EN

26.09.2022, 11:42 Wersja do druku

Ni sen, ni jawa

„Sen nocy letniej” Williama Shakespeare’a w reż. Magdaleny Piekorz w  Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Kamil Bujny w portalu Teatrologia.info. 

fot. Mikołaj Pływacz / mat. teatru

Czy można kibicować teatrowi tak, jak kibicuje się zespołowi piłkarskiemu lub ulubionemu muzykowi? Nie mam na myśli wspierania, tylko właśnie kibicowanie, podparte serdecznością, wyrozumiałością i szacunkiem. Odnoszę wrażenie, że jeśli należałoby określić jednym słowem stosunek dolnośląskiej publiczności do Teatru Polskiego we Wrocławiu, to trudniej byłoby znaleźć bardziej właściwe słowo niż „kibicowanie”. Każda premiera przyjmowana jest bowiem przez widzów z dużą nadzieją – tak jakby wraz z nią mogło się coś wreszcie zmienić i polepszyć. Nie inaczej było ze Snem nocy letniej Williama Shakespeare’a, wyreżyserowanym przez Magdalenę Piekorz. Obserwując kampanię promocyjną i udostępniane przez teatr zdjęcia z prób, można było odnieść wrażenie, że tym razem zespołowi uda się przygotować coś, o czym będzie się z zainteresowaniem mówiło. Czy tak jest? Niezupełnie.

Wiele można wybaczyć twórcom teatralnym, zwłaszcza wtedy, gdy mierzą się z klasyką, poza jednym – brakiem pomysłu inscenizatorskiego. Piekorz, wywodząca się artystycznie ze świata filmu, nie znalazła żadnego przekonującego rozwiązania na to, by ciekawie wystawić dzieło Shakespeare’a. Jej przedstawienie, choć przygotowane ze scenograficznym (a co za tym idzie: pewnie też finansowym) rozmachem i angażujące bardzo wielu ludzi (spektakl grany jest w kilku obsadach), zdaje się od pierwszej sceny zmierzać donikąd: nie jest ani realistyczne, ani baśniowe; nie próbuje drwić czy podważać eksponowanej na wielu poziomach teatralności, pozostając przy tym obojętne wobec jej dowartościowywania; aktorzy, pragnąc przekonać widzów do autentyczności swoich scenicznych doświadczeń, prowadzą postaci w oparciu o wielkie, quasi-uduchowione gesty, nie tyle wchodząc między sobą w dialogi, ile recytując poetyckie, przetłumaczone przez Gałczyńskiego, kwestie. Wszystkiego tu jest za wiele, choć przed premierą wydawało się, że Piekorz właśnie w tym nadmiarze znajdzie sposób na Shakespeare’a: monumentalna scenografia (przygotowana przez Katarzynę Sobańską i Marcela Sławińskiego), składająca się z wysokich, oplecionych bluszczem pałacowych filarów, drzew i zwisającej z góry sztucznej roślinności, sugerowała, że znajdziemy się w świecie absolutnie fantastycznym, którego główną cechą jest jego odrębna baśniowość i bizarność. Wydawało się więc, że będzie tajemniczo i z pozoru groźnie, a tymczasem poznajemy rzeczywistość, która jest nie tyle ciekawą i magiczną krainą, ile niewiele znaczącym dla postaci tłem: nie licząc scen z elfami, większość akcji wrocławskiego Snu nocy letniej rozgrywa się na proscenium, blisko widza. Nie byłoby w tym rzecz jasna nic złego, gdyby zostało to w jakiś sposób formalnie uzasadnione, jednak, oglądając spektakl, można odnieść wrażenie, że reżyserka wydobywa swoich bohaterów na sam przód tylko po to, by uchronić ich przed „zaginięciem” w misternie i spektakularnie skonstruowanej scenografii. Z tego też powodu Piekorz pozwala wykonawcom na pompatyczność w mówieniu szekspirowskich kwestii – każde wypowiedziane zdanie chciałoby tu uchodzić za natchnione i mądre, a rozbudowana gestykulacja miałaby świadczyć o autentyczności prezentowanych przeżyć. Jak łatwo się domyślić, w istocie tak nie jest: wszechobecny patos wydaje się śmieszny, a postaciom daleko niestety do wiarygodności. Trudno rozpatrywać poszczególne role nawet w kontekście historycznym: wprawdzie kostiumy, za które odpowiada Lidia Kanclerz, wiernie oddają realia elżbietańskie i same w sobie stanowią dużą wartość, jednak sposób ekspresji – zwłaszcza aktorów wcielających się w postaci o arystokratycznym pochodzeniu – jest już jak najbardziej współczesny.

