EN

11.12.2020, 10:19 Wersja do druku

Nie trzeba być „takim samym”, „takim jak inni”… można być sobą

Chodzi nam o poszukiwanie znaczeń, jakie nadajemy harmonii. Czym ona jest dla mnie? A dla Ciebie? Czy nasze „harmonie” mają jakieś części wspólne? A może żadnych? Nie ma dobrych i złych odpowiedzi - z Aldoną Żejmo-Kudelską i Adamem Gąseckim, praktykami Teatru Zaangażowanego Społecznie, opiekunami  merytorycznymi i artystycznymi interaktywnego finału VI edycji projektu Art Generacje, rozmawia Wiesław Kowalski w Teatrze dla Wszystkich.

fot. mat. organizatora

Jesteście trenerami Teatru Zaangażowanego Społecznie. Aktualnie pracujecie nad nowym projektem, którego finał ma się odbyć 14 grudnia. Jak pandemia wpłynęła na Waszą pracę i kontakty z osobami zaangażowanymi w to przedsięwzięcie?

Adam: Ogromnie wpłynęła. Na kilka tygodni przed startem stało się dla nas jasne, że w Warszawie nie ma sali, w której możemy zgromadzić w rygorze sanitarnym ponad 30 osób w jednym miejscu. Czyli samych uczestniczek i uczestników! Nie mówiąc już o widzach. I o tym, że wszelkie prognozy wskazywały, że nawet jeśli zaczniemy spotykać się na żywo, to za jakiś czas to „okno pogodowe” się zamknie. Dlatego podjęliśmy – trudną wtedy, ale wydawało się, że coraz bardziej nieuniknioną – decyzję o stworzeniu trzech mniejszych grup, które będą pracować równolegle i o podzieleniu się ich prowadzeniem. Zaczęliśmy prace na żywo, ale szybko trzeba było przenieść się na zooma. Pamiętam z tamtego czasu straszny chaos w głowie – niepewność, ile osób może się spotkać w jednej sali, wiszące nad nami groźby zmniejszania limitu tych osób, odpowiedzialność za ludzi, obawy czy sami za chwilę nie zrezygnują oraz dużo własnych pytań – artystycznych, metodycznych: co robić przy tej formie zajęć i czy ja w ogóle chcę to robić.

Nasze uczestniczki bez wyjątków wołały spotkania na żywo – wszyscy bardzo tęsknili za fizyczną obecnością i kontaktem. Ale to było jeszcze przed jesiennym zaostrzaniem rygorów. Po przeniesieniu się do sieci wyrażały radość i wręcz wdzięczność, że kontynuujemy pracę. Mimo wszelkich minusów kontaktowania się za pośrednictwem ekranów. Po tym etapie niepewności i zmian rygorów z dnia na dzień, paradoksalnie w sieci odnaleźliśmy stabilną, choć trochę przytłaczającą przystań. Pomimo, że sam bardzo źle znoszę tę formę spotkań, widzę, że ta konsekwencja działań na przekór ograniczeniom zbliża nas jako członków i członkinie grupy. Że w tej trudnej sytuacji potrafimy doceniać to, co jest możliwe i że jesteśmy sobie wdzięczni za obecność. W poprzednich edycjach też tak było, ale teraz odczuwam to mocniej. Sam fakt mniejszej liczby osób w grupach i dodatkowo w przypadku mojej grupy realizowanie indywidualnych projektów filmowych sprawił wręcz, że kontakt z poszczególnymi uczestniczkami i uczestnikami jest głębszy, bardziej zindywidualizowany. Ot, taka łyżeczka miodu w pandemicznej beczce dziegciu.

