiew subtelnego, rozczulającego ciepła, a prostota reagowania na drugiego człowieka pozwala na wsłuchanie się w tekst i podążanie za jego myślą. Myślą, która jest namysłem nad naszym życiem i możliwościami zapanowania nad jego porządkiem, nad miłością, która przychodzi i odchodzi, choć nie na zawsze. Myśliwski dał aktorce znakomicie zakomponowaną partyturę, skupiając się w historii Marii, spełniającej się w zawodowym życiu jako ordynatorka szpitala dla małych dzieci chorych na raka, na tym, jak trudno jest zapomnieć o miłości, miłości, która wskrzeszana w listach wciąż tli się ogniem namiętności i niespełnionych do końca pragnień. Pragnień przywołujących godziny szczęścia z lat szkolnych i bycia wtedy razem. To siła tej miłości, która nie przetrwała, jest motorem poszukiwania nowych argumentów, by napisać kolejny list, który choć nazywany ostatnim, nigdy nim nie będzie.