EN

14.11.2022, 10:33 Wersja do druku

Nadrewolucjoniści

„Szewcy” Stanisława Ignacego Witkiewicza w reż. Stanisława Melskiego w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Kamil Bujny w portalu Teatrologia.info.


fot. Mikołaj Pływacz / mat. teatru

Mając na uwadze tegoroczny frekwencyjny sukces Muzeum Narodowego w Warszawie, którego wystawę Witkacy. Sejsmograf epoki przyspieszenia w cztery miesiące obejrzało ponad sto tysięcy osób, z dużą niecierpliwością czekałem na premierę Szewców w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Autor Nienasycenia, niedoceniony za życia, odkrywany na coraz to nowszych polach po śmierci, stał się jednym z tych dwudziestowiecznych myślicieli i artystów, których wizje okazują się dziś nader aktualne – choćby w kontekście globalizacji, dominacji wielkiego kapitału czy automatyzacji ludzkiego życia. Stanisław Melski, decydując się na wystawienie jednego z najbardziej znanych i politycznie zaangażowanych dramatów Witkacego, zaproponował wrocławskiej publiczności niejako powrót do przeszłości: jego spektakl – o czym przypominają m.in. znajdujące się we foyer tablice ze zdjęciami – nawiązuje do widowiska z 1982 roku, w którym reżyser wcielał się w rolę Czeladnika I. Wyreżyserowane przez Jacka Bunscha przedstawienie zostało przed czterdziestu laty zagrane ponad sto razy, doczekując się wielu krytycznych omówień.

Właściwie od samego początku, już od pierwszej sceny, wiadomo, że Melski w swojej realizacji postawi przede wszystkim na aktorów: oto z ciemności wyłania nam się trójka bohaterów przy pracy. Sajetan Tempe (Dariusz Bereski), Czeladnik I (Beata Śliwińska) i Czeladnik II (Jakub Grębski), wydobyci z mroku przez oszczędne, punktowe światło, zdają się pracować przy butach od zawsze. Kują podeszwy, sprawdzają obcasy i czyszczą fleki – but po bucie, para po parze, do znudzenia. Przed stołem, przy którym siedzą, znajduje się duża sterta butów, nie wiadomo, czy już naprawionych, czy dopiero czekających na renowację; przypomina im ona, że, jako przedstawiciele niższej klasy, zdani są na swój nieszczęśliwy los, gdyż – jak stwierdza Sajetan – „praca nigdy nie ustanie, bo się nie cofnie ta, psiamać, machina społeczna”. Nie mając więc żadnej nadziei na to, że sama z siebie mogłaby dokonać się rewolucja, dzięki której godnie będą żyć nie tylko „brzuchacze zacygarzeni”, lecz także robotnicy, tytułowi szewcy planują społeczny przewrót. Zanim jednak tego dokonają, przy pomocy Dziarskich Chłopców ubiegnie ich prokurator Scurvy (Marcin Piejaś), tyle gardzący wyższymi sferami, ile marzący, by do nich należeć (kocha się bowiem w granej przez Agatę Skowrońską księżnej Irinie Wsiewołodownej Zbereźnickiej-Podberezkiej). Co prawda czeladnikom, umieszczonym chwilowo w więzieniu, uda się dojść do upragnionej władzy, lecz nie wytrwają przy niej zbyt długo – zostaną pożarci przez kolejną rewolucję, stając się dla rozgniewanego proletariatu przedstawicielami tych klas, przeciwko którym wcześniej sami protestowali.

fot. Mikołaj Pływacz / mat. teatru

Tak jak wspomniałem, Melski na pierwszy plan wysuwa aktorów, redukując do bardzo prostej, surowej formy przestrzeń ich działań: scena wydaje się wielkim, pustym hangarem (fabryką? magazynem? więzieniem? wszystkim jednocześnie?), w którym toczą się walki o umieszczony w centralnym miejscu, na podwyższeniu, tron. Scenografia (przygotowana przez Mariannę Syskę) ma charakter konstruktywistyczny (wyznaczają ją proste geometryczne kształty), co dobrze odzwierciedla zarówno uproszczone wyobrażenia bohaterów o idealnym społecznym układzie (jako łatwym do zaprowadzenia), jak i opisywaną przez Witkacego postępującą automatyzację życia. Tak jak tron zbudowany jest z prostych figur geometrycznych (jego oparcie wyznacza prostokąt i koło), tak postępowanie bohaterów zdają się determinować równie podstawowe pragnienia – sprawiedliwości i uznania. To, co jednak szewcy postrzegają jako podwaliny wymarzonego porządku, ostatecznie okaże się wyłącznie sloganem, retorycznym chwytem, dzięki któremu tak oni, jak i inni dojdą do władzy. Walka o tron dzieje się tu przede wszystkim w języku, w jego udziwnianiu: robotnicy wypierani są przez Hiper-Robociarza (Igor Kowalik), Sajetan sprowadzony jest do roli „Wielkiego Świętego ostatniej rewolucji świata”, a język pogardy wobec arystokracji zostaje zastąpiony nowomową. Oglądając Szewców, można odnieść wrażenie, że podczas pracy nad spektaklem dużo uwagi poświęcono zrozumieniu samej sztuki, gdyż aktorzy bardzo swobodnie radzą sobie ze skomplikowanym tekstem Witkacego – nie tylko odnajdują się w języku utworu, lecz także traktują go jak własny. Sama scena otwierająca spektakl wydaje się pod tym względem ciekawa – wykonawcy doskonale balansują między jej powagą a komizmem, bawiąc się quasi-podhalańską gwarą i groteskowo powtarzanym „hej!”. Humoru i przesady nie brakuje zresztą w całym przedstawieniu – na przykład Hiper-Robociarz, postać poruszająca się na szczudłach, grozi odpaleniem bomby, która – tak jak w dramacie – okazuje się… termosem.