Aldona: Pandemia postawiła nas – praktyków Teatru Zaangażowanego Społecznie – w bardzo nieoczekiwanej i trudnej sytuacji. To, co do tej pory stanowiło w dużej mierze podstawę naszych działań – zaangażowanie ciała, budowanie fizycznej i emocjonalnej bliskości w grupie, na sali, stało się niemożliwe. Postawiło to przed nami pytania: jak być blisko emocjonalnie będąc fizycznie daleko? Jak „dotknąć” nie dotykając? Postawiło to przed nami metodyczne wyzwania; jak korzystać z metodologii Teatru ze społecznością pracując w tak nieoczywistych warunkach, mając przed sobą „kafelki” uczestników, zamiast ich realnej obecności. I tutaj mnie osobiście czekało wielkie zaskoczenie. Okazało się, że metody, którymi pracujemy, przy odrobinie naszej – jako prowadzących –  otwartości i elastyczności da się dość łatwo przystosować do pracy na zoomie. Nasza ludzka kreatywność naprawdę nie ma granic! Pracując na zoomie możemy tworzyć opowieści, wchodzić w rolę, improwizować w „pokojach”, odnajdywać metafory i nowe znaczenia starych symboli… Ponieważ potrzeby bliskości, kontaktu, wymiany emocjonalnej w trakcie pandemii  pogłębiły się, kreatywne sposoby pracy nagle okazały się niezwykle cenne, pozwoliły bowiem w twórczy sposób wyrazić emocje związane z nową sytuacją, umożliwiły odnalezienie języka, w którym możemy mówić, rozmawiać ze sobą o trudnej sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. To przekształcało doświadczenie, uwalniało energię. Nieoczekiwanie też grupy prowadzone w tym czasie zyskały dodatkowy „walor” – wzajemnego wsparcia. W chaosie wydarzeń, codziennych statystyk chorych, lęku, nieprzewidywalności i braku poczucia bezpieczeństwa ten stały, cotygodniowy element – twórcza grupa, wspólna praca – dawał poczucie stabilności, oparcia i był czymś w rodzaju wytchnienia. Czasu „poza” czasem, czasu, w którym spotykamy się, by być ze sobą, wspólnie tworzyć, inspirować się, przeżywać. Hitem okazała się praca z ciałem. Siedząc całe dnie przed komputerami nasze uczestniczki łaknęły zaangażowania fizycznego, kontaktu z ciałem, relaksacji. W związku z tym część zajęć stanowiły ćwiczenia pogłębiające kontakt z ciałem, odstresowujące, odprężające. Skończyło się na tym, że w trakcie jednych z ostatnich zajęć zatańczyliśmy wszyscy twista… każdy przed swoim ekranem.

Czy łatwo jest namówić seniorów i młodzież z ośrodków wychowawczych do takich działań edukacyjnych? I jakimi metodami próbujecie te dwie grupy integrować?

Adam: My już w zasadzie od kilku lat nie namawiamy… Więcej wysiłku trzeba było włożyć w poprzednich latach w mniejszych miejscowościach – Pilzno, Dębica, Górzno. W Warszawie – jeszcze kilka lat temu. Od jakiegoś czasu nie musimy namawiać, bo wstępnych zgłoszeń przychodzi nawet kilka razy więcej, niż mogłaby pomieścić sensownie działająca grupa. Część uczestników i uczestniczek z poprzednich edycji przychodzi do kolejnej. Część wraca po kilku latach. Są takie osoby, które biorą udział nieprzerwanie od pięciu lat. Część wraca, a dodatkowo przyprowadza znajomych. I jeśli takie uczestniczki mówią na spotkaniu informacyjnym nowym osobom, żeby się nie bały, że może czekać je fantastyczna przygoda i że w kolejny etap pracy pójdą za nami w ciemno, to lepszej rekomendacji sami sobie nie wystawimy. Zbieramy owoce konsekwentnego budowania tego działania od ponad siedmiu lat. Może się trochę zagalopuję, ale to trochę jak ten przysłowiowy brytyjski trawnik – rosnący tak gęsto, bo strzyżony od stuleci.

