- Paradoksalnie, najdotkliwiej skutki finansowe pandemii odczuły teatry najchętniej odwiedzane przez widzów, bo tam bardzo dużą część budżetu stanowią przychody z biletów - z Ewą Pilawską, dyrektorką Teatru Powszechnego w Łodzi, rozmawia Dariusz Pawłowski w Dzienniku Łódzkim.
Ze względu na obostrzenia związane z pandemią koronawirusa rozpoczyna się jeden z najdziwniejszych sezonów w historii teatru, w którym więcej jest niewiadomych niz pewników. Nie wiemy, kiedy teatry będą mogły wypełnić publicznością całą widownię, nie wiemy, jak długo potrwa ponowne przekonywanie miłośników sztuki do odwiedzin w teatrze. Czy Pani zdaniem zmiany, głównie mentalne – w widzach, ale i twórcach, będą głębokie i zostaną z nami na długo? I czy w najbliższej perspektywie, np. finansowej, kultura znowu zostanie poświęcona w imię obszarów życia, zdaniem decydentów, ważniejszych?
Myślę, że teatry, które mają swoją publiczność i wypracowaną markę, przetrwają ten czas. Po półrocznej przerwie Teatr Powszechny zagrał po raz pierwszy na żywo z udziałem publiczności – oczywiście w tzw. nowym reżimie sanitarnym, czyli z połową dostępnych miejsc. Otworzyliśmy sezon „Pomocą domową” z pełną widownią. Dla mnie był to wyraźny sygnał od widzów: „jesteśmy z Wami i chcemy przejść przez ten czas razem!” To też chyba odpowiedź na nasze działania w czasie zamknięcia, kiedy za pośrednictwem Internetu, telewizji czy radia robiliśmy wszystko, aby utrzymać tę wspólnotę, którą z widzami budowaliśmy latami.
Nikt nie wie, jak długo może trwać epidemia. Ale wiadomo, że nie możemy żyć w tym czasie w zupełnej izolacji. Człowiek ma taką naturę, że szybko się dostosowuje do nowych sytuacji, również ekstremalnych. Oczywiście nie możemy zepchnąć kultury na drugi plan. Nasza misja jest teraz większa niż zwykle – ocalić teatr. Społeczeństwo, naród nie istnieją bez kultury. A skoro teatr był w stanie przetrwać okresy wojen, np. czas II wojny światowej – to przetrwa również czas epidemii.
Pandemia i lockdown to również konkretne straty finansowe. Ile zamknięcie instytucji kultury kosztowało Teatr Powszechny i jakie wsparcie rządowe oraz samorządowe udało się pozyskać? I czy przeniesienie kultury do sieci bylo wyłącznie sukcesem, czy też ma swoją niebezpieczną stronę, chociażby jako alibi dla odpowiedzialnych za finansowanie kultury, że skoro można taniej, to może można zmiejszyć dofinansowanie?
Paradoksalnie, najdotkliwiej skutki finansowe pandemii odczuły teatry najchętniej odwiedzane przez widzów, bo tam bardzo dużą część budżetu stanowią przychody z biletów. W naszym przypadku wpływy to niemal połowa budżetu, więc to po prostu nasze „być albo nie być”. Kilka dni po zamknięciu teatrów ruszyliśmy z produkcją pierwszego w Polsce internetowego serialu teatralnego „Pomoc domowa radzi”, na który udało mi się zdobyć środki od prywatnego sponsora. Potem w konkursie grantowym zdobyliśmy dofinansowanie z Narodowego Centrum Kultury w programie „Kultura w sieci”. Nasz serial na pewno nie jest doskonały, dla nas najważniejsze było jednak, że jesteśmy cały czas w kontakcie z widzami. Poza tym powołaliśmy do życia zupełnie nowy projekt, coś, czego nigdy wcześniej nie robiliśmy. Wszystkie środki z dofinansowania przeznaczone są dla aktorów i operatora (oczywiście są też konieczne wydatki na charakteryzację, kostiumy i tak dalej). W czasie epidemii dla aktorów kontraktowych bez stałych pensji było to jedyne źródło utrzymania.
Rada Miasta na wniosek vice prezydent Małgorzaty Moskwy-Wodnickiej, która wspólnie z dyrekcją Wydziału Kultury dostrzegła ogromne niedofinansowanie Teatru Powszechnego na przestrzeni ostatnich lat, przekazała nam dodatkowe środki w formie dotacji z powodu przerwania normalnej działalności. Czekamy też na oficjalne ogłoszenie regulaminu rządowego, 400-milionowego Funduszu Wsparcia Kultury - powstał on w efekcie prac stolika finansowego w ramach grupy eksperckiej przy Instytucie Teatralnym. W jej skład wchodzili dyrektorzy teatrów publicznych i prywatnych, fundacje, NGO-sy, przedstawiciele związków aktorów i reżyserów, dyrektor i pracownicy Instytutu Teatralnego. Reprezentowałam Unię Polskich Teatrów, jako wiceprezes przedstawiłam naszą koncepcję „Tarczy dla teatrów”, czyli sfinansowanie utraconych wpływów z biletów za okres 12 marca – 31 grudnia 2020. To była baza do dalszych prac, projekt zyskał poparcie zespołu eksperckiego. Co najważniejsze - udało nam się zjednoczyć środowisko teatralne, mówiliśmy jednym głosem. Potem projekt poparło Ministerstwo Kultury, jednogłośnie przyjął parlament, a teraz dokument przechodzi kolejne etapy ścieżki legislacyjnej.