Twórcy nie wykazują ambicji partycypowania w bieżącym życiu politycznym, nawet na dość ogólnym poziomie. Jeśli chcielibyśmy traktować przedstawienie Melskiego jako zaangażowane, to pozostaje ono w czasowym zawieszeniu: skupia się raczej na uniwersalnych mechanizmach, na pragnieniu posiadania władzy jako takim, a nie na konkretnych zdarzeniach czy osobach. Władza w Szewcach deprawuje każdego bez wyjątku, a jej posiadanie staje się powodem upadku – zarówno moralnego, jak i społecznego; deprawacja wyrażona jest tu w nudzie i zobojętnieniu, a także w chorobliwym przywiązaniu do własnego statusu (trafnie wyraża to Księżna, mówiąc w jednej ze scen: „Na piedestał, na piedestał mnie co prędzej! Nie mogę żyć bez piedestału! Trzymajcie mnie, trzymajcie mnie, ach na tym piedestale”). Przerysowane kreacje aktorskie i przesadnie poprawna dykcja wykonawców (która z początku irytuje, wydaje się nieadekwatna do statusu społecznego czeladników) wydobywa z dramatu namysł autora nad samą istotą sprawowania władzy – we wrocławskich Szewcach zdaje się ona pochodzić nie z siły, ile właśnie z języka i umiejętności teatralizowania samego siebie. Władzę sprawuje ten, kto dobrze gra; nie bez powodu tron znajduje się na wysokim, niczym nieprzyozdobionym podwyższeniu – jest to scena, na której można odgrywać rządzenie; gdy publiczność (lud? poddani? wyborcy?) uzna, że pora na kogoś innego, zmienia się po prostu osoba u władzy. Wszystkie wypowiadane przez aktualnie rządzącego kwestie to tylko puste gadanie, nie tyle pozbawione znaczenia, ile dowolne w interpretacji. Dlatego też, gdy pojawia się Chochoł z Wesela Wyspiańskiego (Maciej Gisman), Puczymorda (fantastyczny Andrzej Gałła!) retorycznie pyta sam siebie: „jesteśmy z lekka skonsternowani, że chochoł wstał. Co to znaczy? Nie chodzi o rzeczywistość — jechał ją sęk — ale co to znaczy w wymiarach wieszczych, powyspiańskich, w tym powyspiańskim gmachu myśli narodowej”. Postać Chochoła, zajmująca miejsce na tronie, może bowiem znaczyć tu tyle samo, co każdy inny bohater – wszystko lub nic; może odsyłać do kultury lub służyć jako sposób na jej demaskację; może być symbolem zarówno kolejnej nieudanej rewolucji, jak i propagandy. Naprawdę interesująco zostaje ograna ta postać, zwłaszcza że towarzyszy jej grupa nie tyle, jak u Witkacego, chłopów, ile przedstawicieli manipulowanych mas (świadczy o tym zrytmizowany, niemalże zautomatyzowany, grupowy układ choreograficzny).

Spektakl Melskiego, a przede wszystkim jego drugą część, ogląda się z dużym zainteresowaniem. Wprawdzie można by z Szewców wyciągnąć jeszcze więcej, próbując za pomocą utworu obnażać strategie późnego kapitalizmu i wskazywać, jak zarówno w Polsce, jak i na świecie, dokonują się zmiany polityczne i różnego rodzaju rewolucje, jednak nie sposób wrocławskiej prezentacji czegokolwiek zarzucić. Stanowi ona bowiem przykład udanej i przystępnej dla wszystkich widzów scenicznej realizacji kanonicznego tekstu, pozostawiającej odbiorcy pewną interpretacyjną dowolność. Odnoszę wrażenie, że nawiązywanie do przedstawienia Bunscha z 1982 roku ma w tym przypadku znaczenie wyłącznie marketingowe i nie wpłynęło na kształt samego widowiska. Wyraźnie za to zaakcentowano aktualność dzieła Witkacego, które – jak jego obrazy w Muzeum Narodowym w Warszawie – potraktowano jako sejsmograf, wciąż pozwalający interpretować otaczający nas świat i jego złożoność.

Szewcy. Autor: Stanisław Ignacy Witkiewicz; reżyseria: Stanisław Melski; scenografia i kostiumy: Marianna Syska; ruch: Arkadiusz Busko. Teatr Polski we Wrocławiu (Duża Scena), premiera 28 października 2022.

Tytuł oryginalny

Nadrewolucjoniści

Źródło:

„Teatrologia.info”

Link do źródła

Autor:

Kamil Bujny