fot. Mikołaj Pływacz / mat. teatru

Niepodobna zatem dostrzec w spektaklu pracy innej niż tej nad tekstem i obrazem: nie widać prób zrozumienia motywacji bohaterów, przełożenia na dzisiejsze realia problematyki komedii oraz znalezienia w niej jakichkolwiek nowych sensów. Widać za to dużą pracę nad wizualną częścią przedstawienia – zupełnie tak, jakby mogła się ona sama obronić. To, po czym jako widzowie tylko się prześlizgujemy, czyli szekspirowska opowieść o zawiłych uczuciach szóstki bohaterów i związkach świata realnego z fantastycznym, zostało w Teatrze Polskim we Wrocławiu obudowane bardzo dosłowną ramą interpretacyjną: konkretnym zdarzeniom z akcji towarzyszą literalnie obrazujące je wizualizacje (gdy mowa o księżycu – widzimy z tyłu sceny księżyc; gdy o gwieździstym niebie – gwieździste niebo), a za pomocą muzyki i światła wiernie oddano nastrój poszczególnych scen (tak, żeby nikt nie miał wątpliwości, co aktualnie przeżywają bohaterowie – euforię czy grozę). Podobnie przebiega podział na postaci realne i fantastyczne: te pierwsze ucharakteryzowane są zgodnie z epoką, te drugie – baśniowo; podczas gdy Tezeusz (Andrzej Olejnik), Hipolita (Klementyna Umer) czy Egeusz (Dariusz Bereski) ubrani są w znamienne dla czasów elżbietańskich kostiumy (bufiaste rękawy, liczne zdobienia, przyległe do ciała gorsety, krezy, koronki itd.), przedstawiciele świata mitycznego wyglądają jak bohaterowie z bajek dla dzieci (niby naturalnie i kolorowo, jednak tandetnie i sztucznie – o czym świadczą m.in. wykonane z plastiku wianki na głowie). Trudno te opozycje uzasadnić inaczej niż poprzez podnoszenie bardzo oczywistego i w gruncie rzeczy krzywdzącego podziału: to, co prawdziwe, przynależy do świata dorosłych (a więc tych bohaterów, którzy zostali wizualnie realistycznie ukazani), a to, co fantastyczne, do świata dzieci (stąd też ta nie tyle baśniowa, ile właśnie bajkowa charakteryzacja). Niewiele nam to mówi zarówno o samej komedii, jak i o jej odczytaniu: poza tym, że ma być dosłowne, szkolne i przygotowane – korzystając z edukacyjnej terminologii – pod klucz.Elfy zachowują się tak, jak moglibyśmy założyć, że będą się zachowywać, czyli niepoważnie i dziko, a postaci ludzkie – poważnie i dramatycznie. Poza bardzo oczywistymi różnicami (takimi jak charakteryzacja i sposób poruszania się) nie widać pracy na rzecz wyszczególnienia obu tych grup – co do zasady wszyscy grają tu bardzo podobnie, nie wiedząc, jak nadać swoim postaciom jakiejś głębi czy prawdziwości. Egeusz, ojciec Hermii (Anna Haba), zwracający się do Tezeusza, księcia Aten, z prośbą o pomoc w przywołaniu do porządku niesfornej córki, nie jest w stanie zaprezentować się widzom inaczej niż poprzez rolę ojca nieakceptującego wyboru miłosnego dziecka; Tezeusz, Hermia czy zakochani w niej mężczyźni, Lizander (Maciej Gisman) i Demetriusz (Błażej Michalski) – wszyscy także podporządkowani są tylko jednej cesze lub doświadczeniu. Nawet gdy – pod wpływem zaklęć elfa Puka (całkiem przekonujący, bo najmniej oczywisty, Bartosz Buława) – przechodzą uczuciowe przemiany, popadając ze skrajności w skrajność, dalej pozostają płascy i jednoznaczni.

Nie ma w tym widowisku żadnej nieoczywistości i szaleństwa, nie widać też procesów i zmian zachodzących w postaciach. Przedstawiciele świata magicznego wydają się niejako „doklejeni” do ludzkiego – nie wiadomo, z czego wynika ich decyzja o angażowaniu się w perypetie uczuciowe śmiertelników. Trudno zatem zrozumieć wewnętrzną motywację spektaklu i jego złożoność. Twórcy operują rozlicznymi opozycjami (sen – rzeczywistość, prawda – nieprawda, autentyczność – teatralność, człowiek – przyroda, doraźność – ahistoryczność), ale nie potrafią ich uzasadnić; wszystko, co dzieje się na scenie, wydaje się przez to umownie arbitralne.