W Łodzi zakończył się korowód z planami konkursu na dyrektora Teatru Powszechnego i otrzymała Pani nowy kontrakt do 31 sierpnia 2024 roku. Czy konkursy – o czym mogą też świadczyć unieważniony konkurs na dyrektora Teatru Nowego i odbywający się właśnie konkurs na dyrektora Teatru im. S. Jaracza – nie zostały przez urzędników niemal ostatecznie skompromitowane? Czy Unia Teatrów Polskich, której jest Pani wiceprezesem, nie uważa, że jest czas na nową ustawę o teatrach?
Uważam, że teatr powinien być jak najdalej od polityki. Sprawa konkursów jest złożona, trudna i bardzo delikatna. Według mnie, ale mogę też chyba powiedzieć to w imieniu Unii Polskich Teatrów, obecna formuła konkursów się wyczerpała, a nowa ustawa o teatrach jest wręcz konieczna. Mamy aktualnie sytuację, w której zawód „dyrektor teatru” jest wpisany do katalogu zawodów, ale nie do końca wiadomo, gdzie tego zawodu mają uczyć się nowi dyrektorzy. A może powinniśmy skorzystać z doświadczeń ostatnich mistrzów uprawiania tego zawodu i otworzyć tzw. szkołę dla dyrektorów teatrów? Dlaczego nie skorzystać z doświadczenia, wiedzy i intuicji na przykład Macieja Englerta, wieloletniego dyrektora Teatru Współczesnego w Warszawie, prezesa Unii?
Ustawa to zadanie na kilka lat. Działam w grupie eksperckiej przy Instytucie Teatralnym – poza finansowym, pracuję także w stoliku ustrojowym. Właśnie rozpoczęliśmy prace nad katalogiem dobrych praktyk, które dotyczą relacji „artysta-teatr” i „teatr-organizator”. Pracujemy nad dokumentem, który mógłby stać się zaczynem nowej ustawy. Na wszystko powinniśmy spojrzeć przekrojowo – zadając sobie pytania o problemy w teatrze, które pojawiają się na każdym poziomie. Łamane są przecież zarówno prawa artystów, jak i dyrektorów. Pandemia bardzo mocno uwypukliła różne toksyczne sytuacje. Na razie jesteśmy na etapie stawiania pytań. Bardzo cenne jest to, że wszyscy są otwarci na dyskusję – dyrektorzy, ZASP, Gildia Reżyserów, Związek Zawodowy Aktorów.
Kwestię konkursów na pewno również trzeba poddać pod dyskusję w środowisku. Czytałam ostatnio bardzo ciekawy felieton Łukasza Drewniaka na portalu teatralny.pl, który przywołuje wiele przykładów nie tylko z Polski, w tym „rozwalenie” berlińskiego Volksbühne. Kiedy zwolniono legendarnego Franka Castorfa (był dyrektorem w latach 1992-2017), całe Niemcy wrzały, okupowano gmach teatru, domagano się powrotu. Jego następca wytrwał jedynie rok! Czy warto rozwalać teatr, który był tworzony latami?
Jakie zadania uważa Pani za najważniejsze w nowej kadencji jako dyrektor Teatru Powszechnego?
Najbardziej chciałabym zmodernizować Dużą Scenę. Zdarzenia wokół naszej modernizacji to prawdziwy koszmar. Żeby nie zanudzać Czytelników, opowiem to w dużym skrócie. Kilka lat temu otrzymaliśmy dofinansowanie na inwestycję, która nie mogła przekroczyć 5 milionów euro brutto. Tymczasem stawki za roboty budowlane tak bardzo poszybowały w górę, że ta kwota okazała się zdecydowanie za niska. W przetargach nie wyłoniliśmy wykonawcy, bo oferty były zbyt drogie. Kazano nam rozwiązać umowę na dofinansowanie, ponownie aplikować, następnie dwójka tajemniczych ekspertów negatywnie oceniła nasz projekt i zamknęła możliwość realizacji inwestycji. Teraz sprawa jest przed sądem i czekamy na wyrok.
Głęboko wierzę, że jeśli pozostaną jakieś niewykorzystane środki z Unii Europejskiej, będą one wykorzystane na rozwój Teatru Powszechnego. Nasza Duża Scena jest jedyną niewyremontowaną w mieście, a my mamy gotowy projekt. Żeby móc się rozwijać, musimy ją zmodernizować. Marzy mi się, aby Teatr Powszechny – Polskie Centrum Komedii stał się jednym ze znaków firmowych Łodzi, takim laboratorium poszukiwań komediowych z muzeum komedii, międzynarodowymi warsztatami. Potrzebujemy jednak wsparcia, szansy i zainwestowania w Teatr. Za chwilę będzie rewitalizowany cały kwartał ulic przy Legionów – bez modernizacji nasz Teatr pozostałby taką niewyremontowaną wyspą.
