EN

14.11.2022, 10:20 Wersja do druku

Modrzejewska naszych czasów

Kiedy zastanawiam się nad fenomenem Heleny Modrzejewskiej, nie mam wątpliwości, że jej godną następczynią jest obchodząca niedawno okrągłe urodziny Teresa Budzisz-Krzyżanowska. Aktorka niezwykła, zachwycająca reżyserów i hipnotyzująca publiczność. Pisze Jan Bończa-Szabłowski w „Rzeczpospolitej”.

fot. screen ze streamingu spotkania/ mat. PROM Kultury

Pamiętam, jak na zaproszenie prof. Jerzego Limona była gościem honorowym Festiwalu Szekspirowskiego i zaimponowała Anglikom i Amerykanom znajomością angielskiego (w tym także przypominała Modrzejewską). Obie grały Hamleta, co dla kobiety jest wyjątkowym wyzwaniem. Obie musiały mieć jakieś pozaziemskie kontakty z poetami, bo Teresa Budzisz-Krzyżanowska wzorem Modrzejewskiej świetnie czuje poezję.

Mówiąc o skali talentu Pani Teresy, warto przypomnieć, że Jerzy Grzegorzewski widział ją w dramatach Wyspiańskiego, sztukach Czechowa, a raz nawet obsadził w roli Paganiniego. Zanim Kieślowski sięgnął po „Dekalog", powierzył jej jedną z głównych ról w zwiastującym tzw. kino moralnego niepokoju filmie „Przejście podziemne".

Jeśli zajrzeć do Encyklopedii Teatru Polskiego, okaże się, że dorobek jubilatki układa się w niezwykłą opowieść. Wystarczy tylko zacytować nazwy postaci i tytuły sztuk, by się przekonać, że Budzisz-Krzyżanowska ma w sobie szaleństwo Julki, wrażliwość Hamleta, klasę i maestrię „Elżbiety Królowej Anglii". Przybywa ze świata poezji niczym Rachela na „Wesele" do Bronowic. Norwid zauważyłby z pewnością, że i bez pierścienia jest Wielką Damą. W trakcie kariery artystycznej opanowała „Mowę kwiatów", poznała zapach „Sklepów cynamonowych".

Była Julią, Julką, „Panną Julią". Dla takiej Julii niejeden Kozak gotów był się przemienić w Romea. (Tu małe wyjaśnienie: partnerem Teresy Budzisz-Krzyżanowskiej w „Romeo i Julii" był Andrzej Kozak).

Bywały chwile, że jej życie toczyło się „Pod wulkanem". Bywały „Stracone zachody miłości". Ale wtedy pewnie pomyślała sobie: „Niech no tylko zakwitną jabłonie", i pojawiał się „Apetyt na czereśnie". Nasza jubilatka dobrze czuje się w „Wiśniowym sadzie", bo wtedy może bezkarnie śnić „Sen o bezgrzesznej".

Jest Teresą w Polsce, a była i w „Ameryce" (Franza Kafki). Zachwycała się niejedną „Nocą listopadową". „Tak zwanej ludzkości w obłędzie" potrafi opowiadać „Cztery komedie równolegle".

Zawitała do „Saragossy", gdzie u „Zmierzchu długiego dnia" oglądała „Powolne ciemnienie malowideł", śniąc „Sny Lautreamonta". „Miasto snu" obserwowała bacznie przez Lupę. To były „Dawne czasy", kiedy studiowała podręcznik „Z życia glist".

Słyszałem, że w domu państwa Stein lubi rozmawiać o nieobecnym panu von Goethe. Jest muzą artystów: Czechów zrobił sobie z nią „Dziesięć portretów z Czajką w tle". Za namową Zanussiego odważyła się wykonać „Lot nad kukułczym gniazdem". Krzysztofa Kieślowskiego spotkała w „Przejściu podziemnym", a z trzech kolorów najbardziej lubi „Biały". Tadeusz Konwicki wiedział, że jej słowa potrafią być gorące jak „Lawa". Grała w Fedrze i Fredrze. U Różewicza w „Kartotece" figuruje jako Matka.

Zaczynała w Krakowie, ale „Z biegiem lat, z biegiem dni..." stawała się coraz bardziej aktorką warszawską, narodową. Była carycą, a jest „Papieżycą" polskiego teatru, bo kiedy pojawia się na scenie, „Usta milczą, dusza śpiewa". Bo gra „To co najpiękniejsze".

Ma słuch niczym Paganini. I to ją właśnie czyni Modrzejewską naszych czasów. Kaszubka warszawska, choć krakowska, Teresa Budzisz-Krzyżanowska.

Z okazji jubileuszu chciałoby się zakrzyknąć: Pani Tereso, Budzisz w nas najwyższy podziw!

Ps. I tu nasuwa się refleksja. Teresa Budzisz-Krzyżanowska grała i gra u największych, ale czy któryś z nich ośmieliłby się powiedzieć do niej tak po prostu: Cześć, Tereska?

Tytuł oryginalny

Modrzejewska naszych czasów

Źródło:

„Rzeczpospolita” nr 263

Autor:

Jan Bończa-Szabłowski

Data publikacji oryginału:

12.11.2022