„Mój rok relaksu i odpoczynku” Ottessy Moshfegh w reż. Katarzyny Minkowskiej w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Benjamin Paschalski na blogu Kulturalny Cham.
Ta recenzja miała mieć inny tytuł. Ale jakiś czas temu, poświęcając wiersze dla londyńskiego Rambert, miała ona takowy nagłówek – Lustra. Odbicie rzeczywistości, nas samych, tego kim jesteśmy, ale także pewne miejsce w Śródmieściu Warszawy. Kultowe i unikatowe, tam mieszał się, może nadal ma to miejsce, dzień z nocą, świt ze zmierzchem. Stare dzieje. Te wspomnienia powróciły podczas niezwykle udanego spektaklu w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Mój rok relaksu i odpoczynku, na podstawie książki amerykańskiej autorki Otessy Moshfegh, to przewrotna opowieść o pewnym pokoleniu, które przygląda się samemu sobie. Tak jak kiedyś był film Egoiści, w reżyserii Mariusza Trelińskiego, odwołujący się do stylu życia i spędzania czasu, tak obecnie duża scena w Pałacu Kultury i Nauki jest przestrzenią odpowiedzi na pytania dotyczące nas samych. Co prawda, exodus od codzienności, współcześnie, zapewniają telefony komórkowe, kanały społecznościowe. Wyobcowanie jest powszechne i stanowi problem cywilizacyjny, ale na początku XXI wieku świat wyglądał inaczej. Młoda, atrakcyjna, żyjąca w luksusie dziewczyna, oddychająca powietrzem bogatego Manhattanu, odcina się od rzeczywistości. Sen ma stać się wyzwoleniem, zapomnieniem, ucieczką. Ale przed czym? Przygniatającym światem, problemami, niepewnościami? Raczej nie. To próba odizolowania się na rzecz samej siebie, ale również udział w ryzykownym eksperymencie artystycznym. Bowiem przedstawienie w reżyserii Katarzyny Minkowskiej to wielopoziomowa narracja, pełna zaskakujących rozwiązań, ale przede wszystkim sprawnie przygotowana historia obyczajowa. Taka, w której śmiech miesza się ze łzami. Kpina ze złością. Takiego teatru ciężko poszukiwać w stolicy, mieście, w którym każda instytucja musi być offowa do granic możliwości, a sprawnej opowieści szukaj ze świecą. I nagle pojawiło się owe objawienie.
Zaczyna się w mało oczywisty sposób. Bowiem przestrzeń sugeruje, że jesteśmy w mieszkaniu, ale jednak jest to przestrzeń ludzkiej egzystencji, odtworzonej w modnej galerii w centrum Nowego Jorku. I zaczyna się próba budowania nowej artystycznej instalacji autorstwa niezależnego artysty Ping Xi (Konrad Szymański) wspieranego przez jego mentorkę Natashę (Agata Różycka). Jego praca rejestracji zanurzenia się we śnie głównej bohaterki (gościnnie Izabella Dudziak) przywołuje na myśl akcję Karola Radziszewskiego Backstage, gdy podczas sesji zdjęciowej dokonywał rozebrania swoich modeli i to zarówno w warstwie psychicznej jak i fizycznej. Ping Xi, afirmując swoją sztukę, która do końca nie wiadomo czy nią jest, a może raczej podszywa się pod coś istotnego społecznie, tylko wykorzystuje rzeczywistość do owego działania, wkrada się w duszę i ciało młodej dziewczyny. Poznajemy, w świetnej opowieści, ten dziwny rok z życia przecinany retrospekcją z młodości i życia z rodzicami. Toksyczność związków powoduje wycofanie i alienację, które niezwykle trudno pokonać. Życie kobiety staje się niezwykle schematyczne. Ucieczka w środki psychotropowe, eksperymenty z lekami nasennymi tworzą alternatywny świat do tego realnego, naprawdę pustego. Reva (gościnnie Monika Frajczyk), przyjaciółka