EN

22.10.2024, 09:20 Wersja do druku

Nie będziesz mieć pereł innych przede mną

„Fashion Beach” w reż. i choreografii Stefana Silvino w Centrum Kultury w Lublinie. Pisze Marta Zgierska na portalu taniecpolska.pl.

fot. Piotr Jaruga

Fashion Beach opowiada o kobiecym świecie przepełnionym rywalizacją i o pięknie, którego istota często zostaje zatracona. Choreografia, poprzez użyte w niej przejaskrawienia, ukazuje narastającą w kobiecie potrzebę uwagi, na której budowana jest krucha samoakceptacja. Presja związana z wymogami społecznymi zmusza do ciągłej pracy nad swoim wyglądem, a niejednokrotnie także – do maskowania prawdziwych emocji, choćby błyszczącymi dodatkami.

Bohaterkami spektaklu jest siedem pięknych kobiet, z których każda chce być najpiękniejsza. Postać, w którą wciela się Sandra Zalas, od samego początku wiedzie prym, wdziera się szturmem na scenę, by przykuć całą uwagę widzów. Jej prolog, choć daje pozór dialogu i interakcji, w gruncie rzeczy jest przemową potrzebną tylko po to, by zarezerwować sobie tytuł tej jedynej, najpiękniejszej perły. Jest przewodniczką po świecie, w którym nie ma żadnych szerszych perspektyw. Zresztą po co, skoro prężące się ciało i okalające je cudne bikini konkurują teraz tylko z tym, co dzieje się w zasięgu wzroku, na pobliskich, plażowych ręcznikach.

W choreografiach grupy Sandra Zalas jest zawsze trochę z boku, tylko częściowo przyłącza się do innych tancerek – kolejnych plażowiczek, jej odbić i zwielokrotnień, które dopiero z bliska stają się indywidualnościami. I o tym właśnie jest Fashion Beach: o zmianie perspektywy, o dostrzeganiu piękna w różnicach i wyjątkowych cechach, które ledwie prześwitują przez grubą warstwę SPF. Filtrem, który zasklepia piękno, jest przebodźcowanie. Uwagę widzów co rusz skradają nowe komunikaty i natarczywe zachęty. Kolejny gatunek muzyczny, stukot obcasów, kolejne prężące się ciała – dużo latino, trochę retro, nieco techno i transu.

Finalnym wzmocnieniem toczącej się przez cały czas walki o uwagę i uznanie jest scena catwalk. Panujący w niej chaos nie pozwala w pełni przyjrzeć się białym, oblamowanym czarnym markerem kostiumom. Przestrzenne kartonowe formy szybko zostają zniszczone w grupowym akcie zdarcia strojów, a szkicowość wybiegowych kreacji dodatkowo obnaża paradoksy świata mody.

Spektakl ma czytelną strukturę dramaturgiczną. Kilka wyraźnych ram i przecięć trzyma choreografię w ryzach, dzięki czemu, mimo zawrotnego tempa, nie traci ona swojej klarowności. Zalas, kreując swoją bohaterkę, stwarza narracyjny stelaż, na którym oparta jest cała konstrukcja. Prosta scenografia tworzy kolejny filar. Biała tkanina, rozpostarta niczym baldachim nad sceną, i wieża ratownicza po prawej stronie – to elementy zarysowujące kontekst plaży. Zawieszone płachty materiału to także sprytny zabieg scenograficzny, który umożliwia zbudowanie w sekundę, jedynie poprzez grę światłem i dźwiękiem, różnych nastrojów i przestrzeni.

Spektakl ma także klamrę semantyczną. Budują ją odniesienia biblijne, a wybór użytych motywów eksponuje problem patriarchalnie pojmowanej pozycji kobiety, utrwalony przez wieki w kulturze europejskiej. W scenie nawiązującej do Dekalogu przykazania zostają przepisane tak, aby to „perła” – kobieta – była tą ubóstwiana („Nie będziesz miał innych pereł przede mną”). Jednocześnie pozostanie w strukturze językowej Dekalogu służy także przywołaniu kontekstu moralności.