A z tym namawianiem to bardzo złożona sprawa. Nasze działanie teatralne polega na budowaniu artystycznego komunikatu (spektaklu, instalacji, performansu) od zera, z materii, którą same uczestniczki i uczestnicy uznają za bliską sobie. Po drodze jest dużo odkryć, ale i jedna duża niewiadoma. I mam poczucie, że dopóki nie przejdziesz tego procesu jako uczestnik-twórca, dopóty nie sposób pojąć, na czym to tak naprawdę polega. W tym sensie namawianie może się odwoływać do ciekawości samego siebie, spotkania z innymi, do odkrywania w sobie uśpionych talentów, do szukania sposobu na wyrażenie siebie. To są dyspozycje w człowieku, które on musi mieć, żeby się złapać na tę przynętę. Plus oczywiście musi mieć na to czas.

Natomiast trochę inaczej przystępujemy do zbierania chętnych na pokład w MOS-ie. Tam z racji dorastania młodzieży, co roku w nasze widełki wiekowe wchodzi nowe grono młodych ludzi, a z kolei starsi opuszczają mury MOS-u. Współpracujemy z wychowawczynią, Kasią Pciak i kilkoma innymi wychowawcami. I znowu – trzem latom współpracy zawdzięczamy jej głębszy poziom. Wychowawczynie, znając młodzież na co dzień i to, co jest dla nich bliskie i im potrzebne, zachęcają na różne sposoby. Ale my też przyjechaliśmy i zrobiliśmy takie „doświadczalne warsztaty”, w których było trochę zabawy, trochę ruchu, trochę improwizacji, trochę rozmowy. Czyli próbek tego, co robimy normalnie w większych dawkach. Jeśli ktoś poczuł, że jakiś element jest mu/jej bliski – zapraszaliśmy. Fajne jest też to, że niektóre dzieciaki widziały spektakl z poprzedniego roku, który tworzyli koledzy i koleżanki. I w kolejnym roku same odważają się spróbować.

Aldona: Metody, którymi integrujemy obie grupy wywodzą się z nurtu Teatru Zaangażowanego Społecznie. Najogólniej mówiąc są to metody aktywne, angażujące uczestników przez wspólne doświadczenie i późniejszą refleksję nad nim. Podejmując wspólnie różne działania, np. tworząc pomniki harmonii i dysharmonii, angażujemy się zarówno fizycznie, emocjonalnie i intelektualnie. Wspólnie zastanawiamy się nad znaczeniami, ale nie szukamy jednego wspólnego mianownika, raczej interesuje nas różnorodność, wielość znaczeń, odniesień, kontekstów. To bardzo ważne założenie metody i nieodłączny element naszej – prowadzących –  postawy. To powoduje, że każdy może znaleźć w grupie swoje miejsce, odnaleźć się w niepowtarzalny sposób. Nie trzeba być „takim samym”, „takim jak inni”… można być sobą. A jak można być sobą, to zaraz się okazuje, że jesteśmy do siebie bardzo podobni… i wiek przestaje mieć znaczenie. Bo tak naprawdę łączy nas wszystkich – starszych czy młodszych – pewne uniwersum ludzkiego doświadczenia; kochamy, nienawidzimy, boimy się… niezależnie od tego czy mamy 13 czy 80 lat. Dobrze jest móc ze sobą o tym porozmawiać, być w dialogu. „Naszym” językiem rozmowy jest drama i teatr.

Jak udało się Wam nakłonić starsze osoby do tego, by odpaliły zooma?

Adam: Gdy wyemigrowaliśmy do internetu, niektóre uczestniczki miały więcej godzin spędzonych na zoomie niż ja.  Dlatego, że na przykład brały udział w jakimś innym projekcie wiosną. Albo korzystały z niego na co dzień w pracy lub w szkole. A mówiąc już w całkiem serio, wszystkim nam było ciężko zasiąść przed ekranami, zamiast być w żywym kontakcie, tym fizycznym, w pełni ruchowym,  we wspólnej przestrzeni itd. Z mojej grupy dwie osoby na tym etapie zrezygnowały. Te, które zostały – jak już mówiłem wcześniej – doceniały, że została nam choć taka forma kontaktu. Jest też kwestia dostępu do komputera i internetu. Marginalna skala, ale kilka starszych uczestniczek jest tu wykluczonych. Jedna nasza stała uczestniczka przyjeżdża do naszej siedziby, zasiada przed jednym z naszych komputerów w sąsiednim pokoju i bierze udział w zajęciach. Ale kto nie ma komputera, a do tego obawia się wychodzenia z domu, niestety takiej możliwości nie ma. W tym sensie pandemia również nas pokonuje. Natomiast z czasem ta technologia staje się coraz bardziej niewidzialna. Przyzwyczajamy się.