Ostatnia premiera Teatru Polskiego we Wrocławiu jest przestrzelona pod wieloma względami. Z jednej strony nie próbuje ona reinterpretować utworu Shakespeare’a, znajdować w nim nowych wartości i myśli, a z drugiej nie wysuwa na pierwszy plan jego treści; aktorzy zdają się gubić w bogato przygotowanej scenografii, nie wiedząc, jak można by ją było ograć. Sen nocy letniej nie jest tu ani szkolną interpretacją, ani próbą zaproszenia dorosłych widzów do uczestnictwa w magicznej rzeczywistości, w której ludzie koegzystują z czymś od siebie większym i prawdziwszym. Aktorzy mają świadomość, że jeśli publiczność coś z przedstawienia zapamięta, to przede wszystkim jego rozmach; trudniej bowiem zachować w pamięci poszczególne kreacje aktorskie ze względu na ich powierzchowność i względną niewidoczność. Uczucia, motywacje i dramaty bohaterów zdają się schodzić na drugi plan, podczas gdy na pierwszym twórcy świadomie umieścili epokowe detale, wizualizacje i widowiskową scenografię. Świat przedstawiony nie jest przez to ani realistyczny, ani baśniowy – w obu razach za dużo w nim uproszczeń. Z kolei sama teatralność – dodatkowo podkreślona wątkiem przygotowywania przedstawienia teatralnego przez grupę postaci – nie jest w żaden sposób wyniesiona na poziom meta: czy w kontekście całego widowiska, doświadczeń jego bohaterów, czy poszczególnych wątków. Życie nie jest tu snem (ani teatrem), a sen nie jest życiem. Tak właściwie to nie wiadomo, co jest czym i z jakiego powodu.

Przedstawienie – choć przygotowane z rozmachem i patosem – niewiele przez to znaczy i pokazuje. Nie wiem, co przyświecało reżyserce podczas pracy nad wystawieniem tej komedii – jej teatralna inscenizacja pozostaje zbyt literalna, by dawała się ująć w ramach jakiejś metafory, a przy tym zbyt zagmatwana, by w sposób przystępny przypominała na przykład uczniom szkół średnich treść utworu Shakespeare’a. Oglądamy zatem jako widzowie nierówną inscenizację kilku prędkości – jej poszczególne elementy zdają się nie uzgadniać ze sobą, nie współtworzą jednego koherentnego świata. Bogata scenografia przytłacza aktorów, dosłowność i powierzchowność odbierają widowisku potencjalną aurę niezwykłości, a wprowadzanie zbyt prostych rozróżnień i opozycji szkodzi samej autentyczności. Wrocławski Sen nocy letniej trudno więc rozpatrywać w kategoriach pomieszania „realizmu z poetyką i magią”; ani poezji, ani magii tutaj nie dostrzegam. Podobnie zresztą jak humoru, choć podczas kilku scen z rzemieślnikami przygotowującymi przedstawienie – co dla porządku warto odnotować – publiczność premierowa głośno się śmiała.

Cóż zatem zostaje? Chyba dalsze kibicowanie i nadzieja na to, że Teatrowi Polskiemu we Wrocławiu uda się w końcu wyjść z długotrwałego kryzysu, wypracować własną estetykę i linię programową. Na razie – przynajmniej jeśli chodzi o komedię Shakespeare’a – pozostaje czekać na inne realizacje (zwłaszcza że Wrocławski Teatr Lalek niebawem również wystawia Sen nocy letniej).

Sen nocy letniej. Autor: William Shakespeare; przekład: Konstanty I. Gałczyński; reżyseria: Magdalena Piekorz; scenografia: Katarzyna Sobańska i Marcel Sławiński; choreografia: Sylwia Hefczyńska-Lewandowska. Występują (obsada premierowa): Andrzej Olejnik, Dariusz Bereski, Maciej Gisman, Błażej Michalski, Andrzej Gałła, Marek Feliksiak, Marcin Rogoziński, Jakub Giel, Marcin Piejaś, Krzysztof Kuliński, Ernest Nita, Klementyna Umer, Anna Haba, Beata Śliwińska, Igor Kowalik, Magdalena Różańska, Bartosz Buława, Aldona Struzik, Hubert Kowalczys, Agata Obłąkowska, Martyna Witowska, Katarzyna Baran, Aleksandra Chapko, Marika Klarman-Gisman, Jan Nykiel, Jacek Skoczeń. Teatr Polski we Wrocławiu (Scena im. Jerzego Grzegorzewskiego), premiera 9 września 2022.
Tytuł oryginalny

Ni sen, ni jawa

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Kamil Bujny

Data publikacji oryginału:

22.09.2022