EN

25.05.2022, 12:43 Wersja do druku

Nagość, przemoc i upokorzenie. Nie da się zapomnieć, kim jest reżyser

„Maria Stuart” Friedricha Schillera w reż. Grzegorza Wiśniewskiego w Teatrze Narodowym w Warszawie. Pisze Przemek Gulda w portalu WP.

fot. Krzysztof Bieliński/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Reżyser wyrzucony z pracy za przemoc wobec studentek i studentów, przygotował pełen brutalności spektakl na najbardziej prestiżowej scenie w Polsce. Z przedstawienia wynika, że kobiety można traktować przemocowo, bo same się o to proszą.

W Teatrze Narodowym w Warszawie od kilku dni zobaczyć można najnowszy spektakl Grzegorza Wiśniewskiego. To "Maria Stuart", dramat Fryderyka Schillera, który ten reżyser realizował już wielokrotnie, w różnych miastach, m.in. w Łódzkiej Szkole Filmowej, gdzie przez lata wykładał.

To oparta na faktach historyczna opowieść o konfrontacji dwóch brytyjskich władczyń, która kończy się skazaniem tytułowej bohaterki, władającej Szkocją, na śmierć przez jej kuzynkę, bezlitosną królową Elżbietę.

Oskarżenia, kary, zwolnienie z pracy

Spektakl może imponować rozmachem, wciągać jasno prowadzoną akcją, zachwycać przejmującą grą aktorską, zwłaszcza kreujących główne bohaterki konfliktu Danutę Stenkę i Wiktorię Gorodeckają. Jest jednak jedno wielkie "ale". To sama postać i historia reżysera.

Bo wokół Grzegorza Wiśniewskiego od kilkunastu miesięcy narastają mocne kontrowersje. Oskarżony o przemoc wobec studentek i studentów przez Annę Paligę, absolwentkę Łódzkiej Szkoły Filmowej, został zwolniony z uczelni. Oskarżony o mobbing podczas prób w Teatrze Wybrzeże, został ukarany przez działającą w tej instytucji komisję antymobbingową. Kary od miesięcy nie można było mu ogłosić, bo - jak zapewniał Adam Orzechowski, dyrektor gdańskiej sceny - przebywał na zwolnieniu lekarskim. Zwolnieniu, które nie przeszkodziło mu reżyserować spektakl w Warszawie.

Nie wiadomo, oczywiście, jak przebiegały prace nad "Marią Stuart", nie wiadomo, czy w trakcie prób dochodziło do przekroczeń, nieprawidłowości, patologii. Takich, o których - pod nazwiskiem, choć częściej tylko anonimowo - mówiły osoby, które pracowały z Wiśniewskim wcześniej. Ale trudno jest, czy wręcz nie da się oglądać "Marii Stuart" bez kontekstu przemocowej historii Wiśniewskiego.

Bagno pod elegancką fasadą

Widownia najbardziej prestiżowej i jednej z największych scen w Polsce była wypełniona po brzegi, choć był wtorek, do tego - bardzo deszczowy. Nic nie zapowiadało, nie informowało, z czym publiczność będzie miała do czynienia - dziełem reżysera oskarżanego i wyrzuconego z pracy za przemoc. Ale nikt nie mógł się spodziewać demonstracji i protestów przed teatrem - ofiary są przecież nieme i z poświęceniem grają najgorszą choćby komedię.

Niezwykle symboliczne wrażenie robił w tym kontekście jeden z momentów spektaklu: scena zawarcia ugody między Anglią i Francją. Władczyni i dygnitarze urządzają pokaz gracji i majestatu przed dziennikarzami, trzaskającymi migawkami aparatów, a kiedy tylko zamkną się za nimi drzwi, bez pardonu knują krwawe intrygi, atakując i poniżając się nawzajem.

Kto wie, co działo się w sali prób, zanim ten wyrafinowany spektakl mogła zobaczyć elegancka publiczność? Czy ktoś kogoś czasem nie poniżał i atakował? Nikt nie powie prawdy. Przed obiektywami dziennikarskich aparatów, wszyscy zgodnie grają wyznaczone role. Żeby wszystkim się podobało i nikt nie dociekał, co działo się za zamkniętymi drzwiami.

Sponiewierana, naga, upokorzona

Mnóstwo jest w tym spektaklu przemocy i gwałtowności. Jej ofiarą jest przede wszystkim tytułowa Maria - postać, ale i, siłą rzeczy, grająca ją Wiktoria Gorodeckaja. W jednej ze scen dwóch silnych mężczyzn zrywa z niej ubranie. Aktorka, niemal naga - ma na sobie prześwitujący kostium, sponiewierana i poszarpana, kuli się na podłodze, próbując zasłonić piersi i łono. W innej scenie jest brutalnie gwałcona pod figurą Maryi przez aktora upozowanego na Chrystusa. W jeszcze innej - kilku mężczyzn wynosi ją brutalnie ze sceny na foyer. Jej przerażający krzyk niesie się jeszcze długo przez teatralne korytarze.