Aldona: Tak, przyzwyczajamy się… Osobiście nie miałam poczucia, że kogokolwiek namawiam do „odpalenia” zooma. To była naturalna konsekwencja, jedyna możliwość wspólnego działania w pandemicznej rzeczywistości. Mogliśmy odpalić zooma albo… na wiele miesięcy stracić możliwość kontaktu. Zoom był mniejszym złem. Albo po prostu mniejszym dobrem. I jak się okazało – wcale nie był taki straszny. Ale rzeczywiście tutaj dla kilku osób problemem okazało się zaplecze techniczne – brak komputerów, nieumiejętność zainstalowania programu i korzystania z niego. To są bariery, z którymi do tej pory nie mieliśmy kontaktu. Nieoceniona okazała się nasza koordynatorka projektu –Kasia Błachiewicz-Koryga, która cierpliwie tłumaczyła uczestniczkom, jak np. włączyć mikrofon. I nie poddawała się. To między innymi dzięki Jej zaangażowaniu wszystkie chętne osoby mogą wziąć udział w projekcie. Kasia się po prostu nie poddała.

Tegoroczna edycja projektu Art Generacje przygotowywana jest pod hasłem Harmonia. O jaką harmonię Wam chodzi? Bo to pojęcie dość pojemne, może być rozumiane również jako tolerancyjność, spolegliwość czy symetryczność?

Adam: Hasło wyjściowe jest ogólne, tak jak i ogólne były tematy z poprzednich lat, np. czas, miłość, pamięć. To się sprawdza, gdyż odpowiedzią na pytanie, o co nam chodzi, jest odpowiedź: o to, o co chodzi uczestniczkom i uczestnikom. To oni dookreślają, co ich interesuje.

Taka uwaga metodyczna: jako reżyser, modelując formę i dramaturgię spektaklu, staram się możliwie mało ingerować w treści. Jeśli już, to najbardziej po to, by coś pogłębić, dogrzebać się konfliktu, problemu, trudności w jakiejś zbyt cukierkowej wizji. Ale czasem też powstrzymuję się, bo zdaję sobie sprawę, że w jakimś zaproponowanym obrazie scenicznym ma chodzić właśnie o marzenie.

fot. mat. organizatora

Gdy ten projekt polegał na zbiorowym tworzeniu spektaklu, to wstępny etap indywidualnego badania tematu przez uczestników, któremu towarzyszy wymiana doświadczeń między nimi, przeradzał się w zbiorowe ucieranie wizji – to o czym chcemy opowiadać, co chcemy pokazywać, co nas porusza. W tym roku uczestniczki mojej grupy przygotowują indywidualne projekty filmowe i przez to w ogóle nie muszą znajdować wspólnego stanowiska. Natomiast słuchają wzajemnie swoich refleksji, pomysłów, odczuć i pomagają te indywidualne pomysły rozwijać. Dzięki temu mamy dużo wątków: harmonię jako równowagę w człowieku i wszechrzeczy, jako wielość sprzecznych emocji, jako przekuwanie niemożności spotkania w dostrzeżenie się, jako zgodę na cykl życia, na przemijanie, jako współistnienie z naturą.