Narrację przecinają chwyty metateatralne, takie jak bezpośrednie zwrócenie się do ekipy technicznej i widzów („Proszę o dym! Teraz Wam pokażemy!”). Jest to jednak bardziej kokietowanie możliwością interakcji niż faktyczne wciąganie widza w działanie. Świetnym tego przykładem jest wyrwanie jednego mężczyzny z widowni i usadzenie go na wieży, skąd oglądać ma całe przedstawienie. Jak się jednak na koniec okazuje (przynajmniej na premierze), widz ten to Alexander Adamau, scenograf spektaklu. Warto jednak zauważyć, że motyw wieży buduje następną ramę choreografii.

Nieustanne dążenie do narzuconego ideału, zamiast dać spełnienie, prowadzi do utrzymującego się stanu napięcia, wysypu kompleksów i utraty swojej tożsamości. Twórcy, przywołując metaforę perły o nieregularnych kształtach, pokazują, że właściwe piękno nie leży w dopasowywaniu się do standardów i upodobnianiu się do obowiązującego wzorca, lecz kryje się w tym, co unikalne, charakterystyczne i prawdziwe.

W spektaklu nieskoordynowane ciała wyrywają się z dyktatu odtwarzanej normy. Synchroniczny taniec kryje w sobie małą asynchronię – główne kroki, kierunki, rytmy są wspólne, ale każda tancerka poprzez detale, mimikę, ruch głowy czy korpusu, odróżnia się od pozostałych. Grupa rozpada się na fragmenty, a jednak wciąż podąża za muzyką. Skąpana w świetle i kontekstach plaży – pozostaje całością.

Intensywne sceny zbiorowe zostają uzupełnione i nieco wyciszone przez solowe partie choreografii. Każde solo polega na budowaniu nowej jakości ruchowej wynikającej z procesu indywidualizacji, którego przejawy widzimy już w scenach zbiorowych. W pamięć zapada przede wszystkim epatujący siłą taniec Agnieszki Brzezińskiej, w którym ciało tancerki walczy z ciężarem i uziemieniem.

Każda z tancerek posiada swój charakterystyczny tik, a proces twórczy wydaje się polegać na jego wyłuskaniu z ogładzonego ruchu, tak by stał się znakiem rozpoznawczym danego ciała. To największa wartość, jaką wypracował zespół – odkrywanie jednostkowego piękna poprzez ruch. Jest to dokładnie to, czego na tytułowej plaży się nie robi, gdzie kostiumy kąpielowe, ręczniki, okulary przeciwsłoneczne i ciała nasmarowane kremami zlewają się w olbrzymi, przeładowany detalami pejzaż.

Zupełnie mimowolnie obserwowałam w trakcie całego spektaklu zróżnicowane typy urody tancerek: od alabastrowej skóry po śniadą cerę, od smukłych i kościstych rysów, przez jędrne kształty, po silne i umięśnione ciało. Zawsze piękne. Ich obecność w dziwny sposób napawała mnie poczuciem kompletności. To sztuka uruchomić taki proces u odbiorcy choreografii, zwłaszcza gdy jej tematem jest właśnie uroda.

Mimo że tancerki stanowią wąską reprezentację kobiecych ciał, tych wysportowanych oraz zdolnych do swobodnego ruchu i ekspresji, ich praca z podjętym tematem wydaje mi się na wskroś szczera. Widać, że pokonują własne bariery, czasem kompleksy, że otwierają się na ruch i odkrywają nowe formy ekspresji. Twórcy spektaklu zgodnie podkreślają, że jest on efektem głębokiej współpracy i wzajemnej ufności. To, co zobaczyłam na scenie, w pełni to potwierdza.