bohaterki, jest tylko przypadkiem, mgnieniem codzienności. Relacja z Trevorem (Marcin Wojciechowski) przypomina sztuczny miód, erzac prawdziwej miłości. Chłopak staje się śmieszny ze swoimi fantazjami erotycznymi, które wzbudzają politowanie. Przeszłość, przemykająca przez zmysły oraz relacje z matką (Katarzyna Herman) i ojcem (Mariusz Drężek) są wydestylowane i trywialne. Nawet kontakt z psychiatrą Dr Tuttle (zjawiskowa Anna Kłos) jest czymś okazjonalnym. I nie wiadomo, ile jest prawdy w leczeniu, przypadkowości, a ile szamanizmu. Ta pseudo rzeczywistość zaczyna oddalać się od bohaterki, powoduje zapomnienie, odcięcie się i zaśnięcie jako element wyzwolenia. Nie można tego uczynić bez tabletek, które zaczynają być jak wyborny koktajl – pełen słodyczy i słodkiej piany. Ta zmiana oddalania się, budowania siebie na nowo jest bardzo sprawnie poprowadzona, zbudowana i zagrana. Siła spektaklu to właśnie inscenizacyjna konstrukcja, niesłychanie dojrzałe łączenie światów, opowieści. Narracja jest zwięzła i klarowna, nie ma pobocznych, całkowicie niepotrzebnych wątków i elementów. Bohaterka w swoim zapomnieniu na rok rzeczywistości doznaje przebudzenia we wrześniu 2001 roku. Miesiącu tragedii World Trade Center. Ginie Reva, kończy się pewien świat – roku relaksu i odpoczynku. Zapomnienia. Nie lubię pompatyczności i powrotu do ataku na wieże, a także wykorzystywania bieżącej sytuacji w twórczości artystycznej, ale w tejże inscenizacji nie ma nadęcia, jest uczucie. Scena finałowa jest pełna ciepła i miłości. Trochę jak ostatni pozostali na wyspie czekający na piękne dalsze życie. Ile trzeba przejść, aby je szanować i zrozumieć – stara się powiedzieć Katarzyna Minkowska.
Spektakl to komplementarna całość. Pobrzmiewająca muzyka Wojciecha Frycza wprowadza niesamowity klimat. Scenografia i kostiumy autorstwa Minkowskiej, Łukasza Mleczaka oraz Joli Łobacz, kształtują nie tylko przestrzeń galerii, ale również mieszkań, gabinetu psychiatrycznego, sklepu, stacji radiowej, pociągu czy sali pogrzebowej. Kompozycja godna uwagi i dostrzeżenia. Jednak niesamowitym doznaniem było to, co zawsze odgrywało kluczową rolę w „Lustrach” – parkiet. Sekwencja taneczna, swoisty trans, przetworzenie snów, to majstersztyk. Choreografka Krystyna Lama Szydłowska angażuje w pokazie cały zespół, który żyje ruchem, grą ciałem. I może trwa to zbyt długo, ale sny wielokrotnie są przeciągnięte, pełne niesamowitości i przerażenia. Jedyny niedostatek to program do spektaklu. Forma bardzo dobrze pomyślana – pudełko na tabletki z ulotką i treścią uzupełniającą przedstawienie. Ale… Jest on nieczytelny, a sformułowanie, że wśród widzów mogą wywołać niepożądane skutki uboczne: klasizm, seksizm oraz heteronormia. Treści te wzbudzają pusty śmiech i zawstydzenie. Zaraz się okaże, że życie też wywołuje wstrząs – bo co powiedzą umarli. A biogramy szefostwa sceny (dramatyczny kolektyw) to już szczyt samozachwytu i autokreacji. Naprawdę? Jaki ma to związek ze spektaklem? Żaden.
Ten wieczór w Dramatycznym to jedno z lepszych doświadczeń od lat. Jeżeli pragniecie sprawnej historii, opowieści, która dotyka i śmieszy to jest to czas obowiązkowy. Minkowska serwuje dojrzałość sceniczną i świetną pracę z aktorami. Dostajemy dzięki temu kawał porządnego teatru. Widowiska, które chłoniesz. I myślisz – to o mnie. Czas na rok relaksu i odpoczynku.