W symbole podporządkowania i upokorzenia obleczona jest też grająca Elżbietę Danuta Stenka. Przez dużą część spektaklu występuje w ciasnym gorsecie, który przez wieki służył ograniczeniu kobiecej wolności i ekspresji. W jednej ze scen pokazuje się publiczności z twarzą pokrytą napisami. To kolejny odwieczny symbol naznaczenia, oszpecenia, odarcia z godności, utraty - nomen omen - twarzy i szacunku.

fot. Krzysztof Bieliński/ Archiwum Artystyczne Teatru Narodowego

Obie aktorki przez dużą część prawie trzygodzinnego spektaklu przemierzają ogromną scenę na niemal groteskowo wysokich obcasach - to też symbol poświęcenia i narażenia się na ciężkie uszkodzenia ciała w imię męskiej potrzeby podniety i realizowania patriarchalnego modelu kobiecej atrakcyjności. Jeden z aktorów z kolei przez cały spektakl przechadza się po scenie w skórzanej uprzęży znanej z pełnych przemocy seksualnych praktyk BDSM. Podobne skojarzenia budzą lateksowe suknie obu aktorek z finałowej sceny spektaklu.

Przemoc nie dotyczy tu tylko ludzi. Wiśniewski każe aktorom i aktorkom stosować ją nawet wobec martwych przedmiotów i żywych roślin. W jednej ze scen Stenka rozbija o stół ogromną porcelanową donicę - jej kawałki o ostrych krawędziach rozsypują się po scenie, narażając chodzących wokół nich aktorów i aktorek na okaleczenia. Mało tego - Wiśniewski nie pozwolił oszczędzić nawet rosnącej w donicy rośliny. Stenka brutalnie łamie łodygę, a potem niszczy liście, gwałtownie smagając nimi stół. Wszystkie meble poowijane są zresztą w pianki i folie, tak jakby scenograf chciał je uchronić przed wszechobecną na scenie przemocą.

Sama prosi się o przemoc

Jeśli Marię odczytywać jako ofiarę indywidualnej i systemowej przemocy, spektakl dość jednoznacznie wskazuje, że sama sobie w pełni na nią zasłużyła. Z jednej strony wynika to poniekąd z samego tekstu - szkocka królowa nie jest w nim pokorną ofiarą, idąca bez zmrużenia oka na rzeź, do ostatniej chwili walczy o swoją godność i o ratunek, niekoniecznie w najbardziej szlachetny sposób.

Z drugiej strony jednak - na taką interpretację wyraźnie wskazuje także prowadzenie tej postaci: Gorodeckaja gra kobietę bezczelną, pyskatą, zachowującą się w sposób prowokacyjny. W jednej ze scen rzuca się na Elżbietę, szarpie ją, pluje jej w twarz. Maria w wielu momentach jawi się jako stereotypowa histeryczka z męskich usprawiedliwień przemocy wobec kobiet: można ją więc bez problemu upokarzać, bo przecież "sama się o to prosi".

W spektaklu człowieka, który stracił pracę za sprawą oskarżenia przez młodą, niepokorną dziewczynę, nie sposób takich scen odczytywać inaczej jako swego rodzaju symboliczny odwet.

Owoc zatrutego drzewa

Mocną stroną najnowszego spektaklu w Teatrze Narodowym jest warstwa wizualna, autorstwa Mirka Kaczmarka. Przygotowana przez niego scenografia jest monumentalna, choć minimalistyczna zarazem. Jej głównym elementem są ogromne szare płaszczyzny, jednoznacznie kojarzące się z architekturą ważnych budynków najróżniejszych światowych imperiów, z budynkami mającymi podkreślać potęgę tych, którzy podejmują w nich decyzje o śmierci jednostek czy całych narodów.

Kaczmarek jest także autorem brudnych, szorstkich wizualizacji - są pełne mocnych obrazów, celowo zniszczonych przez digitalizowane glitche. Są niepokojące, może nawet drażniące. W znamienny sposób komentują dziejącą się na scenie przemoc.

Nie brakuje w tym spektaklu momentów, które mogłyby zachwycać, scen, które mogłyby olśniewać, rozwiązań, które mogłyby inspirować. Najlepszy dowód to choćby piękna, przejmująca scena, w której Maria, znając już swój śmiertelny wyrok, na zmianę opycha się jabłkiem i gwałtownie zaciąga papierosem, jakby chciała się jeszcze nażyć na zapas, tuż przed ścięciem.

Ale zachwycać się można tylko wtedy, kiedy oddzieli się dzieło od osoby i zachowania jego twórcy. W przypadku Grzegorza Wiśniewskiego jest to już dziś jednak bardzo trudne.

Tytuł oryginalny

Nagość, przemoc i upokorzenie. Nie da się zapomnieć, kim jest reżyser

Źródło:

WP.pl
Link do źródła

Autor:

Przemek Gulda

Data publikacji oryginału:

25.05.2022