Aldona: O jaką harmonię nam chodzi… o żadną konkretną. Chodzi nam o poszukiwanie znaczeń, jakie nadajemy harmonii. Czym ona jest dla mnie? A dla Ciebie? Czy nasze „harmonie” mają jakieś części wspólne? A może żadnych? Nie ma dobrych i złych odpowiedzi. To czasem jest wyzwaniem – w szkole uczy się nas, ze istnieje jedna właściwa odpowiedź i że „nauczyciel” ją zna… Ale u nas obowiązuje inny paradygmat. Paradygmat badacza, który szuka, bada, sprawdza, kieruje się swoją ciekawością, zadaje pytania, kwestionuje… No właśnie – czy harmonia w ogóle istnieje? A może istnieje tylko dzięki dysharmonii? Zawsze stawiamy sobie pytania i szukamy odpowiedzi. W trakcie warsztatów okazało się np. że harmonia jest, ale i jakby jej nie ma. Że znajdujemy ją w chaosie i spokoju. Że może być przeżywana jako nuda. Że jest jak beza z dżemem porzeczkowym; słodka i kwaśna zarazem… że to połączenie przeciwieństw.

Jak dużą rolę w waszych działaniach warsztatowych odgrywa improwizacja?

Adam: To jest podstawa. Ten nurt pracy stoi na improwizacji. Skoro przychodzimy do grupy ludzi tylko z ogólnie nakreślonym tematem, to właśnie dzięki improwizacjom gromadzimy składniki, które pozwalają nam coś zaobserwować, a potem złożyć to w całość. Improwizacje różnią się między sobą tym, czy uczestnicy mają chwilę na obgadanie, czy ruszają z miejsca; tym, czy nastawiamy się na formę bardziej teatralną, opartą o wchodzenie w role, gdzie postaci mają psychologię, czy raczej wychodzimy od ciała;  albo tym czy szukamy wyrażenia bardziej abstrakcyjnych treści czy nakreślamy sytuację. Osobiście lubię włączanie abstrakcyjnych eksploracji i intensywne poszukiwania ciałem, również jako aktor, ale w Art Generacjach dopasowuję się do grupy. Przykładowo, jeśli ruch ludzi blokuje, to idziemy w bardziej realistyczne przedstawianie tematów. Naturalnie, ludzie są zróżnicowani pod względem predyspozycji, zainteresowań, doświadczenia, ale również gotowości do przekroczenia czegoś w sobie. Trzeba w tym wszystkim w grupie ludzi balansować i wierzę, że nie ma jedynego dobrego rozwiązania. Wierzę też, że improwizacja ułatwia wyłączanie rozumu w sobie i dopuszcza do głosu podświadomość.

Aldona: Improwizacja jest bardzo ważna, ale zwykle zaczynamy od bardziej rozpoznawalnych i przez to łatwiejszych form pracy. Robimy dużo ćwiczeń angażujących ruch – żeby rozluźnić ciało, i zabawnych gier – aby pojawiło się uczucie rozbawienia, swobody, możliwość bycia spontanicznym/ą. Powoli wprowadzamy język teatru – zaczynając od bycia w roli, równoległego wchodzenia w postacie przez wszystkich uczestników, symultanicznych improwizacji, pomników, stop-klatek… wszystko po to, by oswoić naszych uczestników i uczestniczki z językiem dramy i teatru. Lub może raczej – pozwolić im na nowo go w sobie rozpoznać – bo przecież język teatru znamy wszyscy – każdy z nas jako dziecko bawił się w teatr; ze swobodą i radością improwizował… to tylko kwestia przypomnienia sobie, jakie to jest fajne i naturalne!

Jak bardzo musieliście zmienić techniki swojej pracy przechodząc na system online?