Nie byłoby tego spektaklu (i takiego doboru obsady), gdyby nie jego pomysłodawca Stefano Silvino. Artysta urodził się na Sycylii. Rozpoczął karierę jako tancerz we Włoszech i Niemczech. Otrzymał stypendium Broadway Dance Center w Nowym Jorku. W 2014 roku przeniósł się do Polski, skąd w 2021 roku wyjechał do Madrytu. W czasie swoich podroży tańczył m.in. z Bytomskim Teatrem Tańca i Ruchu Rozbark, pracując pod okiem takich choreografów, jak: Uri Ivgi, Johan Greben i Anna Piotrowska, brał udział w realizacjach Teatru Wielkiego Opery Narodowej, takich jak Halka Wileńska w reżyserii Agnieszki Glińskiej i choreografii Weroniki Pelczyńskiej oraz w Teatrze Tańca Zawirowania, m.in. w spektaklu Tańcząc Boską komedię w choreografii Elwiry Piorun.

Fashion Beach Silvino odpowiedzialny jest za choreografię i reżyserię. Tym razem sam na scenie nie występuje, oddaje bowiem pole ekspresji tancerkom. To spektakl o kobietach, zagrany i przeżyty przez kobiety. Rodzi się ciekawość, skąd u Silvino zainteresowanie tym tematem, który analizowany jest wyraźnie pod kątem rywalizacji, potrzeby uznania i presji społecznej. Artysta jako źródło inspiracji podaje swoją matkę i sycylijskie plaże będące prawdziwą areną lokalnego życia towarzyskiego. Grono znajomych, bliższych i dalszych, wrzawa, parasolki i kapelusze zrywane przez wiatr, i one, dojrzałe kobiety – taki obraz widzimy na kończącym spektakl wideo. Klimat nagrania jest dużo spokojniejszy od atmosfery wytworzonej w całym spektaklu. Rywalizację przykrywa przyjemny rwetes, zazdrosne spojrzenia – śmiech, chęć przykucia uwagi – szum fal. Film można oglądać w ciszy, z pewnym rozczuleniem i nostalgią, tak, jak robi to na niebieskiej wieży ratowniczej zmęczona tańcem Magdalena Wójcik.

Jej finałowe solo, które wyłania się bezpośrednio ze sceny catwalk, jest szczególnie przejmujące. To mocny ruch ciała, oczyszczony z panującej dotąd nadmiarowości. Półnagie ciało tancerki zasłaniają długie włosy. Artystka ma wykręcone stopy, niepewnie stawia kroki. Wskazuje na swoją szyję, pytając: „Powiedzcie tylko, czy jestem czerwona tutaj?”. Następnie siada w dużym rozkroku, podskakuje na pośladkach do przodu. Przez większość choreografii pozostaje w kontakcie z podłożem. Ciężar ciała najczęściej opiera na głowie i stopach – ta chwiejna podpora pozwala tylko na odwrócone spojrzenie w kierunku widowni, nie chroni jednak przed kolejnym upadkiem. W ruchu niezwykle ekspresyjną funkcję pełnią długie włosy tancerki, które przy powtarzających się próbach podnoszenia ciała do pozycji mostka, tworzą własne figury. Są atrybutem kobiecości i osłoną. Czystą, naturalną formą, pozbawioną stylizacji.

Te dwie ostatnie sceny – taneczne solo i sycylijskie wideo – pozwalają wypełnić sporą wyrwę, jaką pozostawia po sobie tak przeładowany i przeciążony spektakl. Jego dynamika, prędkość, a przede wszystkim nieustanne zabieganie tancerek o uwagę wytwarzają świat analogiczny do tego, w którym na co dzień przychodzi nam funkcjonować. Algorytmy i sugerowane treści, reelsy i reklamy, platformy streamingowe, tablice, komentarze i boty, i w końcu wiecznie trwające konkursy, turnieje, telewizyjne show. Nie pozostaje nic innego, tylko oglądać, oceniać, wybierać, odrzucać. Nadmiar codziennie rzeźbi w nas pustkę. Dobrze, że możemy wciąż starać się ją wypełniać czułą uważnością. 

Tytuł oryginalny

Nie będziesz mieć pereł innych przede mną

Źródło:

taniecpolska.pl
Link do źródła