Czy ma Pani już plan na to, co zrobić po zakończeniu tej kadencji? Starać się o kolejną?
Woody Allen powiedział chyba kiedyś: „jeśli chcesz rozśmieszyć Boga, opowiedz mu o twoich planach na przyszłość”. Zdecydowanie za wcześnie o tym mówić, przecież dopiero rozpoczęłam tę kadencję. Jeszcze niedawno miałam wiele planów i propozycji na przyszłość, ale zrezygnowałam z nich, gdy prezydent Hanna Zdanowska w lutym podjęła decyzję o przedłużeniu ze mną kontraktu, o czym nieoczekiwanie zostałam poinformowana. Zespół i wiele osób ze środowiska przekonywali mnie, abym została w Teatrze Powszechnym. Przecież tu nie chodzi tylko o mnie i moje plany, ale też o odpowiedzialność za miejsce, ludzi i ich przyszłość. Gdy jest się szefem tyle lat w jednym miejscu, traktuje się publiczność i zespół jak rodzinę.
Myśląc o przyszłości Teatru Powszechnego, nie ukrywam, że chciałabym przygotować następcę, a przede wszystkim zostawić teatr w bezpiecznej kondycji i z dobrą infrastrukturą.
Jakie zatem ma Pani repertuarowe plany na rozpoczynający się sezon? Czy trzeba było dokonywać dużych zmian w stosunku do wcześniejszych zamierzeń?
Nie miałam planów na ten sezon, ponieważ w maju ubiegłego roku zapowiedziano konkurs na stanowisko dyrektora, a ja nie chciałam obciążać następcy moimi wyborami. Zamówiłam dodatkowe badanie bilansu, żeby następca wiedział, w jakiej kondycji jest teatr. Plany zaczęłam tworzyć dopiero po propozycji podpisania kontraktu. Juliusz Machulski napisał specjalnie dla nas sztukę „Tidiritkum” – wyreżyseruje ją Michał Siegoczyński. Michał Walczak zaproponował, że napisze sztukę o Bohdanie Gadomskim, który fascynuje go jako postać – kontrowersyjna, kampowa i niejednoznaczna. Akcja będzie rozgrywać się już po śmierci Bohdana Gadomskiego, który wraca na jeden dzień na ziemię, aby dokończyć jedną niezałatwioną sprawę. Poza tym Jakub Przebindowski pisze kolejną sztukę o przygodach Nadii pod roboczym tytułem „Dobra zmiana”. Z kolei 18 grudnia zaprezentujemy premierę „Rodziny” Słonimskiego. Spektakl wyreżyseruje Wojciech Malajkat.
Czy aktorzy i reżyserzy zmieniają swoje nastawienie do przygotopwywanych przedstawień? Szukają tytułów nawiązujących do aktualnej sytuacji, preferują sztuki małoobsadowe?
Nie zauważyłam, żeby reżyserzy szukali sztuk małoobsadowych, w swoich wyborach kierują się raczej przekonaniem co do tekstu. Generalnie widzę wielką radość, entuzjazm z powodu powrotu do grania. Prawdziwi ludzie teatru są jak skały, pandemia tego nie zmieniła.
A przy okazji – niedawno udało się doprowadzić do bardzo dużego wydarzenia dla Basi Połomskiej i Michała Szewczyka. 1 października odsłoniliśmy ich gwiazdy w Łódzkiej Alei Gwiazd. Mam wielką satysfakcję, że Kapituła w obecnym składzie pozytywnie rozpatrzyła mój wniosek, z którym występowałam kilkakrotnie. Uważam, że na Piotrkowskiej powinno znaleźć się miejsce dla twórców polskiego kina, którzy budowali Łódź filmową i teatralną i którzy swoje życie zawodowe oddali Łodzi – takich jak Ludwik Benoit, Włodzimierz Skoczylas czy Urszula Modrzyńska.
Czy obecna sytuacja przeszkodzi w organizacji kolejnego Międzynarodowego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych?
Rozpoczęłam już prace nad Festiwalem i bardzo wierzę, że się odbędzie.
Proszę powiedzieć szczerze, jakie nastroje panują dziś w Teatrze... Jesteście optymistami czy przeważa czarnowidztwo?
Gdy nie mogliśmy grać na żywo, robiliśmy wszystko, aby zająć się pracą, a nie popadać w depresję. Serial internetowy, internetowe „Komediopisanie”, potem „Wykapany zięć” na żywo w Teatrze Telewizji i Teatr dla niewidomych i słabo widzących w formie radiowej transmisji – nie narzekaliśmy na brak pracy. Czasami nawet myślę, że nasze skomplikowane warunki i to, że mamy trudniej niż inni, jakoś bardziej nas przez te wszystkie lata skonsolidowało. Że bardziej szanujemy miejsce, w którym pracujemy. Bardziej się z nim utożsamiamy i mamy autentyczną satysfakcję z naszej pracy. Zdecydowanie jesteśmy pozytywnie zakręconymi optymistami!