Adam: Dużo z zasad i wartości, o których jest mowa wcześniej, się nie zmieniło. U mnie zasadnicza zmiana jest związana z tym, że nie robimy spektaklu, tylko solowe formy filmowe. Po to, by móc je przygotować nawet w warunkach ścisłych ograniczeń w spotkaniach. Nazwałem to roboczo tworzeniem portretów filmowych i to mi podpowiedziało formy pracy już na etapie, gdy możliwe były jeszcze spotkania na żywo. Jestem szczęśliwy, że grupa przeszła te dwa spotkania. Wiedziony jakimś pośpiechem, chyba właśnie z obawy, że to bal na Titanicu i zaraz to wszystko się zamknie, wypuszczałem moje uczestniczki do śmiałych poszukiwań harmonii w ciele. Metodami pozwalającymi sięgnąć po swoje doświadczenie jako performerka, nie aktorka w roli. To by było dużo trudniejsze, gdyby wszystko zaczęło się online. Dzięki temu miałem poczucie, że przeszliśmy przez ten wrażeniowy, „podświadomy” etap i z większą lekkością myślałem o dalszej pracy w sieci. Tu jest na pewno więcej rozmowy, trudniej jest towarzyszyć ludziom w czasie pracy w grupach. Ale staraliśmy się też działać fizycznie, np. w parach, choć fizyczność partnerki mieści się wtedy w płaskim ekranie 20×30 cm. Skorzystałem też z tego, że wszyscy są w swoich domach, a w tych warunkach z kolei dużo ciekawiej można było wykonać zadanie – „zrób autoportret fotograficzny, przedstawiając bliski ci aspekt harmonii”. Zdjęcia te potem po kolei analizowaliśmy, a to pomogło uczestniczkom koncypować pomysły na filmy. Zaprosiłem tez do współpracy twórcę filmowego, Łukasza Jasiukowicza. Sam mam mocny background teatralny – aktorski i reżyserski i do pracy filmowej potrzebowałem fachowca. Łukasz ma więc duży wkład w artystyczny kształt finałowych filmów moich uczestniczek.

Aldona: W grupie, którą ja współprowadzę nie zmieniłyśmy technik pracy, a jedynie dostosowałyśmy je do formy online. Rozpoczęłyśmy pracę na tekstach literackich, co w początkowym etapie pracy było dosyć proste technicznie i organizacyjnie. Następnie wybrałyśmy trzy teksty, które stały się podstawą dla naszej dalszej – już grupowej – pracy. Poszukiwałyśmy znaczeń, sensów, własnego rozumienia postaci – uczestniczki  wchodziły w role bohaterów, pisały ich monologi wewnętrzne, improwizowały, tworzyły sceny, szukały ich kostiumów, rekwizytów… Już za chwilkę zaprezentujemy efekty naszej pracy. Czujemy się bardzo podekscytowane.

Tegoroczny finał ma się składać – jak już mówiliście – z małych form filmowych i indywidualnych mini-monodramów. Czy spoiwem poszczególnych elementów będzie sam temat czy też coś jeszcze?

Adam: Wspólna obu grupom będzie chęć nawiązania kontaktu z widownią. Jesteśmy jeszcze w trakcie ustalania, co to dokładnie będzie, więc pozostaje nam zaprosić na pokaz i się przekonać. Moja grupa ma dziesięć filmów. Bardzo różnych. W momencie przeprowadzania wywiadu jestem przed spotkaniem z grupą, w czasie którego zastanowimy się, w jaki sposób je ze sobą powiązać i „zaczepić widownię”.

Aldona: W naszej grupie pomysł na pokazy zmienił się – zdecydowałyśmy się na przygotowanie scen. Być może jest to też konsekwencja coraz większego zaufania do „teatru na zoomie”, zaufania,  że taki teatr też może być wartościowy i poruszający. Inspiracją do naszej prezentacji będą trzy teksty literackie. Inspirując się tekstami uczestniczki stworzyły trzy krótkie sceny odnoszące się do tematyki harmonii i dysharmonii. Teksty te są bardzo różne, więc i rozumienie harmonii nie będzie jednolite. Bardzo się z tego cieszę, bo to pokazuje twórczy proces, przez który przechodzimy. Z całą pewnością ważna będzie dla nas widownia – naszych widzów także będziemy chciały zapytać o harmonię…

Powiedzcie gdzie będzie można Wasz finałowy pokaz zobaczyć?

Aldona: Oczywiście na zoomie. Wystarczy wysłać maila na adres [email protected]. W dniu prezentacji czyli 14 grudnia wyślemy link do spotkania na zoomie. Na pokaz zapraszamy o godzinie 18.00.

Tytuł oryginalny

Nie trzeba być „takim samym”, „takim jak inni”… można być sobą

Źródło:

Teatr dla Wszystkich

Link do źródła

Autor:

Wiesław Kowalski

Data publikacji oryginału:

10.12.2020

Wątki tematyczne